[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podróżowaliśmy zatem piechotą.To znaczy, oni szli, ja biegłem.Jakiś czas usiłowałem dotrzymać Alornom kroku, w końcu zarządziłem postój.–To na nic – powiedziałem.– Mam zamiar coś zrobić i niechcę, byście zdenerwowali się z tego powodu.–Co masz na myśli, Belgaracie? – zagrzmiał Dras nieco zaniepokojony.Cieszyłem się wówczas w Alornii niezgorszą reputacją, a Alornowie mieli przesadne wyobrażenie o tym, czego potrafiłem dokonać.–Skoro muszę biec, aby dotrzymać wam kroku, to mam zamiar biec na swych czterech łapach.–Nie masz czterech nóg – zaprotestował.–Zaraz to naprawię.Gdy to już zrobię, nie będę mógł z wami rozmawiać – a przynajmniej nie w języku, który byście rozumieli -więc jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je teraz.–Nasz przyjaciel jest najpotężniejszym czarodziejem na świecie – powiedział do swych synów Cherek.– Nie ma rzeczy, którejnie potrafiłby uczynić.Myślę, że naprawdę w to wierzył.–Żadnych pytań? – odezwałem się, spoglądając na towarzyszy.– W porządku – rzekłem – teraz wy będziecie musieli dotrzymać mi kroku.Wyobraziłem sobie i przybrałem znajomą postać wilka.Robiłem to już tak często, że czyniłem to niemal automatycznie.–Na Belara! – zawołał Dras, odskakując ode mnie.Ja tymczasem odbiegłem sto jardów na północny wschód, po czym zatrzymałem się, odwróciłem i usiadłem, by na nich zaczekać.Nawet Alornowie potrafili zrozumieć, co to znaczy.* * *Kapłan Belara, który napisał początkowe rozdziały „Księgi Alornów", w bardzo dowolny sposób potraktował prawdę o naszej podróży.Był pewnie zupełnie pijany, gdy to pisał, lub nie podszedł uczciwie do faktów.A może po prostu sądził, że to, co naprawdę się wydarzyło, było zbyt prozaiczne dla pisarza o jego talencie.Głosił, że Dras, Algar i Riva czekali na nas tysiąc lig na północ, co nie było zgodne z prawdą.Potem oznajmił, że moje włosy i broda pobielały od mrozu tej ostrej zimy, co również było kłamstwem.Moje włosy i broda pobielały na długo przedtem -głównie za sprawą obcowania z dziećmi Boga-Niedźwiedzia.* * *Nadal jednak nie byłem zbyt zadowolony z uczestnictwa w tej wyprawie i winę za to złożyłem na muskularne barki mych towarzyszy podróży.Dzień za dniem gnałem na swych czterech łapach do utraty tchu.Każdego wieczoru wracałem do własnej postaci i, nim nadeszli słaniający się na nogach Alornowie, zwykle miałem dość czasu na rozpalenie ogniska i przygotowanie wieczerzy.–Spieszymy się – przypominałem im z pewną złośliwością.–Długą drogę musimy przebyć, by dotrzeć do waszego przejścia,a nie chcemy chyba znaleźć się tam, gdy lód zacznie już pękać, prawda?Wędrowaliśmy dalej na północny wschód przez zaśnieżone równiny, które teraz są Algarią, aż dotarliśmy do wschodniej skarpy.Nie miałem zamiaru wspinać się na tę wysoką na milę skalną ścianę, więc skręciłem nieco i poprowadziłem mych zdyszanych towarzyszy na północ, na torfowiska obecnej wschodniej Drasni.Potem przecięliśmy góry, by wyjść na rozległe pustkowia, na których żyli Morindimowie.Moje złośliwe wysiłki, by zagonić Chereka i jego synów na śmierć, doprowadziły do dwóch rzeczy.Dotarliśmy do Morind-landu w mniej niż miesiąc i moi przyjaciele byli we wspaniałej kondycji.Spróbujcie każdego dnia, przez miesiąc, biegać najszybciej jak potraficie i zobaczycie, co się z wami stanie.Zakładając, że nie padniecie pierwszego dnia, po jakimś czasie będziecie we wspaniałej kondycji.Jeśli na mych przyjaciołach została gdzieś odrobina tłuszczu, to chyba tylko za paznokciami.Okazało się to dla nich bardzo korzystne.Zeszliśmy z północnego łańcucha gór, który znaczy południowe granice Morindlandu.Ponownie przybrałem własną postać i zarządziłem postój.Zima była w pełni i rozległą arktycz-ną równinę, na której żyli Morindimowie, pokrywał śnieg i spowijały ciemności.Zaczęła się długa północna noc, choć na szczęście, gdy dotarliśmy do Morindlandu, nisko nad horyzontem wisiał jeszcze półksiężyc, zapewniając nam wystarczająco dużo światła, by wędrówka była nadal możliwa – nieprzyjemna, ale możliwa.–Nie wiem, czy powinniśmy tam iść – powiedziałem swymotulonym w futra przyjaciołom, wskazując na zamarznięte równiny.– Nie ma chyba zbytniej potrzeby wdawać się w dyskusje z każdą grupą napotkanych Morindimów?–Nie – przyznał Cherek, krzywiąc się.– Nie dbam o Morin-dimów.Przez tygodnie potrafią opowiadać swoje sny, a my rzeczywiście nie mamy na to czasu.–Gdy wracaliśmy z Algarem od tego przejścia, trzymaliśmysię podnóża tamtych wzgórz – odezwał się Riva.– Morindimowienie lubią wzgórz, więc nie widzieliśmy ich zbyt wielu.–To pewnie najlepszy sposób – zgodziłem się.– Poradziłbymsobie z przypadkowo napotkaną grupą, ale to tylko strata czasu.Wiesz, jak zrobić znaki klątwy i znaki marzyciela?Riva posępnie skinął głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]