[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„To raczej kurza grzęda niż reja" – pomyślał po raz chyba dwudziesty od chwili, w której zwrócił uwagę na to nieszczęsne drzewce.Obserwował uważnie, jak pracuje ono pod naporem wiatru.„Sophie" nie mogła posuwać się szybciej i wzrost prędkości nie mógł już równoważyć sił działających na żagiel.Reja ugięła się i Jack mógłby przysiąc, że usłyszał, jak jęknęła z wysiłku.Najmocniej wyginały się oczywiście jej końce, do których mocowane były brasy, lecz drzewce było wyraźnie skrzywione na całej długości.Przyglądał się rei przez dłuższą chwilę, stojąc z założonymi na plecy rękoma.Również inni oficerowie obecni na rufie – Dillon, Marshall, Pullings oraz młody Ricketts – stali w napięciu, nie odzywając się ani słowem, i co chwila zerkali to na dowódcę, to na żagiel.Nie tylko oni z niepokojem oczekiwali na to, co się stanie.Wszyscy co bardziej doświadczeni marynarze na forkasztelu zachowywali się podobnie, obserwując ukradkiem na zmianę kapitana i grotreję.Na pokładzie panowała dziwna atmosfera.Płynęli teraz fordewindem, to znaczy, wiatr wiał niemal dokładnie z tyłu i jego śpiew w takielunku był bardzo słaby.Powolne kołysanie brygu również odbywało się bez żadnego dźwięku, chlapania, gdyż na morzu prawie nie było fali.Na to wszystko nakładały się wyciszone szepty ludzi, robiących wszystko, by nie było ich słychać.Pomimo to, czyjś głos doleciał z dziobu aż na rufę:–Straci żagiel, jeśli dalej będzie postępował jak szaleniec.Jack nie usłyszał tych słów.Nie zdawał sobie sprawy z narastającego wokół niego napięcia.Zbyt mocno zajmowały go przeprowadzane w myśli kalkulacje.Nie były to obliczenia matematyczne, raczej próba realnej oceny sytuacji.Rachował swe szanse podobnie jak jeździec na nie znanym sobie koniu, szykujący się do pierwszego skoku przez wysoką przeszkodę.Zszedł w końcu na dół, do kabiny.Przez chwilę patrzył przez okno na horyzont i zerknął na mapę.Z prawej burty powinni wkrótce mijać przylądek Mola.Wiatr na linii brzegu z pewnością przybierze nieco na sile.Aubrey zagwizdał bardzo cichutko Deh vieni i pomyślał: „Jeśli odniosę sukces, jeśli mi się powiedzie i zarobię mnóstwo pieniędzy… Kilkaset gwinei… Pierwsze, co powinienem zrobić po wypłacie, to pojechać do Wiednia, do opery".Do drzwi zapukał James Dillon.–Wiatr się wzmaga, sir – powiedział, wchodząc.– Czy zrzucić grota lub przynajmniej go zrefować?–Nie, nie, panie Dillon – odparł Jack z uśmiechem.Zreflektował się jednak, że nie wypadało mu stawiać swego porucznika w trudnej sytuacji.Dodał więc szybko: – Za dwie minuty będę na górze.Wyszedł na pokład wcześniej, już po niecałej minucie, w samą porę, by usłyszeć złowieszczy trzask łamiącego się drewna.–Puścić szoty! – zawołał.– Obsadzić talie grotrei! Gejtawy marsla! Luzować topenanty! Opuszczać! Z życiem tam, żwawo!Pracowali żwawo: reja była stosunkowo mała i szybko znalazła się na dole.Wkrótce żagiel był zdjęty, wszystkie liny zostały sklarowane, gołe drzewce leżało na pokładzie.–Beznadziejne pęknięcie pośrodku, sir – powiedział cieśla ze smutkiem.Miał dzisiaj paskudny dzień.– Mogę spróbować to naprawić, ale ta reja chyba do niczego już się nie nada.Jack skinął głową.Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje bądź uczucia.Podszedł do relingu, postawił stopę na poręczy i wspiął się na kilka pierwszych wyblinek want grotmasztu.„Sophie" uniosła się na fali.W oddali, przed prawym trawersem, widać było ciemny zarys półwyspu Mola.–Musimy lepiej prowadzić obserwację – zauważył, schodząc.– Proszę skierować okręt do portu, panie Dillon.Gaflowy grot i wszystkie inne żagle, jakie można postawić.Nie mamy ani chwili do stracenia.Czterdzieści pięć minut później „Sophie" stała już na swoim miejscu w porcie.Jej kuter był na wodzie, zanim znieruchomiała zupełnie.Złamana reja pływała tuż obok.Łódź ruszyła pośpiesznie w stronę nabrzeża, holując za sobą uszkodzone drzewce, które z daleka wyglądało jak jej olbrzymi ogon.–Patrzcie, jaki zadowolony – rzekł wioślarz siedzący na dziobie, gdy Jack wbiegał po stopniach na brzeg.– Po raz pierwszy od chwili objęcia dowództwa wraca z morza i proszę: wprowadza „Sophie" do portu z połamanymi rejami.Wręgi popękane, pół załogi pompuje zęzy z całych sił, wszyscy spędzili calutki Boży dzień na pokładzie, bez chwili przerwy nawet, by zapalić fajkę.On tymczasem wbiega sobie na schody, radośnie uśmiechnięty, jakby tam na górze sam król Jerzy miał go za chwilę pasować na rycerza.–I tak mało było czasu na obiad.Jak nigdy – odezwał się cichy głos ze środka łodzi.–Cisza! – zawołał pan Babbington z największym oburzeniem, na jakie potrafił się zdobyć.–Panie Brown… – Jack mówił z poważną miną.– Tylko pan może mi pomóc.Moja grotreja pękła w beznadziejny sposób, a dziś wieczorem muszę wyjść w morze -,,Fanny" stoi już w porcie.Dlatego chciałbym prosić pana, by spisał pan tę nieszczęsną reję na straty i wydał mi na jej miejsce inną.Och, niech pan nie będzie aż taki wstrząśnięty… – dodał przymilnie, biorąc pana Browna za ramię i prowadząc w stronę kutra.– Zwracam też panu dwa działa dwunastofuntowe.Z tego, co mi wiadomo, artyleria znajduje się teraz pod pańskim nadzorem… Po prostu obawiam się, że mój bryg byłby trochę przeciążony.–Oczywiście, chętnie służę panu pomocą – powiedział pan Brown, oglądając złamaną reję.Załoga kutra trzymała w górze wyjęte z wody do przeglądu drzewce.– Nie mam jednak nic aż tak małego.–Ależ sir, zapomina pan o „Genereux".Na tym okręcie były aż trzy zapasowe fokbramreje… I mnóstwo innych.Chyba pan pierwszy przyzna, że mam moralne prawo do jednej z nich.–No cóż.Może pan spróbować, jeśli pan chce.Proszę wybrać coś odpowiedniego i przymierzyć do masztu.Zobaczymy, jak to będzie wyglądać, ale niczego nie obiecuję.–Moi ludzie wezmą nową reję.Pamiętam, gdzie one leżą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]