[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cała odpowiedzialność za ten postępek spada zatem tylko i wyłącznie na pańskie sumienie.- Jak najbardziej.W dzienniku okrętowym znalazła się jedynie drobna wzmianka o tym incydencie.Używając beznamiętnego, oficjalnego języka, trudno byłoby zresztą przedstawić sytuację, w której lekarz okrętowy pogroził pięścią kapitanowi.Całe wydarzenie zarejestrowano niezbyt szczegółowo: sprawdzono felukę, 1/4 po godz.11 powrócono na poprzedni kurs.Karty dziennika okrętowego czekały na inny wpis, najszczęśliwszy od wielu lat (kapitan Allen był pechowym dowódcą: większość czasu spędził, pływając w konwojach, a podczas patroli morze dookoła niego pustoszało - nigdy nie zdobył żadnego pryzu):.Po południu wiatr umiarkowany, słabnący.Postawiono bramstengi masztów.Otwarto beczkę z wieprzowiną nr 113.Zawartość częściowo zepsuta.O godz.7 zauważono żagiel w kierunku zachodnim.Postawiono żagle w pościgu.Kierunek zachodni oznaczał w tym przypadku kurs dokładnie z wiatrem, a postawienie żagli równało się z rozpostarciem na masztach wszystkiego, czym „Sophie" dysponowała, łącznie z kompletem dodatkowych, bocznych żagli.Rozwinięto również bombramsle, a nawet bonnety.Ścigana jednostka okazała się bowiem sporą polakrą z ożaglowaniem łacińskim na fokmaszcie oraz stenmaszcie i z rejowym na grotmaszcie.Była więc statkiem francuskim lub hiszpańskim i na pewno cennym pryzem, gdyby udało się ją dopaść.Polakra jednak wcale nie miała ochoty dać się złapać.W chwili, gdy została dostrzeżona, leżała w dryfie, a jej załoga naprawiała uszkodzony podczas sztormu grotmaszt.Zanim na „Sophie" wybrano szoty bramsli, polakra uciekała już z wiatrem, z postawionymi wszystkimi żaglami.Była bardzo płochliwa, wyraźnie nie lubiła podobnych niespodzianek.„Sophie", na której było wielu wprawionych w stawianiu żagli ludzi, przez pierwszy kwadrans pokonywała dwie mile na jedną milę uciekającej jednostki.Gdy jednak polakra postawiła wszystkie płótna, szansę prawie się wyrównały.Obie jednostki żeglowały pełnym baksztagiem i za sprawą olbrzymiego rejowego grotżagla bryg wciąż miał lekką przewagę.Rozpędziwszy się maksymalnie, płynął z prędkością ponad siedmiu węzłów, na polakry sześć.Mimo to, odległość dzieląca go od potencjalnej zdobyczy wynosiła około czterech mil, a do zapadnięcia ciemności pozostały zaledwie trzy godziny.Księżyc miał wzejść dopiero o wpół do trzeciej nad ranem.Mogli mieć jedynie nadzieję, iż jakaś część osłabionego po ciężkiej sztormowej nocy osprzętu ściganego statku nie wytrzyma naporu wiatru.Z forkasztelu „Sophie" w rufę polakry nieustannie wpatrywały się uzbrojone w lunety oczy.Jack stał z prawej strony łoża bukszprytu i marzył o szczęśliwym zakończeniu pościgu.Chętnie dałby sobie odciąć prawą rękę w zamian za skuteczne działo pościgowe.Spojrzał za siebie, na maszty, i przez chwilę przyglądał się fali przed dziobem oraz odpływającej w tył wzdłuż burt wodzie.Wydało mu się, że przy obecnym trymie tylne żagle za mocno przegłębiają przednią część kadłuba.Zbyt duża powierzchnia płócien mogła w ten sposób hamować ruch okrętu, zamiast go przyspieszać.Polecił więc, by zwinięto tylny bombramżagiel.Nigdy jeszcze żaden rozkaz nie był wykonywany z tak wielką niechęcią.Jack nie pomylił się jednak, odczyty z logu były tego najlepszym dowodem.„Sophie" pobiegła po falach odrobinę lżej i trochę szybciej - popychająca ją siła wiatru przyłożona była teraz bardziej z przodu.Słońce zaszło z prawej strony za horyzontem, wiatr zaczął skręcać na północ i w porywach wyraźnie przybierał na sile.Zapadał zmrok.Polakra nadal znajdowała się w odległości około trzech czwartych mili, wciąż utrzymując kurs na zachód.Gdy wiatr przeszedł w pobliże trawersu, na brygu postawiono sztaksle i gaflowego grota.Jack spojrzał w górę i kazał zbrasować mocniej fokbombramżagiel.Gdy opuścił wzrok, pokład „Sophie" tonął już w mroku.Z pokładu rufówki było jeszcze widać uciekający pod pełnymi żaglami statek, a może tylko jakąś przypominającą go białą zjawę.Jack przeniósł się z powrotem na rufę.Stał tam, nie wypuszczając z dłoni nocnej lunety, i od czasu do czasu przyciszonym głosem wydawał rozkazy.Ściemniało się coraz bardziej, aż w końcu polakra znikła zupełnie.Wyparowała niespodziewanie.W miejscu, gdzie przed chwilą majaczyły jej żagle, można było teraz dostrzec rozkołysane morze i wschodzącego ponad horyzontem Regulusa.- Na maszcie! - zawołał cicho kapitan.- Czy coś widać?- Nic, sir [ Pobierz całość w formacie PDF ]