[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wallie ruszył traktem, ale na pierwszym zakr cie spotkał si z buntem wierzchowca.W ko cu przekonał bydl , e szermierz siódmej rangi stoi wy ej od zwykłego konia, cho by nie wiadomo jak upartego.Udało mu si zmusi go do wym czonego truchtu.Droga była równie w ska i kr ta jak szlak, którym wcze niej jechali, a muchy równie dokuczliwe.58Powierzanie Nnanjiemu dowództwa było rzecz ryzykown ! Gdyby zbiegowie trafili na karawan czarnoksi ników, mógłby! zareagowa w sposób irracjonalny.Co wi cej, było mało prawd podobne, eby zwiad przyniósł jakie u yteczne informacje.W najlepszym razie Wallie mógł liczy na wiadomo , e co spadło z przeładowanej fury.Lecz samotno i zmiana tempa marszu stanowiły mił odmian.Zdecydował, e da sobie pi tna cie minut, a potem zawróci.Znalazł du o wi cej, ni si spodziewał.Najpierw zobaczyli wi cej drzew.Droga skr cała w prawo, a potem w lewo, biegłam wzgórze, a potem w dółzbocza.Krzaki, skały i koleiny.Akurat,; kiedy Wallie pomy lał, e czas si ko czy, dotarł do skraju lasuj Przed nim odsłonił si raptem widok na skaliste dno doliny, któr kiedy musiała płyn lawa.Wzgórze po drugiej stronie równie było nagie, zapewne spalone przez ostatni wybuch wulkanu, a prowadz ca na nie droga wyra nie widoczna.i u ywana.Wallie pospiesznie wł czył hamulce, a potem bieg wsteczny i schował si mi dzy drzewami.Naliczył trzy wozy.Ocenił, e grupa maszeruj cych za nimi robotników składa si z około trzydziestu osób, oczywi cie niewolników, a je d ców jad cych na przedzie jest dwunastu.Z tej odległo ci nie mógł dojrze , czy maj kaptury, ale z pewno ci byli odziani w długie szaty, wi c w gr wchodzili tylko kapłani, starcy.albo czarnoksi nicy.Sami br zowi i tylko jeden pomara czowy, albo czerwony, otwieraj cy kolumn.Wallie zawrócił konia i cisn ł mu boki pi tami, zmuszaj c do galopu.Gdyby jechał t dy pół godziny pó niej, wpadłby prosto na karawan.Wyzwał si od lekkomy lnych idiotów.Nie to jednak było najgorsze.Dwa wozy wiozły drewno, okorowane pnie drzew.Czarnoksi nicy kierowali si w stron rzeki.Sk d wiedzieli, e most jest zerwany?Towarzysze spojrzeli na niego przera eni, kiedy nadjechał galopem na spienionym koniu.Zatrzymali si po rodku szerokiego, niemal suchego koryta rzeki, eby napoi zwierz ta.Miejsce znajdowało si na widoku, ale przynajmniej nie zostawiali ladów na ziemi.Garadooi post pił jak wytrawny tropiciel albo byłto zwykły przypadek.Wallie nie dociekał prawdy, bo zdawał sobie spraw , e czarnoksi nicy bez trudu podich tropem, nie posługuj c si magi.Skorowiedzieli o mo cie, musieli równie wiedzie , gdzie s zbiegowie.Rozsiodłał konia i wyja nił dru ynie, jak si przedstawia sytuacja.- Dwunastu? - powtórzył Nnanji z namysłem.- Sze ciu na jedn drog ?- Mo e.Lecz je li zobacz na rozwidleniu, e pojechali my szlakiem, ruszy za nami dziesi ciu.I to za niecałe pół godziny.- My lisz, e potrafi tak szybko przesyła wiadomo ci? - wtr cił Honakura, u miechaj c si kpi co.- A mo e widz na odległo ?Bawił go widok Walliego, który nie mógł pogodzi si z my l o istnieniu czarów.- Mam nadziej , e to pierwsze.- Dlaczego jednak czarnoksi nicy od razu nie wysłali ludzi za uciekinierami, zamiast spokojnie ładowa kłody na nowy most.59Albo dokładnie wiedzieli, gdzie s szermierze i co robi , albo spodziewali si , e bez trudu dogoni ich na szlaku.A mo e kopalnian drog jechał inny oddział?- Orły?Nnanji spojrzał w bł kitne niebo.Szybowały na nim małe punkciki.Latawce, s py.lub czarnoksi nicy?- Nie bior pod uwag tej mo liwo ci - o wiadczył Wallie twardo.- Skoro s tak pot ni, nic nie mo emy zrobi.W ka dym razie musimy zjecha z tej drogi.- Konie potrzebuj odpoczynku, panie! - Quili buntowniczo uniosła podbródek.- Za bardzo je forsujemy.- Je li opu cimy trakt, zostawimy lad wyra ny jak tamta góra - stwierdziłGaradooi.Wallie pod ył spojrzeniem wzdłu rzecznej doliny [ Pobierz całość w formacie PDF ]