[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Teraz widzę, że się pomyliłem.Nie jesteście uczonym, tylko tchórzem.A jeszcze bardziej prawdopodobne jest to, że jesteście zwyczajnym chytrusem, który chce się pożywić na nauce.Teraz bardziej jestem skłonny uwierzyć tym, którzy twierdzili, że nie było żadnego odkrycia naukowego, a chcieliście tylko wyszabrować z aeronautyki jakieś osobiste korzyści.Do widzenia, panie Sztern!Nie zdążył jednak wyjść z pokoju.Blady z wściekłości gospodarz chwycił go za krawat, nawinął jedwabną tkaninę na dłoń.— Powtórz! — syknął.— Powtórz, co przed chwilą powiedziałeś, bydlaku!— Puśćcie! — Nikolski spurpurowiał, z chrapliwym świstem, wciągał powietrze do płuc.— Zadusicie mnie! Puśćcie natychmiast!Sztern opamiętał się i puścił krawat.Nikolski trzęsącymi się rękami zaczął doprowadzać kołnierzyk do porządku.— Mam na myśli to, że teraz jestem bardziej skłonny ufać tym, którzy opowiadali, że przewoziliście napowietrznych balonach złoto z Syberii — powiedział.— Bo to bardziej przypomina mi prawdę niż jakieś mityczne odkrycia.Za odkrycia nie wsadzają do obozów, a za przestępstwa — tak.— Won! — rzucił Arkadij Naumowicz.— Zabierajcie swoją parszywą butelkę, swoje owoce i cukierki.I żeby wasza noga więcej tu nie postała!Nikolski mruknął coś ze złością i wymknął się z pokoju.Arkadij Naumowicz chwycił butelkę i pralinki, podskoczył do drzwi wyjściowych i cisnął je na schody, po których maszerował Nikolski.Butelka rozbiła się z brzękiem, cukierki rozsypały się po klatce schodowej.Nikolski wciągnął głowę w ramiona i migiem zbiegł po schodach.— Co się stało, Arkadiju Naumowiczu? — zapytała z kuchni zaniepokojona Lana.— Pokłóciliście się?Sztern zamknął drzwi i dłuższą chwilę stał oparty plecami o ścianę.— Wszystko w porządku — nie otwierając oczu, odpowiedział po chwili.— Wszystko dobrze.Jeśli nie sprawi to wam trudności, to przynieście mi, Łanoczko, krople.Są w serwantce na górnej półce.Leningrad.Październik 1957 rokCo to się dzisiaj działo w eterze, co się działo! Co pół godziny uroczyście i surowo, dokładnie tak, jak w czasach wojny, kiedy informował o zdobytych miastach i wygranych bitwach, legendarny spiker Lewitan informował o starcie pierwszego sztucznego satelity Ziemi.„Bip–bip–bip! — rozbrzmiewały radiosygnały lecącego na ogromnej wysokości sputnika, wywołując zgrzyt zębów kapitalistycznych kręgach, które same zamierzały wypuścić w kosmos rakietę, ale nie zdołały dogonić Kraju Rad, stawiającego siedmio — milowe kroki w naukowym i ekonomicznym rozwoju.— Słyszeliście, Arkadiju Naumowiczu? — zastukała do drzwi Szterna Lana.— Nasi wypuścili w kosmos sputnik! Włączcie radio, Arkadiju Naumowiczu!Sztern nie odczuwał żadnej potrzeby wysłuchiwania przez radio emitowanego po wielokroć kłamstwa, ale siedzenie za zamkniętymi drzwiami było głupie.Taka taktyka i wcześniej nie przynosiła dobrych rezultatów, przecież mimo takiego trybu życia nie zostawiali go w spokoju spece od walki z wrażą ideologią — albo prowadzili obserwację, albo wzywali na rozmowy, albo podsyłali swoich agentów w charakterze rozmówców.Nie to, żeby Arkadij Naumowicz wierzył w udział tej miłej i sympatycznej dziewczyny w działaniach określonych organów, ale, jak to się mówi — strzeżonego pan Bóg strzeże! W końcu, w mieszkaniu mogły zostać umieszczone aparaty podsłuchowe, technika w ostatnich latach wykonała wiele znaczących kroków! Arkadij Naumowicz otworzył drzwi i miło uśmiechnął się do dziewczyny.— Słyszałem już to, Łanoczko.Kilka razy słyszałem! — powiedział.— Zuchy nasi uczeni, prawda? — rozjarzyła się w uśmiechu dziewczyna.— Wyobrażacie sobie, leci wśród gwiazd rakieta i na cały świat nadaje sygnały! Teraz pewnie i ludzie niedługo polecą! Prawda, że polecą? Arkadiju Naumowiczu?— Na pewno polecą — zapewnił dziewczynę Sztern.— Łanoczko, mam prośbę? Nie skoczycie mi do apteki? Nie chcę was swoimi kłopotami obarczać, ale coś mi serduszko nawala, a krople już mi się niemal skończyły…— Oczywiście, oczywiście! — Dziewczyna wzięła pieniądze i pomknęła na ulicę.Arkadij Naumowicz popatrzył za nią, uśmiechając się.Lana była całkowitym zaprzeczeniem swojej babki.Młodość, młodość… Arkadij Naumowicz nagle poczuł, że jest wściekły na cały świat.A przecież mogło być inaczej! Mógł i on mieć taką sympatyczną żonę, dzieci i nawet wnuki.W końcu czterdzieści dwa lata.A zamiast tego dostał mu się obóz w Ekibastuzie, wyniszczająca praca w kopalni, po której nie sposób było odpocząć w wypełnionym ludźmi baraku.Sztern podszedł do lustra.W jego toni pojawił się posępny łysy typ, niezdrowo otyły, z ziemistą cerą, przypominający jakiegoś wampira.Na oko można było typowi dać nawet pięćdziesiąt pięć lat albo i więcej, a na pewno nie czterdzieści dwa.Arkadij Naumowicz położył się na kanapie, założył ręce za głowę i zamyślił się.Słyszał jak wysyła sygnały tajemniczy „sputnik” w sąsiedzkim radioodbiorniku.Wyglądało, że mieszkający piętro wyżej Słonimski puścił dźwięk na całą moc i rozkoszował się triumfem radzieckiej nauki.Wtedy, w maju tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku, na Litiejnym przyjął go podpułkownik bezpieki Walentyn Nikołajewicz Awruckij.Był to inteligentny trzydziestopięcioletni mężczyzna, w niczym nie przypominający łamignatów Jeżowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]