[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpadłem teraz do miasteczka na zakupy.Pan też się gdzieś wybiera? - zmierzył St.Ivesa wzrokiem od stóp do głowy.Wyglądał na zażenowanego; pewnie pierwszy raz widział profesora w tak opłakanym stanie.- Sprawia pan wrażenie.zmęczonego - dodał.- Może pracuje pan po nocach?- Nie - St.Ives tym jednym słowem odpowiedział na wszystkie pytania sekretarza, choć rzeczywiście cierpiał na brak snu.Ale dokąd zmierza, nie potrafiłby określić; wiedział tylko, dokąd chciałby pójść.Współrzędne celu określił z aptekarską wręcz dokładnością.Po raz kolejny zakręciło mu się w głowie.To pozostałość po ostatnim ataku - pomyślał.Nie mógł się skoncentrować, nie docierał do niego sens słów Parsonsa, starał się skupić tylko na tym, by nie upaść.Bazylia, ziemniaki, ser.- wyliczał w pamięci.Znów spadał w przepaść, a jednocześnie czuł dziwną lekkość, jakby w każdej chwili mógł poszybować ku niebu.Parsons nie przestawał wpatrywać się w niego, więc czynił wysiłki, by odzyskać zdolność jasnego myślenia.Czuł, że powinien jeszcze coś powiedzieć, że tamten najwyraźniej na to czeka.Nagle, jakby otworzyła się pod nim zapadnia, usiadł z impetem na chodniku.Był bezwładny i zimny jak trup.Nie mogło być wątpliwości - to znowu on, St.Ives przyszłości, przeklęty dureń.Będzie potrzebował naprawdę niezłej wymówki.Jego mózg musiał przypominać rzadką galaretę.Wyobraził sobie niezawodną zapiekankę, prosto z pieca, pokrytą roztopionym serem.Chociaż czasem używał masła zamiast sera.Mniejsza z tym.Trzeba się skoncentrować na jednej tylko rzeczy.Usłyszał straszliwe szczekanie.To chyba jakaś wielka bestia.Rozejrzał się niepewnie, wciąż siedząc na chodniku.Tylko cienka nić łączyła go jeszcze z realnym światem.Obok przebiegł z wywieszonym jęzorem biały pies w brązowe i czarne łaty; jego ślepia były ledwo widoczne spod ciężkich powiek.St.Ives, nawet w tym zamroczeniu, zdołał rozpoznać czworonoga.To był Kudłaty, wierny towarzysz starego Bingera.Zawsze skory do pieszczot, zawsze gotów wysłuchać zwierzeń, jednym słowem - przyjaciel na każdą pogodę.Ale oto wyskoczył skądś drugi pies, chyba mastiff, i omal nie przewrócił Parsonsa.Warcząc i kłapiąc zębami próbował dopaść Kudłatego.Resztką sił St.Ives rzucił się na napastnika i już, już dosięgał jego obroży, ale rozpędzony pies pobiegł dalej, jakby palce profesora stawiały nie większy opór niż powietrze.Profesor jak przez mgłę widział biednego Kudłatego, jak pędzi środkiem ulicy wprost pod koła ciężkiego, hałaśliwego wozu - stukot końskich kopyt mieszał się ze zgrzytem okutych metalem kół.W tym momencie jakiś człowiek wybiegł zza budynku, w którym mieściło się „Wronie Gniazdo”.Skinął ręką w kierunku Parsonsa i pognał dalej ulicą, wyciągając przed siebie ramiona.St.Ives przymrużył oczy, by uzyskać lepszą ostrość widzenia, i po chwili wiedział już wszystko.Od razu rozpoznał ten zniszczony, zabłocony płaszcz, te sterczące w nieładzie włosy.Był to ten sam człowiek, którego odbicie widział wcześniej w oknie restauracji.On sam - St.Ives przyszłości.Parsons również to zauważył.St.Ives przesłonił oczy dłonią, ale wciąż widział ulicę jak przez mgłę.Mężczyzna z rozpędu rzucił się na owczarka i wtedy dopiero woźnica ściągnął wodze i chwycił hamulec.Jakaś kobieta krzyknęła, konie szarpnęły, a pies i jego wybawca zdążyli uskoczyć w bezpieczne miejsce.Nagle cały ten obraz zniknął jak halucynacja.Znów widział wszystko normalnie i ostro; pierwsze, co ujrzał, to Parsons oddalający się pośpiesznie w tym samym kierunku, co drugi St.Ives, który ocalił psa.Parsons, popełniasz wielki błąd - pomyślał profesor próbując się podnieść.- Spóźniłeś się, bracie.St.Ives dygotał, jak człowiek, który za dużo wypił.Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku przeciwnym do tego, który obrał sekretarz.Parsons niczego już się nie dowie.Ta maszyna, ten wehikuł czasu zniknął, a wraz z nim on sam - ten człowiek z przyszłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]