[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Dobrze.Bardzo dobrze.–Co będzie z Gregiem?Popatrzyła na niego ostro.–Co masz na myśli?–Ja zostaję w Bazie Księżycowej.Greg jest nowym dyrektorem.–Nie mogę wysłać go na Ziemię.Wyglądałoby to tak, jakbym wylała go z posady, zanim zdążył ją objąć.Doug rozłożył ręce.–A więc będziemy tu razem.Z wyrazu jej twarzy poznał, że o tym nie pomyślała.Milczała przez dłuższy czas.–Masz rację – powiedziała wreszcie.– Też będę musiała tu zostać.–Ty?Kiwając głową, jakby na przypieczętowanie nieodwołalnej decyzji, powiedziała:–Zrezygnuję z funkcji przewodniczącej zarządu i zamieszkam tutaj.Przynajmniej przez rok.Doug spojrzał na nią i zobaczył determinację w jej oczach.–Aby stać między Gregiem i mną.–Aby was zbliżyć – powiedziała niemal z rozpaczą.– Kocham was obu i nie chcę, żebyście się nienawidzili.–O wiele prosisz.–Nie rozumiesz, Doug? To również moja wina.Jestem jego matką.Cokolwiek zrobił, ponoszę za to odpowiedzialność.–Ty nikogo nie zamordowałaś.–Ale nie zapobiegłam morderstwu! Źle go wychowałam, skoro okazał się zdolny do czegoś takiego.–To jak obwinianie matki Hitlera za holocaust – warknął.–Nie poświęcałam mu należytej uwagi.A kiedy poznałam twojego ojca… jakże zdradzony musiał czuć się Greg.–Przestępca jako ofiara.Joanna wycelowała w niego widelec.–Douglas, jeśli znienawidzisz brata za to, co zrobił, będziesz musiał również znienawidzić mnie.On jest moim synem, podobnie jak ty, i to co zrobił, jest także moją winą.Doug czuł się wyczerpany, wyzuty z sił niemal jak na szczycie góry z Brennartem.Nie mam ojca, Brennart nie żyje, nawet Zimmerman mnie opuszcza.Nie mogę stracić matki; nic mogę jej odepchnąć.Chce tu zamieszkać, chce być ze mną.I z Gregiem, ale mimo wszystko…Powoli kręcąc głową, powiedział:–Nie nienawidzę Grega.– Miał nadzieję, że to prawda.–Naprawdę?–Po prostu… to wszystko jest dla mnie takie nowe.Nigdy nie myślałem…Joanna obeszła stół i usiadła na krześle obok syna.–Kocham cię, Douglas.Nie chcę cię stracić.Ty i Greg jesteście jedynymi ludźmi na świecie, na których mi zależy.–Wiem – powiedział.Pozwolił się objąć i przytulić.Przez chwilę był zakłopotany, ale potem wtulił się w ciepłe, bezpieczne, kojące ramiona matki.Joanna wyczuwała napięcie, trzaskające jak iskra elektryczna między elektrodami o różnych biegunach.Stali we trójkę w byłym biurze Anson.Obecnie było to biuro Grega.Joanna przeniosła się do swojej kwatery.Mieli za sobą długi dzień.Pożegnali Anson i Greg formalnie został dyrektorem Bazy Księżycowej.Wyszli już ci nieliczni, którzy przyszli z gratulacjami.Greg stał za biurkiem, z Joanną u boku, a przed nimi Doug.Nawet w błękitnym kombinezonie kadry kierowniczej Greg wyglądał ponuro.Doug, w pomarańczowym stroju grupy naukowo-badawczej, wydawał się jasny i świeży jak wypucowany kadet.Joanna miała na sobie sukienkę w kwiaty.Oznajmiła stanowczo, że nie zamierza ograniczać swojej garderoby do utylitarnych kombinezonów, jakie nosili wszyscy inni.Doug uśmiechnął się do brata i wyciągnął rękę przez biurko.–Nie miałem okazji ci pogratulować, Greg.Powodzenia na nowym stanowisku.Greg uścisnął mu rękę i odpowiedział uśmiechem.–Dzięki.–I chcę, żebyś wiedział – dodał Doug, gdy ich dłonie się rozłączyły – że rozumiem, co się stało… z moim ojcem.Greg zwrócił przestraszone oczy na Joannę.–Ona mi nie powiedziała – wyjaśnił Doug.– To Kilifer.–Kilifer?–Opuścił Bazę parę dni temu.To już skończone.Po wszystkim.–Tak po prostu? Dowiadujesz się o śmierci ojca i to cię nie wzrusza?Doug też spojrzał na Joannę, potem na brata.–Wzrusza, Greg.Ale to wszystko… wydaje się abstrakcyjne.Nigdy nie znałem ojca.Zmarł przed moim przyjściem na świat.Może powinienem być zły, wściekły… jednak nie ma we mnie tych uczuć.Greg patrzył na niego bez słowa.–Było, minęło – mówił Doug.– Nie podoba mi się przeszłość, ale przypuszczam, że tobie też nie.Z szybkim spojrzeniem na matkę Greg powiedział:–Tak, nie jestem zadowolony z przeszłości.–W takim razie postarajmy się, żeby przyszłość była dla nas szczęśliwsza.Dla nas wszystkich.–Dobrze – powiedział Greg z rezerwą.– Brzmi nieźle.Doug wychwycił lekki, ale niewątpliwy nacisk na słowo „brzmi”.–Co zamierzasz? – zapytała Joanna.Doug obojętnie wzruszył ramionami.–Muszę się wiele nauczyć.Zapisałem się do grupy naukowo-badawczej.Wrócimy na górę Wasser i zbudujemy elektrownię.Greg chrząknął.–Tak, plan misji jest na mojej liście zadań.Ma najwyższy priorytet.–Mam nadzieję, że go zaaprobujesz – powiedział Doug.–O to nie musisz się martwić.Joanna patrzyła na synów, myśląc: Może się dogadają.Może nauczą się sobie ufać i zbliżą się jak bracia.Ale będę musiała ich obserwować.Uważnie.Przez długi czas.–Kiedy z bieguna popłynie woda – mówił Doug – zaczniemy myśleć o powiększeniu Bazy, o przekształceniu jej w naprawdę normalne miasto.Greg milczał.Myślał: Doug wie! Wie, co zrobiłem.Mówi, że to go nie wzrusza, mówi, że było minęło, ale mnie nienawidzi.Zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć.Już rzuca mi wyzwanie.Chce zachować Bazę Księżycową.Prędzej czy później będzie chciał zostać dyrektorem.Prędzej, bardziej prawdopodobne.Muszę wyprzedzać go o parą ruchów, zawsze.Muszę pilnować, żeby mama nie dawała mu forów.Muszę doprowadzić do zamknięcia Bazy.Kiedy ja stąd odejdę, Baza Księżycowa przejdzie do historii.Część IIIDZIEDZICTWOManhattan Bardziej przypomina salon niż pokój konferencyjny, pomyślał Carlos Quintana.Bogato urządzony i umeblowany, ale ze spokojną, nienachalną elegancją.Ci dyplomaci potrafią o siebie zadbać.Sekretarz generalny wskazała mu miejsce obok siebie, na sofie obitej skórą w kolorze butelkowej zieleni.Quintana znał ją z czasów, zanim została ambasadorem Ekwadoru przy ONZ, kiedy, nieśmiała i przestraszona, dopiero wchodziła w świat polityki międzynarodowej.Przedstawiła mu p.o.przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa i przewodniczącą Zgromadzenia Ogólnego, przystojną Afrykankę o skórze lśniącej jak polerowany heban.Przewodniczący Rady Bezpieczeństwa pochodził z Bangladeszu, jednego z najbiedniejszych państw na Ziemi, co nie przeszkadzało mu mieć znacznej nadwagi i ciężkich pierścieni na grubych palcach.Quintana już wiedział, że dyplomatom nigdy się nie spieszy.Wypili drinka, ucięli sobie przyjacielską pogawędkę i dopiero wtedy powoli przeszli do powodu spotkania.–Tak – rzekł cicho Quintana w odpowiedzi na pytanie.– Odniosłem korzyści z nanoterapii.Miałem raka płuc.Już go nie mam.–Poddał się pan nielegalnej terapii? – zapytała przewodnicząca Zgromadzenia Ogólnego.Quintana uśmiechnął się.–To szara strefa.Nanoterapia jest zakazana w wielu krajach, łącznie z Meksykiem.Ale w Szwajcarii władze są bardziej tolerancyjne.–Nie w przypadku własnych obywateli – zaznaczył przewodniczący Rady Bezpieczeństwa, prawnik z zawodu.Miał wałki tłuszczu zamiast szyi, a błyszcząca skóra na jego twarzy wydawała się napięta jak guma nadmiernie nadmuchanego balonu.–A jednak pan to zrobił – powiedziała sekretarz generalny [ Pobierz całość w formacie PDF ]