[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W telewizji puszczano co chwila krótki wywiad, jakiego udzielił w szpitalu bohaterski kierowca ciężarówki.Kamery ukazywały też wijącą się z bólu, poparzoną Jessikę Denton.Widać było, że opatrujące zwęgloną skórę dziewczynki pielęgniarki plączą jak bobry.Nadano kilka wywiadów z adwokatami rodzin wszystkich ofiar.Wiadomo było, że rodziny wystąpią o ogromne odszkodowania.Honoraria dla adwokatów także musiały być odpowiednio wysokie.Reporterzy wszystkich sieci telewizyjnych wypytywali o wypadek rodziny ofiar, ich sąsiadów, przyjaciół i znajomych.Jedni z zapytanych płakali, inni dawali upust złości, inni jeszcze próbowali skorzystać na cudzym nieszczęściu.Najlepsze pojęcie o tym, co się działo, dawała jednak historia z zbiornikami paliwa.Zanim jeszcze na wstępnym raporcie Rady Bezpieczeństwa Transportu zdążył wyschnąć tusz z drukarki, deputowani i senatorowie w Kongresie przekrzykiwali się już cytatami z dokumentu.Nikt nie chciał przegapić takiej wspaniałej okazji.Amerykański przemysł samochodowy rozsyłał na wszystkie strony inżynierów, by wytłumaczyć światu naukową stronę usterki.Inżynierowie ze źle skrywanym zadowoleniem wyjaśniali, że winę należy złożyć na karb zwykłego niedbalstwa.Zbiorniki paliwa są tak proste w produkcji, że trzeba naprawdę sporej bezmyślności, żeby coś zepsuć.Czyżby Japończycy nie byli wcale tacy mądrzy, jak to wmawiali światu? W programie „Nightly News” telewizji NBC jeden z szefów działu technologii w koncernie Forda wyjaśniał prowadzącemu audycję:— Musimy sobie uświadomić, Tom, że technologia galwanizowania stali istnieje od ponad stu lat.Z cynkowanej blachy wyrabia się mnóstwo rzeczy, ot, choćby kubły na śmieci.— Kubły? — zdziwił się nieco prezenter, który miał przed domem kubeł z plastiku.— Tyle lat nam truli o kontroli jakości, tyle lat wmawiali, że nasze samochody są przestarzałe, mało oszczędne, niebezpieczne, i że na pewno nie zasługują na to, by je dopuścić do ruchu w Japonii, a tu proszę! Okazuje się, że Japończycy też nie są tacy mądrzy.Powiem krótko, Tom — w inżynierze obudziła się awanturnicza żyłka — zbiorniki paliwa zastosowane w obu tych Crestach były mniej wytrzymałe od blaszanego kubła na śmieci, wyprodukowanego metodą z 1890 roku.A skutek był taki, że pięć osób spłonęło żywcem.Nie zaplanowana uwaga posłużyła jako tytuł dla całego programu.Nazajutrz rano okazało się, że ktoś ustawił pięć blaszanych kubłów przed główną bramą zakładów w Kentucky.Kubły opatrzono napisem: MOŻE TE BĘDĄ LEPSZE? Dyżurujący filmowcy z CNN uchwycili także i tę scenę (nie bez przyczyny, bo oczywiście uprzedzono ich o całej sprawie) i puścili to na antenie.Chodziło tylko o urobienie opinii ogółu, bo na ostateczny raport w sprawie przyczyn wypadku trzeba było czekać jeszcze wiele tygodni.Aż nadto, aby przez ten czas złudzenia i domysły skutecznie wyparły z obiegu wszystko inne.* * *Kapitan motorowca „Nissan Courier” nie otrzymał przez radio żadnego ostrzeżenia w tej sprawie.„Courier” był statkiem wyjątkowo brzydkim, choć typowym.Wydawać się mogło, że zaprojektowano go jako graniaste pudło i dopiero po namyśle zaostrzono dziób, by jednostka mogła łatwiej walczyć z falami.Samochodowiec miał wysoko położony środek ciężkości, a kadłub o tak dużej powierzchni sprawiał, że byle powiew wiatru kiwał statkiem na wszystkie strony.O tym, by „Nissan Courier” dobił do nadbrzeża Dundalk w porcie w Baltimore bez pomocy czterech holowników nie było w ogóle mowy.Dundalk było dawnym miejskim lotniskiem, którego obszar naturalną koleją rzeczy służył teraz jako przechowalnia dla przywożonych drogą morską, importowanych samochodów.Kapitan statku osobiście kierował długą i skomplikowaną operacją cumowania.Pochłonęła go ona do tego stopnia, że dopiero po chwili kapitan zdał sobie sprawę, iż plac samochodowy jest zadziwiająco pełen aut.Ale dlaczego? Ostatni statek z zakładów Nissana w Japonii zawinął do Baltimore w ubiegły czwartek, więc plac powinien być już w połowie pusty, na tyle, by zrobiło się miejsce na kolejną dostawę.Co gorsza, w pobliżu placu czekały tylko trzy naczepy ciężarowe, którymi auta przewożono do punktów sprzedaży.A przecież zwykle naczep było tyle, ile taksówek przed dworcem kolejowym.— Chyba rzeczywiście nie żartowali — zauważył pod nosem pilot, który przeprowadził statek przez zatokę Chesapeake.Na pokład „Couriera” wsiadł dość dawno, bo w pobliżu cypla Virginia Capes, ale czekając na rejs zdążył obejrzeć dziennik telewizyjny na statku pilotów.Co teraz? Pilot zszedł po schodach do swojej kabiny.Kapitana niech uprzedzi agent handlowy.Po co nadstawiać karku?Agent handlowy wszedł po trapie na pokład, a stamtąd na mostek, i rzeczywiście oznajmił kapitanowi statku nowinę.Na placu zostało wolnego miejsca na najwyżej dwieście samochodów, nie więcej.Od armatora nie nadeszły na razie żadne instrukcje, co dalej.Zwykle samochodowiec spędzał w porcie najwyżej dobę.Rozładunek, tankowanie paliwa, załadunek prowiantu i w drogę, na drugi koniec świata, gdzie znów odbywało się to samo: na puste pokłady wjeżdżały nowe samochody, po czym jednostka ruszała z powrotem do Ameryki.Rozkład rejsów był przeraźliwie nudny, lecz nieubłagany, a jego daty niewzruszone jak gwiazdy na nocnym niebie.— Ale dlaczego, jak to? — zdumiał się kapitan.— Każde z aut musi przejść dodatkową inspekcję.Inaczej nie dopuści się ich do sprzedaży.— Agent machnął ręką w stronę brzegu.— Zresztą mech pan popatrzy, co się dzieje.Kapitan uczynił to.Kiedy podniósł do oczu lornetkę Nikona, ujrzał jak sześciu inspektorów służby celnej wsuwa pod kolejnego Nissana podnośnik hydrauliczny.Kiedy wóz podniósł się nieco, para celników wpełzła pod spód, a reszta zaczęła coś pisać.Nie wyglądało na to, że celnicy śpieszą się z wykonaniem zadania Przez lornetkę kapitan spostrzegł także, że celnicy przekrzykują się, a potem wręcz łapią za brzuchy.Dlaczego im tak wesoło? Dlaczego nie pracują jak przystało na urzędników państwowych? Kapitan był tak zły, że nie skojarzył oglądanej sceny z tym, co widział nie raz w porcie w Yokohamie, kiedy dużo surowszą inspekcję przechodziły samochody amerykańskie, niemieckie i szwedzkie.— Ależ w ten sposób utkniemy tu na kilka dni’ — wybuchnął.— Może tylko na tydzień — uspokoił go agent [ Pobierz całość w formacie PDF ]