[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O nie, co się stało? Dzieci! O Boże!- Cicho, Lily.Zaczekaj chwilę.- Pospiesznie wygładził jej suknię, potem własne ubranie.Z kurtką nic już nie mógł zrobić, wciąż leżała rzucona na ziemię.Wzrokiem zlustrował twarz Lily, ale chyba tylko on mógł dostrzec ślady namiętności, teraz ukrytej i czekającej na niego, i na niego wyłącznie.Głęboko wciągnął powietrze i uśmiechnął się do niej czule.Koniuszkami palców musnął jej wargi, uśmiechnął się szeroko, czując, jak reaguje na jego dotyk i zawołał: - Tu jesteśmy, John!Choć młody Jones nie był światowcem, trudno by uznać go jednak za głupca.Czuł, że pojawia się nie w porę, więc wielce się zawstydził.Nie miał jednak wyjścia, nie mógł się oddalić.- Proszę pani - zwrócił się do Lily.- Chodzi o Sama.Gdy sprzątał boks, koń go kopnął.Ma chyba zwichniętą nogę, na szczęście nie złamaną.Knight pospiesznie ujął Lily za rękę.- Czy Thrombin posłał po doktora?- Tak, milordzie.Proszę się nie obawiać, pani Win-throp.Obejrzałem go, to naprawdę nic poważnego.Czuje się nieźle, ale prosi panią i jego lordowską mość.- Tak, tak, już jadę.A gdzie Violet?- Zaraz przyjedziemy.- W głosie Knighta wyraźnie zabrzmiało polecenie.Jones skinął głową i odjechał w pośpiechu.- Nic się nie stało, Lily.To zwykłe zwichnięcie nogi.Tak to bywa z chłopcami, zawsze się w coś pakują.Widział, że szaleje z niepokoju, a zmartwienie o Sama jeszcze tylko potęgowała świadomość, że oto stała oparta o dąb, pozwalając mężczyźnie pieszczotami doprowadzać się do szaleństwa, gdy tymczasem malca kopnął koń.Ujrzał rumieniec wstydu na jej pozbawionej koloru twarzy.- Przestań! - potrząsnął nią.- Nie ma powodu, byś czuła się winna.Nie mogłaś powstrzymać konia, zapobiec temu, co się wydarzyło.No chodź.Sam nas potrzebuje.Lily odetchnęła głęboko.Spojrzała na Knighta.- Masz rację, dziękuję.Oderwał od niej dłonie i uśmiechnął się.Odsunęła się od niego i odchodząc, zwijała włosy w węzeł.Nagle uświadomiła sobie brak szpilek.Rozgniewana własną bezmyślnością, wepchnęła włosy za kołnierzyk i szła dalej, aż ujrzała na ziemi swój kapelusik do konnej jazdy.Pochyliła się i podniosła go, unikając wzroku Knighta.Nasunęła nakrycie na głowę.Mam cię teraz, Lily, pomyślał.Wściekaj się do woli.To ci nic nie pomoże.Jesteś moja.Ulica Niedźwiedzia LondynMonk roześmiał się głośno i zaraz, równie donośnie, jęknął.- O rany! Monk, nie ruszaj się, jeszcze nie jesteś zdrowy.- Masz rację, Boy.- Pozwolił kompanowi z powrotem ułożyć się na brudnych poduszkach.Westchnął głęboko.- Jak już mówiłem, spodobał mi się ten pomysł.A jakże, wynająć jakiegoś cholernego prawnika i odzyskać błyskotki.Aj, myśl całkiem przednia.I jeszcze posłać gościa z propozycją do tego piekielnego lorda.- Takiego chudzinę - dodał Boy, wyobrażając sobie prawnika.- W dużym czarnym kapeluszu.Z tych, co tak śmiesznie gadają.- Odzyskamy błyskotki, o tak, Boy, na pewno.Jeszcze kilka dni i znów będę w formie.A wtedy dopadnę tego przeklętego lorda.- Wbił głęboko ten swój nożyk, Monk.Przynajmniej jeszcze trzy dni, jak gada ten przeklęty łapiduch.- Wiesz, on nas nabrał - ciągnął Monk, ignorując słowa wspólnika.- Zastawił na nas pułapkę, a my w nią wpadliśmy.- Kto? Jak?- Ten wicehrabia - Monk okazywał więcej cierpliwości niż zwykle, gdyż był teraz zależny od Boya, który karmił go, poił i zmieniał mu opatrunek.Zmrużył oczy i to nie tylko na myśl o zemście.Także z powodu smrodu własnego ciała.Pokój był mały, jedyne okienko zabito gwoździami na stałe.- Jakbyś go nie trafił, razem z przyjacielem załatwiliby nas.Boy z zadowoleniem przyjął nawet tak skromną pochwałę.- Nigdy nie miałem ręki do ostrza - wyznał.- To prawda, cholerny z ciebie osioł, gdy trzeba machnąć nożykiem.Nawet nie potrafisz zadać porządnej rany.Spójrz, co zrobiłeś staremu Trisowi.Ale ja dopadnę jego lordowską mość, i to moim specjalnym nożykiem.Podaj mi sztylet, Boy.Fajna robota, co?- Utłuczemy jegomościa.Nie martw się, Monk.- A pewnie - zgodził się jego kompan ze wzrokiem utkwionym w wąskim, srebrnym ostrzu sztyletu.- Ale wiesz, nawet mi się spodobał.Odważny gościu, bez dwóch zdań.O tak, rozerwę mu gardziołko.Boy próbował się uśmiechnąć, ale zaraz, uznawszy podobną reakcję za niewłaściwą, uniósł szklankę skwaśniałego piwa i opróżnił ją jednym haustem.Castle Rosse.- Dzielny z ciebie chłopczyk.Nie obawiaj się, nie opuszczę cię.- Mała rączka Sama zacisnęła się na dłoni Lily.- Wytrzymaj jeszcze chwilkę, a potem doktor Mumfries da ci twardego cukierka, twój przysmak.- Lukrecję, mamo?- Lukrecję - obiecała Lily.Sam jęknął i przygryzł dolną wargę [ Pobierz całość w formacie PDF ]