[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Taki kształt przyjmuje kamień silny i zdrowy.Nie tak, jak nedross – te kamienie, które mijaliśmy – tam ściana rozpadła się i mogliśmy wejść.Spójrz na Hol Pana: nawet ludzcy kamieniarze znają właściwe kształty, dobre kształty, żeby kamień podtrzymywał kamień.Im dłuższy łuk, tym lepszy kamień.– Och.– Paks zadygotała.Nie podobał się jej ten parów – trudno było ocenić wysokość zboczy i dystans od przyjaciół.Obejrzała się i zobaczyła, jak ktoś przeprowadza konia przez strumień na drugą stronę doliny.Nie mogła dostrzec zbrojnych ani reszty rumaków, widok na dolinę przesłaniały urwiska.Wyciągnęła szyję, by jeszcze raz przyjrzeć się łukowi.Z pewnością zmieściłby się tam cały oddział – o ile ktoś zdołałby wprowadzić konie po zboczu.Zaczęła śmiać się z tego pomysłu, lecz zaraz urwała.W cieniu coś się poruszyło.Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu, zaraz jednak zawołała Amberiona.– O co chodzi? – zapytał, oglądając się.Nim zdążyła odpowiedzieć, Ardhiel zakrzyknął coś po elfiemu, ściągając łuk z ramienia i wyjmując strzały.Paks spojrzała w górę i zatoczyła się, gdy strzała odbiła się od jej hełmu.– Głowy nisko! – ryknął Wielki Marszałek Fallis.– Oczy.– Lecz wiedziała o tym i już biegła w stronę skały.Kulili się tam Adan i Pir.Dookoła świszczały strzały.Z góry dobiegł ich przenikliwy krzyk, a po chwili okropne łupnięcie ciała o ziemię.Kolejny wrzask z drugiej strony jaru.A potem cisza.– To jeszcze nie wszystko – orzekł Fallis.Paks rozejrzała się dookoła.Ardhiel trzymał się w pobliżu skalnej ściany po drugiej stronie parowu, obok niego dojrzała Fallisa.Connaught, Amberion i Joris skryli się za pobliską skałą, a Marek i Balkon za jeszcze inną.Zaryzykowała szybki rzut oka na górę, lecz niczego nie zauważyła.– Uwaga! – ozwał się głos Ardhiela, krzyknął coś w mowie elfów.Paks zobaczyła mrowie odzianych w czerń postaci, wyskakujących ze skalnej rozpadliny i obróciła się w samą porę, by przygotować się na przyjęcie innej grupy.Wraz z dwoma rycerzami zerwała się na nogi.Wydawało się, że ich małe, odosobnione grupki zostaną rozniesione na ostrzach napastników.Atakujący biegle posługiwali się wąskimi klingami, ponadto mieli przewagę liczby i wysokości.Adan zachwiał się, ostrze wbiło mu się głęboko w nogę.Paks przesunęła się, osłaniając mu bok, razem z Pir zdołali wyrąbać sobie drogę do Connaughta, na pół niosąc, na półciągnąc rannego między sobą.Fallis i Ardhiel podskoczyli do nich i grupka utworzyła szyk, stając plecami do siebie z Adanem w środku.Ze swojego miejsca Paks nie była w stanie dojrzeć, czy ktoś w dolinie zauważył zamieszanie.Walczyła zbyt zaciekle, by marnować oddech na krzyk.Nie rozpoznała nawet, z kim się potykała, dopóki czubek miecza Pir nie zerwał kaptura z głowy jednego z napastników.– Elfy! – wykrzyknęła.Kościste twarze i długie, gibkie ciała, przypominające Ardhiela.Lecz elf zaraz zawołał:– Nie, nie elfy.Iynisin – niemi – kiedyś naszej krwi.– Prawdziwi spadkobiercy – odkrzyknął w mowie elfów jeden z napastników.Paks nie mogła za nim nadążyć.Głos był równie melodyjny jak Ardhiela, lecz zimniejszy.– Nie zmieniliśmy się, to wy podupadliście, kuzynie, sprzymierzając się ze śmiertelnymi i ludem skał, obrażając tym samym własną krew.– Daskowa szumowina – mruknął Balkon, machając toporem.Choć Paks i jej towarzysze byli mniej liczni nią atakujący ich iynisin, jednak udawało się im przebijać wolno ku głównej dolinie.Zwrócony w tamtą stronę Wielki Marszałek Fallis pocieszył ich, że widzi nadbiegających zbrojnych.Broniący tyłów Paks Pir i Amberion cofali się ostrożnie, opędzając się od ostrzy przeciwników.Wtem Marek krzyknął ostrzegawczo.Paks zerknęła na najbliższe zbocze.Schodził nim, niczym po poziomym gruncie, ogromny, wielonogi stwór.Zeskoczył ze skalnej półki, kołysząc się na lśniącej linie i natychmiast odbił się od ziemi, zataczając w powietrzu wysoki łuk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]