[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki za opiekę nad Travisem.To znaczy, jestem ci wdzięczna.Ale nie chcę z tobą rozmawiać.Wzrusza ramionami.- W porządku.- Podchodzi do garderoby, żeby wyjąć płaszcz.Natychmiast tego żałuję.King był wobec mnie zawsze pełen ciepła.To nie jego wina, że stało się to, co się stało.- Poczekaj - mówię szybko.- Przepraszam, nie idź.Zaraz się przebiorę.W sypialni zrzucam sukienkę na podłogę, jednym kopnięciem odsyłam ją do kąta.Wyciągam z bieliźniarki spraną niebieską bluzę i dżinsy, wkładam je na siebie, po czym zdejmuję i również ciskam w róg pokoju.Na innej półce znajduję flanelowe spodnie od piżamy i podkoszulek z długimi rękawami.Tak ubrana, dodaję do kompletu grube skarpety i stary, znoszony ręcznik frotte.W łazience zmywam makijaż, wyjmuję szkła kontaktowe i zakładam okulary.W drodze na dół zaglądam do pokoju Travisa i podchodzę na palcach, żeby przyjrzeć się, jak śpi.Chcę pocałować go w czoło, z trudem się powstrzymuję, żeby go nie obudzić i nie wycedzić przez zaciśnięte zęby:„Słuchaj, szczeniaku, nigdy nie traktuj tak kobiety, jak ja zostałam dziś potraktowana!", ale nie robię nic.Stoję tylko nad nim z pustą głową, uprzytamniając sobie, że alkohol jeszcze ze mnie nie wyparował.W salonie na ekranie widzę fragment czarno-białego filmu.Dinozaur z otwartą paszczą szarpie drapaczem chmur, który wiruje w jego przepastnej szczęce.Ludzie przywarci do jego ścian wyglądają jak kleszcze.Kiedy King zauważa moją obecność, gasi telewizor, kładzie ręce na podołku.Czeka.- Myślę - odzywam się w końcu - że miałam randkę z gwałcicielem.Prawie.Chce coś powiedzieć, ale zmienia zdanie.- Naprawdę!- Przykro mi.- No cóż, czego się mogłam spodziewać? Tak się zawsze kończą randki, w ten czy inny sposób.- Sam, opamiętaj się.Wcale nie muszą się tak kończyć.Dobrze o tym wiesz.Stoję przez moment bez ruchu, zastanawiając się, czy znajdę w sobie wystarczająco dużo energii na ostrą debatę.King tymczasem podchodzi, zdejmuje mi okulary i przeciera szkła rąbkiem swojej bluzy.- Nawet źle widzisz - dodaje.- Widzę, widzę.- Gapię się na niego.Pucuje szkła, ogląda je pod światło, poprawia i w końcu osadza mi okulary na nosie.Ten jego gest jest taki czuły, że ponownie zaczynam opłakiwać wszystko to, co na świecie nie jest łagodnością.- Czy Travis był grzeczny? - pytam w końcu przez łzy.- Tak - odpowiada King.- Zachowywał się bez zarzutu.- I dorzuca: -Wiesz, nigdy nie byłem dobry w bijatykach, ale chętnie bym tam poszedł i dołożył facetowi za ciebie.Gdzie on mieszka?- To byłoby świetnie! - wykrzykuję i wybucham śmiechem, wyobrażając sobie tę scenę.Wytworny Jonathan spłaszczony pod ogromnym cielskiem Kinga.Przestaję się śmiać i czuję, jak lekkie upicie się ustępuje jak łagodny przypadek grypy.- King? - pytam.- Mógłbyś zostać jeszcze chwilę, póki.- Taa, jasne.- To dobrze.Dzwoni telefon.- Któż to może być o tak późnej porze? - mruczę do siebie i wtedy uprzytamniam sobie, że oczywiście wiem.To on, ten skurczysyn.Wbijam wzrok w aparat.King podnosi słuchawkę, odzywa się „Halo".Wreszcie mówi:- Tak, jest tutaj.- Patrzy na mnie.- Czy chcesz.- Nie!- Ona nie ma ochoty rozmawiać.- Po czym, odwracając się do mnie bokiem, dodaje stłumionym głosem: -Pan już raczej nie powinien jej nękać telefonami.- Pauza, wreszcie: - Kolega, jestem jej kolegą.Czuję przypływ emocji gdzieś w środku, rozchodzącej się aż do czubków palców dłoni, do stóp.O, to jest poczucie bezpieczeństwa.I ulga, jaka temu towarzyszy, jest miękka jak dziecięcy kocyk.- Wróciłaś PIESZO do domu? - Rita nie dowierza, dzwoniąc do mnie nocą.- No, to nie było aż tak daleko.Kilka kilometrów.-Teraz, kiedy darzą mnie współczuciem, o które tak zabiegałam, mogę sobie pozwolić na pewną dozę nonszalancji.- Przecież jest zima! Byłaś w szpilkach!- Jaka tam zima! Mamy dopiero listopad.- W stanie Massachusetts zawsze trwa zima.Prócz sierpnia, a wtedy jest piekielny upał.- Nie miałam wyboru.Musiałam się szybko ewakuować.- On był naprawdę taki koszmarny? - wypytuje Rita.- Może tylko sfrustrowany.Albo sądził, że się z niego nabijasz.- Nie, on był naprawdę straszny.Nie tylko antypatyczny.Zlękłam się go.- No to już się z nim nie spotykaj.Trzymam słuchawkę z daleka od ducha, przyglądam się jej.Nigdy więcej nie umawiaj się z nim.Świetna rada.Jasne, bo przecież miałam w planie zadzwonić do niego jutro i zaprosić go do siebie; może wtedy przyłożyłby mi nóż do gardła.- Rita, jutro dokończymy rozmowę.Jestem już śpiąca.- Zaraz, chwileczkę.Pomyślałam sobie, że do ciebie przyjadę.Co ty na to?- To byłoby wspaniale, chyba nie wątpisz.Marzyłabym, żebyś znalazła się przy mnie! Kiedy?- Sądzę, że w przyszłym tygodniu.Zaraz po święcie Dziękczynienia.Przyleciałabym w sobotę, a odleciała w następną niedzielę.- Na cały tydzień?- Taa.A co, wydaje ci się, że zostanę za długo?- Nie! No.tak.Jednak nie.- Nie obawiaj się.Będę ci pomocna.Wynajdę wszystkie skarpety do pary.Posiekam cebulę na kolację.Znajdę ci nową współlokatorkę.- Uch, nie przypominaj mi.- Może tym razem lepiej trafisz.- Nikt nie będzie lepszy niż Lydia.Sama się przekonasz.Gdy odkładam słuchawkę, wpatruję się w sufit, rozmyślając.Rita nie odwiedzała mnie latami.Kiedy ostatni raz tu była, Travisowi dopiero wyrzynały się zęby.Teraz dziecko nie ma ojca, a jego matka zadaje się z psychopatami.A jednak.Gaszę lampkę nocną i uświadamiam sobie, że nic nie zdoła mnie zranić.Biorę głęboki wdech, jak gdyby powietrze w płucach mogło sprawdzać moje założenie i dawało mi znać, że to prawda [ Pobierz całość w formacie PDF ]