[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zmarł również Aleksy, a Nadia postanowiła sprzedać dom.– Nie pamięta pani adresu tego salonu fryzjerskiego? – zapytałam.Zina rozłożyła ręce.– Tylko nazwę, „Błękitny Kwiatuszek".W środku wszystko było na niebiesko, fryzjerki też miały fartuszki w tym samym kolorze, jak niebo, i na piersi przypięte tabliczki z imieniem i namalowanym kwiatkiem – jedna z niezapominajką, druga z irysem, inne z chabrem, fiołkiem.Bardzo ładnie.– A jak się nazywała fryzjerka Natalii Siergiejewny?– Maja.Filimonowa zawsze mówiła: „Pojadę do Majeczki, ona ma ręce czarodziejki, nawet migrena przechodzi, kiedy umyje mi głowę".Zina umilkła, po chwili zagadnęła ostrożnie:– A pani, gdyby kupiła dom, przywiezie kogoś do posługi?– Na razie jeszcze nie jestem ostatecznie zdecydowana – powiedziałam.Zinoczka westchnęła ze smutkiem.– Jasne.* * *Kiedy się już znalazłam poza Kalinowem, wyjęłam telefon i zadzwoniłam do informacji.– Biuro informacyjne B-line – odezwał się miły dziewczęcy głos.– Potrzebny mi adres zakładu fryzjerskiego „Błękitny Kwiatuszek".– Proszę chwilę poczekać.W słuchawce rozległy się dźwięki jakiejś smętnej melodii.Peugeot stał na poboczu, po obu stronach drogi ciemniał las.Zapadał wczesny zmierzch i nagle poczułam zimno i strach, gorzej, grozę.Zza drzew wypełzał na szosę jakiś szary, skłębiony opar.Nie przejeżdżały żadne samochody.Na wszelki wypadek sprawdziłam, czy okna są szczelnie zamknięte, i usiłowałam się uspokoić.Nie ma się czego bać.Jest czwarta po południu.Mam sprawny wóz, telefon w ręce, żadnych ludzi nie widać, nikt nie zamierza na mnie napaść.A jednak strach oblepiał moje ciało niczym wilgotny całun.Dygotałam z zimna, chociaż ogrzewanie włączone było na fuli.Powoli ruszyłam.– Proszę notować – rozległ się głos w słuchawce.– „Błękitny Kwiatuszek", Profesorski Zaścianek numer dwa, telefon.Lęk zniknął, zachciało mi się śmiać.Profesorski Zaścianek! Żeby tak nazwać ulicę! Ciekawe, gdzie to jest.Otworzyłam skrytkę, wygrzebałam plan miasta i zaczęłam sunąć po nim palcem.Nagle od strony pobocza coś białego, strasznego, nierozpoznawalnego z przeraźliwym szelestem pacnęło na przednią szybę.W samochodzie od razu pociemniało.Krzyknęłam ze strachu i zamknęłam oczy.Szelest nie milkł.Leciutko uchyliłam powieki i ujrzałam szarą szmatę, sunącą po szkle.Zjawa! Prześladuje mnie teraz nawet w dzień!Oszalała z przerażenia, dałam nura na tylne siedzenie, nakryłam się z głową leżącym tam kocem i wybrałam numer 02.– Milicja, dwunastka słucha.– Proszę mi pomóc, napadnięto mnie.– Adres.– Szosa koło Kalinowa.– Słucham?– Siedzę w samochodzie na szosie, przy skręcie na Kalinowo, ktoś próbuje się dostać do samochodu, błagam, pomóżcie.– Zaraz przekażę – zapewniła dyżurna.– Proszę czekać, zamknąć wóz od środka i w żadnym wypadku nie otwierać drzwi.Czy napastnik jest uzbrojony?– Nie wiem.Pomóżcie, szybciej, błagam.– Patrol już jedzie.Dyżurna rozłączyła się, ja się skuliłam pod kocem, który pachniał Hootchusiem; mops lubił się pod nim zakopywać, gdy jechał ze mną peugeotem.Zamknęłam oczy, z zewnątrz nie dobiegał żaden dźwięk.– Ej – usłyszałam nagle jak przez grubą warstwę waty – ej, proszę otworzyć, milicja.Zerwałam się gwałtownie, dojrzałam majaczącą za szybą postać i opuściłam szybę.– Sierżant Jeriemiejew – przedstawił się znużonym głosem mężczyzna.– Co się stało?– Zostałam napadnięta.– Znaki szczególne?– Nie widziałam.– Może pani podać rysopis?– Wysoki, szary, wypadł z lasu, rzucił się na przednią szybę i szeleścił.Funkcjonariusz patrzył na mnie przez chwilę, po czym schylił się i podniósł duży, zawinięty w jakąś podartą plastikową płachtę pakunek.– Tak szeleścił?Rozległ się charakterystyczny, chrzęszczący odgłos.Popatrzyłam, jak facet mnie w rękach polietylenową folię, i zapytałam:– Chce pan powiedzieć, że przestraszyłam się rozerwanego worka?Milicjant skinął głową.– Dwa kroki stąd jest wysypisko śmieci.Wiatr porwał worek, a potem cisnął nim o pani przednią szybę.Trzeba podleczyć nerwy, zażywać walerianę.– Przepraszam.– Zdarza się.– Sierżant obojętnie wzruszył ramionami.– Naprawdę, strasznie mi wstyd, to okropne, że nie było żadnego napastnika!– Przeciwnie.– Mężczyzna uśmiechnął się, pokazując marnie zrobione koronki.– To akurat dobrze, że go nie było.– Tak, przepraszam, plotę głupstwa.– Ze strachu Bóg wie co się może przywidzieć – westchnął gliniarz.– Proszę spokojnie jechać.No, no, jaki grzeczny.Podniesiona na duchu, ruszyłam przed siebie, z telefonem przy uchu.– Salon „Błękitny Kwiatuszek" – zaszczebiotał miły głosik.– Zakład jest dzisiaj otwarty?– Oczywiście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]