[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybyś tylko brał udział w wyprawie, podczas której zgładzono moją rodzinę, gdyby to była zwyczajna rzeź, byłbym teraz skłonny dotrzymać naszej umowy i mimo wszystko cię wynagrodzić.Na wojnie trzeba się liczyć z najgorszym, nawet ze śmiercią tych, których kochasz.Jednakże to, co za twoją sprawą uczyniono nieszczęsnym istotom przed śmiercią i po śmierci… To, że na urągowisko wrzucono ich ciała do tej okropnej studni…–Chcesz, tnij.– Najemnik rzucił broń.Wyglądali przedziwnie, siedząc naprzeciwko siebie, pełni napięcia.Conanowi z gniewu drżała ręka.–Zależało ci tylko na tym, by za moją sprawą uwolnić towarzyszy broni – wycedził.– Posłużyłeś się mną, mamiłeś, że pokażesz szczątki Simai i dzieci…–Pokazałem.–Zwabiłeś mnie tutaj podstępem! Uważasz, że przyjechałbym wiedząc, iż znajdę upiory ukochanej żony, córki i wnuków? Przecież spodziewałeś się, że będę musiał urządzić im rzeźnię! Nie mogłeś wiedzieć z całą pewnością, jak należy ich uwolnić.A zresztą… Nieważne, jak to zrobiłem, ważne, że w ogóle musiałem.Wiesz, co znaczy odesłać najbliższych na tamten świat?–Oni cierpieli… to straszna męka być upiorem…–To nieistotne! Uczyniłem, co do mnie należało, bo skoro już się tutaj znalazłem, nie mogłem uciec.Jestem przecież władcą, muszę dbać o bezpieczeństwo poddanych.Jednakże nie widzę powodu, byś ty nadal chodził po tej ziemi.Odprowadził ostrze nieco w bok.Narisaj odchylił głowę w drugą stronę, odsłaniając szyję.W chwili gdy Conan miał uderzyć, usłyszał wysoki, gardłowy krzyk.* * *Krew tryskała, miecze dźwięczały głośno, głuchym stukiem odpowiadały tarcze.Stali z Narisajem plecami zwróceni do siebie, odbijając ciosy przeciwników, tnąc ich w zamian bezlitośnie.Zbrojni – tym razem jak najbardziej z tego świata – wypadli z lasu wrzeszczącą gromadą.Na czele gnało pięciu konnych.Ci, jak się zaraz okazało, mieli największego pecha, trafili bowiem na prawdziwe młyny do mielenia ludzkiego mięsa.Biegnący za nimi piesi dopadli Conana i najemnika niedługo potem, ale z jezdnych nie zostało dosłownie nic.–Jak za dawnych czasów – mruknął król, patrząc na wrogów.– Tylko tym razem może być naprawdę niewesoło.To doskonale wyszkoleni ludzie.Uczyli ich ci, którym niegdyś sam przekazałem własne doświadczenie.Narisaj nie odpowiedział.Nie starczyło czasu, zaczęła się bowiem ciężka, krwawa robota.Conan zawinął mieczem.Przeciwnik, który zasłonił się tarczą, padł rażony siłą uderzenia.Odpełzł w tył, między nogami kamratów.Powiedziano mu, że król jest już stary i słaby, nie będzie umiał poradzić sobie z miażdżącą przewagą.Okazało się to nieprawdą.Na dodatek nikt ich nie uprzedził, że towarzyszący władcy Wezanijczyk potrafi walczyć wcale nie gorzej od niego.Co gorsza, wyposażony był w oręż, w starciu z którym brązowe miecze doznawały znacznego uszczerbku.–Zdrajcy! – zawołał Conan wielkim głosem.– Nastajecie na życie swojego króla!Napastnicy nie zwrócili uwagi na jego słowa.Wciąż z tą samą zaciekłością rzucali się do walki.Narisaj nie widział nic poza ich rosłymi postaciami.Jednakże Conan przewyższał każdego z nich, miał więc możliwość obserwowania dalszego otoczenia.–Słuchaj uważnie – krzyknął nagle w dziwnym, chrapliwym języku.Najemnik ze zdumieniem rozpoznał od dawna niesłyszane dźwięki własnej mowy.– Na mój znak rzucisz się w przód i powalisz ich jak najwięcej.Niekoniecznie musisz zabijać.Masz ich przede wszystkim powalić.Pomogę ci, a potem…Głos władcy rozpłynął się w narastającej wrzawie.Od strony drzew biegł następny oddział.Wezanijczykowi wystarczyło jednak tyle, ile usłyszał.Poczuł mocne uderzenie w plecy, a potem ogromny napór.To Conan, wciąż oganiając się od mieczy, pchał towarzysza, opierając się o jego barki.Stalowa klinga zamłynkowała jeszcze szybciej niż do tej pory.Od razu padło dwóch ludzi, trzech następnych cofnęło się, krwawiąc z głębokich ran.Furia ataku była tak wielka, że wśród napastników zapanowało zamieszanie.Powiększył je Conan, który obrócił się błyskawicznie, by nad głową Narisaja rozbić czaszkę kolejnego wroga.Znów zwiększył napór na najemnika.Wszystko trwało zaledwie kilka uderzeń serca.Wezanijczyk zgładził następnych dwóch napastników.Wtedy w miejscu, gdzie ciżba ludzka stała się nieco mniejsza, dostrzegł wreszcie to, o czym mu usiłował powiedzieć król.Jakiś koń, widocznie mniej płochliwy albo bardziej przywiązany do zabitego jeźdźca, stał ze zwieszoną głową nad trupem.Było to potężne zwierzę, przyuczone nosić na grzbiecie ciężkozbrojnego.Conan stanął ramię w ramię obok najemnika.Teraz, z odsłoniętymi zupełnie plecami, mogli uczynić już tylko jedno – runęli w przód, na oślep wymachując bronią i biegnąc na tyle szybko, by ciosy z tyłu nie zdołały im zadać śmiertelnej rany.Wypadli na otwartą przestrzeń.Conan okazał się lepszym biegaczem.Pierwszy znalazł się przy koniu, wskoczył w siodło.Narisaj biegł kilkanaście kroków za nim.Deptali mu po piętach zajadli napastnicy.Król popędził zwierzę w tamtą stronę, zatoczył łuk za Narisajem, machnął mieczem, zmuszając do cofnięcia się pierwszą falę pościgu.Potem otoczył ramieniem Wezanijczyka, bez wysiłku przerzucił go przed sobą przez koński grzbiet, zupełnie jakby porywał brankę ze środka płonącej wsi.Wierzchowiec smagnięty potężną dłonią po zadzie z miejsca puścił się w galop.Król skulił się na tyle, na ile tylko mógł.Nad głową świsnęła mu strzała, potem następna.Minęli studnię.Conan rzucił w jej kierunku pełne żalu spojrzenie.Kolejny pocisk ugodził go w ramię.Drgnął, pochylił się jeszcze bardziej, prawie miażdżąc Narisajowi żebra.* * *Władca krzywił się, kiedy najemnik wydobywał strzałę z rany na plecach.Grot wbił się w kość łopatki tak, że trzeba było poszerzyć ranę, aby znaleźć oparcie do podważenia go nożem.Krew szerokim strumieniem przez całą długość pleców kapała leniwie i wsiąkała w ziemię.–Już wiesz, dlaczego nie mówiono ci o wszystkim, a Warla dbał, aby nigdy nie zabrakło wina w twoim pucharze? – spytał Narisaj.– Mówiłem prawdę, są ludzie, którym zależy, aby osłabić twoją pozycję w państwie.–Nie spodziewałem się, że dąży do tego mój najwierniejszy sługa [ Pobierz całość w formacie PDF ]