[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadł na skraju łóżka, podrapał się w nogę, coś widać musiało go ugryźć w nocy.Przez dłuższy czas zastanawiał się nad tym, czy aby na pewno niczego nie przegapił.Prezes wstał o siódmej dwadzieścia i od razu zapalił papierosa.Nawet nie pamiętał dokładnie, o której godzinie się obudził.O szóstej dziesięć zadzwonił do Tony’ego, który już czekał na jego telefon.Nie mieli się spotkać tego dnia, chyba, że stałoby się coś nieprzewidzianego i prezes potrzebowałby samochodu.Następna ich rozmowa telefoniczna miała się odbyć o godzinie dziewiątej trzydzieści, po prostu dla utrzymania kontaktu i upewnienia się, że wszystko jest w porządku.Po rozmowie prezes zamówił sobie duże śniadanie.Takich rzeczy, jakie miał do załatwienia tego ranka, nie należy załatwiać o pustym żołądku.Matson miał do niego dzwonić zaraz po siódmej trzydzieści.Może się jeszcze nie obudził.No, ale po tym, czego dokonał poprzedniej nocy, należy mu się odpoczynek.Prezes uśmiechnął się do samego siebie.Poszedł do łazienki i puścił prysznic.Strumień wody był cienki, a sama woda chłodna.Przeklęte hotele.Sto dolarów za noc i zimna woda.Jednakże namydlił się dokładnie i oddał się rozmyślaniom na temat następnych pięciu godzin.Po kolei sprawdzał każdy zaplanowany ruch, żeby się upewnić, że nie przegapił najmniejszego drobiazgu.Dzisiaj wieczorem nie będzie już Kane, a konto szwajcarskie prezesa opatrzone numerem Azl_#376921_B powiększy się o milion dolarów.Będzie to skromny wyraz wdzięczności ze strony jego przyjaciół, fabrykantów broni.I pomyśleć, że wuj Sam nie zobaczy nawet podatku od tej sumy!Zadzwonił telefon.Cholera.Cały mokry prezes pobiegł do pokoju.Serce dudniło mu w piersiach.Dzwonił Matson.Matson i prezes, wykonawszy swoje zadanie pod domem Marka, powrócili poprzedniej nocy do hotelu dopiero o drugiej trzydzieści.Teraz Matson zaspał.O całe pół godziny.Kazał się wprawdzie obudzić, ale przeklęta recepcjonistka widać o tym zapomniała.Nikomu teraz nie można ufać.Obudził się dopiero przed chwilą, i dzwoni.Xan jest na szczycie dźwigu i na pewno śpi sobie jeszcze w najlepsze.Jedyny z nich.Z prezesa wprawdzie kapało na podłogę, ale był zadowolony.Powrócił pod prysznic.A niech to diabli.Woda była jeszcze zimniejsza.Florentyna Kane obudziła się dopiero o siódmej trzydzieści pięć.Przekręciła się na drugi bok i próbowała przypomnieć sobie, co jej się przed chwilą śniło.Nic z tego.Westchnęła więc i zaczęła myśleć o czymś innym.Uświadomiła sobie, że będzie musiała jechać do Senatu, żeby poprzeć całym swoim autorytetem ustawę o kontroli broni.Zwołano w tym celu specjalną sesję.Następnie zje obiad z grupą senatorów, złożoną z głównych zwolenników i przeciwników ustawy.Ponieważ została ona przegłosowana pozytywnie w komitecie, co zresztą przewidywała – skoncentrowała całą swoją strategię na ostatni dzień plenarnej debaty Senatu.Czuła, że szanse są dobre.Uśmiechnęła się do męża, mimo że leżał do niej plecami.Była zmęczona i cieszyła się na wyjazd do Camp David, gdzie będzie mogła spędzić trochę czasu z rodziną.Wstawaj, zachęcała samą siebiew myślach, pół Ameryki jużruszyło do pracy, a ty sięwylegujesz.No, ale owo półAmeryki nie musiałopoprzedniego wieczorupodejmować kolacją króla Tongi, ważącego 200 kilogramów olbrzyma, który nie miał najmniejszej ochoty opuścić Białego Domu.Pani prezydent nie była zupełnie pewna, czy udałoby jej się znaleźć królestwo Tongi na mapie.Miała niejasne uczucie, że znajduje się ono gdzieś na Pacyfiku, no ale gdzie? Pozostawiła swojemu sekretarzowi stanu, Abe’owi Chayesowi zabawianie grubasa, a ten na pewno wiedział, gdzie leży ta Tonga.Dopiero o drugiej nad ranem Florentyna Kane mogła położyć się do łóżka.Usiadła na jego skraju i stopami dotknęła podłogi, a raczej pieczęci prezydenckiej.Ten cholerny znak był na wszystkim, z wyjątkiem może papieru toaletowego.Kiedy wejdzie do znajdującej się po przeciwnej stronie hallu jadalni, znajdzie tam trzecie wydanie „New York Timesa”, trzecie wydanie „The Washington Post”, pierwsze wydania „Los Angeles Times” i „Boston Globe”.Artykuły wymieniające jej nazwisko oznaczone będą czerwonym flamastrem.Oprócz tego przygotowany dla niej skrót najważniejszych wiadomości ostatniej doby.Nie mogła zrozumieć, jak jej ludzie zdołali to wszystko wykonać, jeszcze zanim ona sama zdążyła się ubrać.Poszła do łazienki i pod prysznic.Ciśnienie wody było w sam raz.Zastanawiała się teraz nad tym, co powie, żeby ostatecznie przeciągnąć na swoją stronę tych senatorów, którzy się jeszcze nie zdecydowali.Ale po chwili skoncentrowała się na namydlaniu tego odcinka pleców, którego nie można dosięgnąć ręką ani od góry, ani od dołu.Nawet prezydenci, pomyślała, muszą to robić sami.Mark miał być u dyrektora za pół godziny.Sprawdził pocztę.Nic ważnego.Jedynie koperta z rachunkami z American Express.Nie otwierając rzucił ją na kuchenny stół.Niewyspany O’malley siedział w swoim Fordzie zaparkowanym tuż przed domem Marka.Zawiadomił centralę, że agent opuścił dom i że rozmawia teraz z czarnoskórym portierem.Ani O’malley, ani Thompson nie zwierzyli się nikomu z tego, że stracili kontakt z Andrewsem poprzedniego wieczoru i to na dobre kilka godzin.Mark zniknął za rogiemkamienicy.Człowiek wgranatowym Fordzie stracił go więc z oczu.Ale nie przejął się tym.O’malley sprawdził wcześniej, że Mercedes stoi na miejscu, i wiedział, że jest tylko jeden wyjazd z garażu.Mark zauważył zaparkowanego za rogiem czerwonego Fiata.Wygląda zupełnie jak Fiat Elizabeth, pomyślał, tylko że ma wgnieciony przedni błotnik.Spojrzał uważniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]