[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do sali wdarła się widmowa poświata (sterowane elektronicznie lampy ultrafioletowe).Jednakże te kroki brzmiały inaczej niż zazwyczaj.Zadrżałem.Jak zahipnotyzowani wszyscy obecni wstali, aby zobaczyć, co się dzieje w hallu.Zaledwie tam dotarliśmy, włączyła się cała bateria urządzeń imitujących błyskawice, cały hall zatopił się w jednej białej eksplozji.Schowaliśmy twarze w dłoniach.Kiedy mowy mogliśmy patrzeć, otaczała nas gęsta mgła.Soho Lights Fog Machine.Dudniące kroki dotarły tymczasem do schodów prowadzących z pierwszego piętra na parter i pomału schodziły w dół.Mgła zaczęła opadać i wędrowała nad podłogą na wysokości kolan.Wyłoniła się z niej jakaś postać.To była Śmierć.Jej biała szata trzepotała w wyimaginowanej burzy, a koścista czaszka ironicznie szczerzyła zęby.Na jej ramieniu siedziała czarna sowa.Trzymana przez Śmierć kosa poruszała się, jakby ścinała łan głów.Moje serce biło niczym młot; czułem, że dostaję gęsiej skórki.Wiedziałem, że był to Nigel Greenslade, ale nie mogłem obronić się przed zabobonnym przerażeniem, jakie mnie ogarniało.To było tak wspaniałe, przerażające widowisko.Znaliśmy je z obrazów, ze snów, z na wpół zapomnianych wspomnień.Ono było w nas.Teraz uwolniło się i zaczęło nam zagrażać.- Witajcie.Zabrzmiało to bardzo uprzejmie.Trafienie bez pudła.Nieprawdopodobne, w jaki sposób Greenslade potrafił osiągnąć ten efekt.I to głosem, który u starego Kinsky’ego, wywołałby napady szalonej zazdrości: niczym zimny powiew, bezcielesny i nieomal syntetyczny.Zlodowaciały powiew z tamtego świata.Zapowiedź z głośnika na sali operacyjnej.Ostatnie wezwanie dla pacjentów z sali 328.Exit Gate D.Obecna między nami starsza dama zemdlała z westchnieniem i zniknęła pod pokrywą mgły.Mój oddech słychać było tak, jakby dochodził spod maski przeciwgazowej.- Przyszłam, aby zabrać was ze sobą.O Boże, co za obojętność! Biurokrata zamykający parę życiowych kont.Urzędnik z obozu koncentracyjnego odfajkowujący nowy transport.Ssssst, ssssst.Postęp, który sami wyprodukowaliśmy i który straszy nas teraz swoją trupią czaszką.- Nie żartuję.Tym razem mówię poważnie.I rzeczywiście mówił poważnie.Jego oczy były zamglone i.absolutnie szalone.Jego ręce zacisnęły się kurczowo na stylisku kosy.Greenslade zwariował.Któryś z gości nie wytrzymał nerwowo i wyskoczył do przodu.- Cholerny hokus - pokus!Kosa jak bagnet wwierciła się w jego ciało.Przez jeden przerażający moment cała ta scena wyglądała jak z obrazu.Pojedyncza, nieruchoma klatka filmowej taśmy.Wtedy mężczyzna upadł na ziemię, wyrywając Śmierci z rąk kosę.Greensladel Śmierć stał przed nami z takim wyrazem twarzy, jakby przed chwilą obudził się z narkozy.Podbiegłem do leżącego na ziemi i spojrzałem na niego.Przez przepływające nad nim opary mgły wyglądał już bardzo obco.Prawie nie krwawił.Po prostu nie żył.Co za skandal! Cóż za pożywka dla niezależnej prasy.Wszystko poszło do diabła! Cały ten sztuczny raj urlopowy, moja kariera, wszystko.W tym momencie zebrani zaczęli klaskać z zachwytem.- Wspaniale!- Nieprawdopodobne!- Prawie, jakby naprawdę.Przez chwilę wydawało mi się, że zwariowałem.A potem zorientowałem się, że oni myślą, iż należy to do przedstawienia.Cały ten obszar urlopowy był sztuczny.Wszystko było sztuczne, wszystko było zaplanowane.Nie potrafili sobie nawet wyobrazić, że to, co się stało, było nie zaplanowane.Że to nie był żaden teatr, że naprawdę zamiast keczupu popłynęła tutaj krew.- Bardzo dziękuję - usłyszałem swój uprzejmy głos.- Ladies and Gentlemen, i w ten sposób zakończyło się nasze Haunted House Party.Mamy nadzieję, że sprawiło ono państwu dużo przyjemności.A tym przypadkiem - wskazałem na zwłoki i uśmiechnąłem się porozumiewawczo - zajmie się nasz doktor Watson.Zebrani uśmiechnęli się zgodnie; dama, która zemdlała ze strachu, została postawiona na nogi i wszyscy zadowoleni opuścili plebanię.Chciało mi się wymiotować, a potem uświadomiłem sobie całą nierealność tej sytuacji.Aż do tej chwili, rok 1996 nie przyniósł nic, co mogłoby mnie zaskoczyć.W kraju, w Niemczech i w USA odbyły się wybory, miałem znakomitą pracę i byłem całkowicie szczęśliwy.A teraz siedziałem tutaj, w tym sztucznym, angielskim miasteczku, na wyspie leżącej na morzu Sulu, razem ze zwłokami, na plebanii pełnej oparów mgły.Uczeń czarnoksiężnika nad szczątkami swojego dzieła.Z sali kominkowej wyszła zataczając się, z butelką w ręce, madame Zagorski.- Coś się stało?Zacząłem się śmiać, histerycznie śmiać.W jaki sposób wpadłem w to szaleństwo?Oh, islands in the sunDzisiaj rano wszystko wyglądało jeszcze całkiem niewinnie.Leżałem w łóżku i cieszyłem się na czekający mnie dzień.To będzie znowu dobry dzień, jak zawsze.Miałem do wykonania tylko rutynowe prace.Cóż mogło mi się przy tym wydarzyć niezwykłego?Słońce świeciło już przez otwarte okno i łaskotało w nos.Znad brzegu dochodziły dźwięki zespołu muzycznego.Zrzuciłem z siebie pled i poczłapałem beztrosko na balkon; na Ibizie nikomu nie przeszkadzał widok nagiego mężczyzny na balkonie.Jestem typem gruboskórnym, ale poczułem, że serce bije mi mocniej, kiedy rozejrzałem się wokół.Ta okolica była po prostu zbyt piękna [ Pobierz całość w formacie PDF ]