[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżąc na swym posłaniu, Nico prosił Boga, by osłaniał Alisę, by ją za chował.Kiedy kończył modlitwy, wiedział, iż tak naprawdę to nie koniec Kładł się na podłodze, na macie, i błagał Allaha dokładnie o to samo.Przeklinał samego siebie za egoizm, za to, że tak bardzo się zatracił i zapomniał o upływie czasu, narażając życie Alisy.Wiedział też, że gdyby mógł znowu ją pocałować, zdarzyłoby się dokładnie to samo.Solennie przyrzekł sobie, że nie dopuści do podobnej sytuacji aż do chwili, gdy oboje będą wolni.Ta myśl doprowadzała go na skraj szaleństwa.Wszystko, o czym marzył, zdawało się niestety mało realne.Jeśli pozostaną w pałacu sułtana jako paź i służąca, nigdy nie będą mieć wystarczająco dużo czasu dla siebie.Nico mógłby zabrać Alisę z haremu dopiero wówczas, gdyby osiągnął wysoką pozycję na dworze.Nie było jednak żadnej gwarancji, że oto pewnego dnia dziewczyna nie zniknie, pochwycona przez niewidzialne ręce i pchnięta ku nieznanemu przeznaczeniu.Nie zobaczyliby się wtedy nigdy więcej.Nico czuł, że zależność od woli i decyzji innych ludzi przytłacza go straszliwym ciężarem.Dopóki nie znał Alisy, odkładał decyzję o ucieczce, teraz jednakże sprawy przybrały zgoła inny obrót.Pragnął ją uwolnić i uratować.Myśl ta nie dawała mu spokoju.Rozmyślał wiele o galerach i o szczegółach ucieczki.Mógłby skraść działa ze składu broni, a potem sterroryzować załogę jakiegoś małego okrętu.Pożeglowaliby w dół Złotego Rogu, poprzez morze Marmara aż do Aeganu i wreszcie do Brindisi.Tam Nico oświadczyłby się ojcu Alisy o jej rękę.Albo nie.Popłynęliby na Samos, wyspę jej marzeń.Wszystko to Nico starannie ułożył sobie w głowie.Na razie jednak nie wiedział nawet, co się dzieje z dziewczyną.Jak zawsze brakowało mu czasu.Każdy dzień wypełniony był obowiązkami, lecz żadne lekcje czy ćwiczenia nie mogły sprawić, by Nico choć przez chwilę nie myślał o Alisie.Późną nocą pisał listy do Marii, przelewając na papier swe lęki, a nawet znacznie więcej.Moja Droga Siostro!Mam smutne wieści dotyczące Dżehanira, księcia, który obdarzył mnie swą przyjaźnią.Nadszedł dzień, w którym sułtan rozpoczął wyprawę wojenną przeciwko Persji.Majestat władzy objawił się wówczas w całej pełni.Armia zgromadzona przed serajem przygotowywała się do wymarszu.Ktoś, kto nie był świadkiem widowiska towarzyszącego przygotowaniom, nie może sobie nawet wyobrazić jego rozmachu.Tak więc oglądać można było orkiestrę wojskową, maszerującą przy dudniącym akompaniamencie ognia artyleryjskiego, a także wirujących w ekstazie derwiszy Bektaszi, którzy wprawiali żołnierzy w stan bliski szaleństwa.Na wzgórzu, niczym ziarna piasku na ¦wydmie, zgromadziły się wspaniałe oddziały sułtana.Jego żołnierze mieli na sobie wszelkie rodzaje jedwabiu, zbroi, turbanów i hełmów, a w ostrzach ich broni odbijało się niebiańskie światło.Patrząc na wojowników, nie miałem wątpliwości, że przyszli na świat po to, by dawać świadectwo prawdom, które głosili imamowie w meczetach - na świecie istnieją dwa porządki: islam i wojna.Ten, kto nie podąża za światłem islamu, poczuje żar wojny.Wyznać muszę, że i moja krew wrzała, wiedziałem bowiem, że żaden kraj na świecie nie mógłby się oprzeć potędze, która objawiła się moim oczom tego słonecznego dnia w Przybytku Rozkoszy.Pogoda zaczęła się psuć.Słońce zniknęło za czarnymi chmurami, które znajdowały się nisko, przesłaniając minarety Hagia Sophia.Artyleryjskiej kanonadzie towarzyszyły błyski i uderzenia piorunów.Północny wiatr znad Morza Czarnego burzył wody Bosforu.Poczytałem to za zły omen dla przyszłości szyitów, heretyków z Persji, choć powinienem był raczej odczytać to jako znak żałoby, która wkrótce dotknie dynastię osmańską.Był to fatalny dzień, by rozpoczynać podróż, nic jednak nie może powstrzymać Turków osmańskich, gdy wyciągną już miecz z pochwy.Okręt w barwach złota i bieli wypłynął w morze, unosząc sułtana na pokładzie.Władca zasiadał pod zielonym jedwabnym baldachimem na rufie.Okręt, znakomicie wyposażony, miał prawie osiemdziesiąt stóp długości.Przy wiosłach zasiadało czterdziestu ludzi, noszących białe odzienie i niebieskie nakrycia głowy.Sułtańska galera była jak żadna inna zdatna do żeglugi.Sztorm jednakże miotał nim tak straszliwie, że nawet ci, którzy pozostali na brzegu, odczuwali mdłości.I tylko król królów zdawał się niczego nie dostrzegać, jak gdyby siły natury nie mogły w żaden sposób zagrozić jego monarszej godności.Gdy tylko sułtan opuścił stały ląd, na pokład wstąpił książę Dżehanir.Miał płynąć na mniejszym okręcie, przy którego wiosłach zasiadało trzydziestu sześciu ludzi.Potężna fala zakołysała statkiem, który nie był chyba najlepszym środkiem przemieszczania się dla chromego księcia.Dżehanir potknął się.Trzech osobistych strażników księcia pośpieszyło go podnosić.Ponieważ jednak statek wypłynął już z portu, dwóch z nich wypadło za burtę.Nie wiem, jak to się dzieje, że Turcy - którzy żyją nad morzem, podobnie jak my, Maltańczycy - najczęściej nie umieją pływać.Odzienie sług księcia unosiło się na powierzchni morza, podczas gdy oni dwaj walczyli o życie, dławiąc się wodą, aż wreszcie poszli na dno.Większy niepokój wśród tłumu wywołał jednak fakt, że oto za burtą znalazła się księga z wierszami autorstwa księcia.Dwóch ludzi, którzy umieli pływać, z odwagą skoczyło w morską toń, lecz nie udało się wyłowić książki.Jak widziałem, ogromnie zdenerwowało to księcia.Tego samego popołudnia kapitan statku zapłacił głową za poniesioną stratę.Przypatrywaliśmy się, jak książę dołącza do swego ojca na azjatyckim brzegu i jak konno oddalają się wraz z oddziałami wojowników.W oczekiwaniu na ich powrót zająłem się odtwarzaniem księgi z wierszami.Nadzorca białych eunuchów dał mi swe błogosławieństwo, a z rąk kancelisty otrzymałem pergamin i pióro wykonane z trzciny.Poezje księcia odtwarzałem oczywiście z pamięci i, niechaj Allah mi wybaczy, poprawiłem słowa, które zdawały się niewłaściwe czy też zbyt mało wyszukane w przypadku, gdyby używać ich miał potomek królewskiego rodu.Nie wahałem się wyrzucać każdej pergaminowej stronicy, na której kaligrafia moja nie wypadła tak, jak bym sobie tego życzył.Wszystkie książki w seraju to dzieła sztuki.Pergaminowe stronice są składane i łączone po dziesięć sztuk, a potem umieszczane w pokrytych skórą okładkach.Te z kolei mają pozłacane brzegi i kunsztowne sztychy.Przyznać muszę, iż byłem dumny ze swej pracy.Okładki wykonałem sam, używając do tego drewna sandałowego.Na przodzie książki wyryłem al-fatihah, modlitwę doskonałą, a na jej spodzie umieściłem wers zadedykowany sułtanowi: jak tego życzyłby sobie książę, Bóg otwiera tę księgę, a Jego Odbicie ją zamyka.Postanowiłem wysłać książkę Dżehanirowi jako dar od oddanego pazia.Był to drobiazg, podobnie jak wydarzenie z małpką, które nas ze sobą zetknęło.Ukończywszy pracę, przekazałem zbiór wierszy najszybszemu z posłańców.Późniejsze wydarzenia docierały do mnie stopniowo, najpierw dzięki gołębiom, które dostarczają pilne wiadomości, a później dzięki opowieściom ludzi powracających ze wschodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]