[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wsłuchując się w wycie wiatru, siedziałem i myślałem o mojej nieyjącej rodzinie.I bardziej ni kiedykolwiek przedtem pragnąłem zadzwonić do Jenny.Ale tego te nie mogłem zrobić.Ktoś zapukał do drzwi.Gwałtownie podniosłem głowę.Zdałem sobie sprawę, e zacząłem przysypiać.Spojrzałem na zegarek.Było po dziewiątej.–Chwileczkę.Trąc oczy, podszedłem do drzwi.Myślałem, e to Ellen, e jednak postanowiła mnie nakarmić.Ale nie, na korytarzu stała Maggie.Trzymała tacę z miseczką zupy i dwiema grubymi kromkami domowego chleba.–Szłam na górę i Ellen powiedziała, ebym to panu przyniosła.śe musi pan coś zjeść.Wziąłem tacę i wpuściłem ją do środka.–Dzięki.Uśmiechnęła się niepewnie.–Znowu zupa.Ma dzisiaj wzięcie, co?–Ale tym razem jej pani nie upuściła, to ju coś.Postawiłem tacę na komodzie.Czuliśmy się trochę niezręcznie.śadne z nas niepatrzyło na dominujące w pokoju łóko, jednak obydwoje czuliśmy jego obecność.Ja oparłem się o parapet, ona usiadła na krześle.–Koszmarnie pan wygląda.–Dziękuję, od razu mi lepiej.–Wie pan, o czym mówię.– Wskazała tacę.– No? Niech pan je.–Nie, zaczekam.–Ellen mnie zabije, jeśli zupa wystygnie.Nie miałem siły na sprzeczki.Wcią byłem zbyt zmęczony, eby odczuwać głód, leczodmieniła to ju pierwsza łyka.Nagle zrobiłem się głodny jak wilk.–Fajne spotkanie, co? – powiedziała, gdy wyrwałem z kromki kawał miąszu.– Ju myślałam, e Kinross przyłoy Cameronowi.Ale có.Nie mona mieć wszystkiego, prawda?–I o tym chciała pani porozmawiać?–Nie.– Zabębniła palcami w krawędź krzesła.– Chciałam pana o coś spytać.–Przecie pani wie, e nie mogę nic powiedzieć.–Tylko jedno pytanie, to wszystko.–Maggie… Podniosła rękę.–Tylko jedno.Zupełnie nieoficjalnie.–Gdzie pani magnetofon?–Boe, co za podejrzliwy człowiek… – Otworzyła torebkę i wyjęła dyktafon.–Wyłączony.Widzi pan?Wrzuciła go z powrotem do torebki.Westchnąłem.–Dobrze, tylko jedno pytanie.Ale niczego nie obiecuję.–O nic więcej nie proszę.– Była trochę zdenerwowana.– Brody powiedział, e ta kobieta była prostytutką ze Stornoway.Wie pan, jak się nazywała?–Maggie, tego nie mogę…–Nie pytam ojej nazwisko.Pytam tylko, czyje znacie? Podstęp.Gdzie tkwił podstęp? Zawsze mogłem odpowiedzieć ogólnikowo, nie widziałem w tym nic złego.–Musimy to jeszcze potwierdzić.–Ale znacie jej nazwisko, tak? Milczałem.Maggie zagryzła wargę.–Czy miała na imię… Janice? Musiała zdradzić mnie twarz.Odstawiłem tacę.Nagle straciłem apetyt.–Skąd pani wie?–Przykro mi, ale to tajemnica dziennikarska.–Maggie, to nie jest zabawa! Jeśli coś pani wie, musi pani iść na policję.–To znaczy, do sieranta Frasera? Ju lecę.–W takim razie do Brody’ego! Tu chodzi o coś więcej ni o artykuł, igra pani zludzkim yciem!–Robię swoje! – odparowała.–A jeśli znowu kogoś zabiją? Co wtedy? Zapisze pani na swoim koncie kolejny reporta?To do niej trafiło.Uciekła wzrokiem w bok.–To pani rodzinne strony – naciskałem.– Nie obchodzi panią, co się tu dzieje?:- Oczywiście, e obchodzi!–W takim razie proszę mi powiedzieć, skąd wzięła pani to imię.Widziałem, e miotają nią sprzeczne uczucia.–Nie, to nie tak, to tylko tak wygląda.Ten ktoś, kto mi to powiedział… Powiedział mi to w zaufaniu.Nie chcę, eby miał kłopoty.On nie ma z tym nic wspólnego.–Skąd pani wie?–Bo wiem! – Spojrzała na zegarek i wstała.– Muszę iść.To był błąd.Nie powinnam była tu przychodzić.–Ale pani przyszła.Nie moe pani tak po prostu wyjść.Wcią się wahała.W końcu pokręciła głową.–Zaczekajmy do jutra.Nawet jeśli nie przyjedzie tu policja, obiecuję, e powiem albo panu, albo Brody’emu.Muszę to najpierw przemyśleć.–Niech pani tego nie robi… Ale Maggie ju szła do drzwi.–Jutro.Obiecuję.– Uśmiechnęła się z zaenowaniem.– Dobranoc.Kiedy wyszła, usiadłem na łóku, zastanawiając się, skąd, u diabła, wiedziała, e Janice to Janice.O swoim odkryciu powiedziałem tylko Brody’emu, Fraserowi i Duncanowi.Duncan ju nie ył, a nie przypuszczałem, eby sierant czy wiecznie ponury inspektor weszli w komitywę z Maggie.Próbowałem to rozgryźć, ale byłem zbyt zmęczony, eby trzeźwo myśleć.Poza tym i tak nie mogłem nic na to poradzić, przynajmniej tego wieczoru.Zupa wystygła, ale nie byłem ju głodny.Rozebrałem się i zmyłem z siebie smród spalenizny, przynajmniej częściowo.Postanowiłem, e nazajutrz sprawdzę, czy hotelowy generator nie da rady podgrzać wody na gorący prysznic.Teraz chciałem tylko spać.Tym razem zasnąłem błyskawicznie, jakbym zgasił światło.Tu przed północą gwałtownie się obudziłem.Miałem sen i w tym śnie kogoś ścigałem, a ktoś ścigał mnie.Ale nie pamiętałem, przed kim uciekałem ani dokąd.Pozostało tylko niejasne wraenie, e bez względu na to, jak szybko biegłem, nie mogłem tego kogoś dopędzić.Leałem w ciemnym pokoju, wsłuchując się w coraz wolniejsze bicie mojego serca.Wiatr chyba osłabł, więc pozwoliłem sobie na odrobinę optymizmu.Bo moe sztorm wreszcie się przewalił i jutro przyjedzie policja?Byłem głupi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]