[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli Pansuelowie nie mogą przyjąć naszej czwórki, to obawiam się, że ja i mistrzyni Mundy pozostaniemy na pokładzie.– Nie w tym problem – wyjaśnił Mendez.– Rozumiecie, mamy tak mało gości odpowiednio wysokiej rangi, że przyjęte zostały bardzo precyzyjne zasady rozdzielania ich pomiędzy patronów.Jednak, skoro pan nalega…?Przewracanie arkuszy wydruków oderwało go od pokładu.Z roztargnieniem uniósł ramię, puknął palcem w sufit i odwrócił powolne wznoszenie się.Choć on sam nie robił wielkiego wrażenia, to najwyraźniej czas spędzony na jednostce strażniczej zaowocował mistrzostwem w poruszaniu się w nieważkości.– Nalegam – potwierdził oficjalnym tonem Leary.– Muszę.– Wobec tego siłą rzeczy zobowiązany jestem wyrazić zgodę – odrzekł równie formalnie Mendez.– Powiadomię Pansuelów, iż będą mieli zaszczyt przyjąć czwórkę bardzo wysokich rangą cudzoziemców.– Pokiwał głową w zadziwieniu.– Staną się sławni na całą Tegeli – dodał.– Zawsze cieszyli się opinią szczęściarzy, lecz teraz… dobry Boże!Odwrócił się i pochylił, by otworzyć śluzę, przez którą dostał się na pokład.– Komandorze? – zawołał za nim Daniel.– Czy w takim razie możemy lądować?Mendez okręcił się dookoła własnej osi.– Słucham? – zapytał.– Ależ tak, oczywiście, przecież mówiłem, że lądujecie w mieście Lusa.Witajcie na Tegeli, patroni!– Witajcie – odpowiedział Leary, obdarzając Adele szerokim, pełnym wyczekiwania uśmiechem.*– Pozwolimy ci iść przodem – oznajmił hrabia Klimov.W odpowiedzi na jego gest Daniel ruszył, pogwizdując, przed swymi pracodawcami.Czekający na drewnianym nabrzeżu pojazd wyglądał jak łódź na szerokich kołach.Lądując, Sissie dotknęła grząskiego dna basenu.Choć ciepła, słonawa woda natychmiast napłynęła i otoczyła statek, a smród spalonej materii organicznej zawisł mgiełką w parnym powietrzu.Dla przywykłych do pracy na najwyższych rejach kosmonautów nie było to niczym wielkim, lecz na szczury lądowe pokroju hrabiego Klimova mogło to podziałać zniechęcająco.Nad portem latały insekty, widoczne przeważnie jako migotanie w powietrzu lub zmarszczki na powierzchni czarnej wody.Jeden unosił się przez chwilę na wprost oczu Daniela – odwłok wielkości groszku unoszony przezroczystymi skrzydłami – jednak zanim ten zdecydował się, czy ma go odgonić, czy zwyczajnie uchylić głowę, owad odleciał w swoich sprawach.Obowiązki kapitana jachtu, który musiał pospiesznie startować, nie pozwoliły na nic więcej niźli jedynie pobieżne przyjrzenie się danym o przyrodzie Tegeli.Morza planety wypełniała budząca podziw ilość morskich gatunków, powinien był jednak zwrócić większą uwagę na faunę basenów pływowych.To z nimi miał styczność.Uśmiechnął się.W FRC było tak samo: ludzie wydawali „ochy” i „achy” na widok okrętów liniowych, ale działania bojowe całych flot stanowiły coś bardzo rzadkiego, nawet w trakcie prowadzenia wojny.Oficer dowodzący korwetą Księżniczka Cecile widział więcej walki niż co poniektórzy admirałowie…Otaczający Lusę gęsty las mógł być jedną rośliną.Średnica pojedynczych łodyg/pni/gałęzi rzadko przekraczała cztery cale, a czubki drzew miały zaledwie sześćdziesiąt stóp.Widziany z góry podczas lądowania Sissie las przypominał zieloną poduchę; zaś z poziomu morza – drewniane podstruktury były zdecydowanie czarne na tle jaśniejszych cieni.W powietrzu unosiły się dryfujące rośliny i owady, rozsiewające miliardy barwnych rozbłysków.Odstąpił na bok, umożliwiając pozostałej trójce zejście na stały – no cóż, raczej: lekko grząski – ląd.Klimovowie pomaszerowali prosto do pojazdu, Leary zaś przywołał gestem dawną bibliotekarkę i mruknął:– Czy nie wybiera się do nas jakiś celnik lub ktoś podobny? Nie chciałbym zaniedbać jakichś niezbędnych formalności tylko dlatego, iż opuściliśmy port, zanim jego kapitan skończył sjestę.– Wygląda na to, że podchodzą do tych spraw na wielkim luzie – odparła Mundy równie cicho, choć prawdopodobnie nie istniały ku temu powody.Po drugiej stronie okolonej drzewami zatoki wyładowywano z barki kontenery i przewożono je do magazynu, prócz oczekującego wehikułu, były to jedyne widoczne oznaki życia.– Nie odnalazłam żadnych zapisów celnych.Statki opłacają cło niezależnie od ładunku czy rozmiarów, choć to ostatnie może wynikać z tego, że na Tegeli w ogóle nie lądują duże jednostki.– Chodźże, Danielu! – zawołała Valentina, kiwając na niego ręką.– Chłopak czeka, żeby zabrać nas do domu Pansuelów.Leary pokiwał zgodnie głową i pokonał resztę drogi do samochodu.– „Chłopak” ma czterdziestkę na karku – mruknęła kwaśno, drepcząca u jego boku, Adele.– Biorąc pod uwagę informacje, jakie znalazłam o społeczeństwie Tegeli, Klimovowie powinni poczuć się tutaj jak w domu.Kierowca, który faktycznie miał ponad czterdzieści lat i był śniadym, muskularnym mężczyzną z okazałym wąsem, otwierał im tylne drzwi.Daniel przypuszczał, że grube burty pojazdu pełniły funkcję komór pływakowych.Koła i baloniaste opony były szersze niż wyższe; wyposażono je w wygięte łopatki zamiast bieżnika.Choć bardzo nisko zawieszony, spód pojazdu najwyraźniej przystosowany był do ślizgania się po błocie, a koła do napędzania.Pomimo zewnętrznych wymiarów wehikułu miejsca w środku było bardzo dużo.Klimovowie zajęli środkowe foteliki.Z tyłu znajdowały się dwa dalsze siedzenia, zaś z przodu ławka pozbawiona wyściółki.Kiedy kierowca pomagał Adele zająć miejsce z tyłu, Hogg i Tovera konferowali zawzięcie przyciszonymi głosami.Tovera podążyła za swoją panią do tyłu, wyciągając nogi pomiędzy kubełkowatymi fotelami; na kolanach położyła neseser.Hogg zasiadł z przodu; a zbaraniały kierowca wpatrywał się w Kostromankę.– Wszystko w porządku – uspokoił go Daniel, wsiadając.– Wolimy mieć służącą z tyłu.Nie warto było się spierać.Skoro tak postanowili Hogg i Tovera, to widocznie tak właśnie powinno być.– Po prostu zawieź nas do Pansuelów – ciągnął głośno, wyjmując drzwiczki z rąk kierowcy i je zamykając.– Jak to daleko?– Niedaleko, patronie – odrzekł z ukłonem tuziemiec.Obszedł pojazd, zmierzając do swoich drzwi.– Jeden przecinek siedem mili – oznajmiła cicho Adele.Zaczęła wyjmować terminal danych.– Mogę ci pokazać…– Nie ma potrzeby – powstrzymał ją z uśmiechem przyjaciel.– Choć w wolnej chwili, gdybyś miała bazę danych przyrodniczych…– Oczywiście – zapewniła go takim tonem, jakby zapytał ją, czy zabrała bieliznę na zmianę.Nawet bardziej prawdopodobne było, że zapomniałaby spakować ubranie, niż zaniedbała zebrać informacje, które – jak wiedziała – interesowały Daniela.– Wspaniale – rzucił Daniel.Kierowca uruchomił silnik Diesla i wykręcił ciasno.– To miejsce wygląda na jeden z tych światów, gdzie natura sama do nas przychodzi.Nabierali prędkości.Jechali gruntową drogą, wybudowaną kilka stóp ponad poziomem morza, na plastikowych matach, przytwierdzonych do posplatanych pni leśnych drzew.Na ile Leary mógł się zorientować, okolica stanowiła równinę zalewową, porośniętą jednorodnym lasem, choć z nieznanych przyczyn droga wiła się jak wąż.Opony toczyły się gładko po nasiąkniętym gruncie, chociaż ich turkot był na tyle głośny, że uniemożliwiał rozmowę.Na szczególnie rozmiękłych odcinkach pióropusze wody i błota tryskały na boki, na szczęście nie mocząc pasażerów, czego obawiał się Daniel
[ Pobierz całość w formacie PDF ]