[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Niezupełnie.Słuchaj, nie przestałem być adwokatem.Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, zrobię to.Albo pomogę ci znaleźć innego adwokata.Wszystko zależy od ciebie.– Zdaje się, że pomoc jest mi cholernie potrzebna.Ben nie widział powodu, by zaprzeczać.– Może w końcu mi powiesz, o co w tym wszystkim chodzi.– Przecież byłeś tu, kiedy to się stało.– Nie chodzi mi o ostatni wieczór.Chciałbym się dowiedzieć, co się stało dwadzieścia dwa lata temu.Chodzi mi o to zwęglone ciało z wyciętym uśmiechem.Grymas wykrzywił twarz Earla.Ben widział, że to dla niego przykre wspomnienia, zresztą nie mogło być inaczej.– To było tak dawno temu.Miałem nadzieję, że już nigdy więcej nie będę musiał do tego wracać.– Przykro mi, ale nie obejdzie się bez tego.– No, dobra – Earl opadł na krzesło stojące za biurkiem.– Pamiętasz, jak wczoraj wspomniałem Profesora Hoodoo?Ben pokiwał głową.– Najlepszy saksofonista na południowym zachodzie.Aż do śmierci.– Dokładnie.– Earl opuścił wzrok.– Na tym czarno-białym zdjęciu, którym machał gliniarz, widziałeś właśnie Profesora Hoodoo.– To był.Co się stało?Earl wzruszył ramionami.– Do dziś nie wiem.Ale przez to siedziałem dwadzieścia dwa lata.Ben rozdziawił usta.– Za morderstwo?– Zgadza się.– Ale powiedziałeś przecież.– Mówiłem prawdę.Nie zabiłem tego człowieka.Ale mimo wszystko udupili mnie za to.Skazali za morderstwo pierwszego stopnia.– Ale to zdjęcie.– Tak, spalony od stóp do głowy.We własnym mieszkaniu.Niewiele zostało.– Oprócz.– Tak.Oprócz.– Ben dobrze wiedział, o czym obaj myśleli.Oprócz tego okropnego uśmiechu.Ktoś wyciął taki sam uśmiech wokół ust Lily Campbell.Nic dziwnego, że Prescott zjawił się u Earla.Komu przyszłoby do głowy, że dwaj różni mordercy w ten sam sposób „znaczą” swoje ofiary?– Jak długo znałeś tego.Profesora Hoodoo?Earl nieznacznie się uśmiechnął.– Och, od zawsze.Albo w każdym razie, prawie od zawsze.Razem wychowywaliśmy się w jazzowym światku.– Potrząsnął głową.– Wiesz, ja byłem dobry, ale George.cóż, George był Profesorem Hoodoo.Był najlepszy.– Tak jak ty grał na saksofonie, prawda?– Tak.Ale kiedy grał Profesor, cały świat wstrzymywał oddech i patrzył na niego w zauroczeniu.Ludzie go kochali.– Po co, w takim razie.?– Zabito go? Mnie o to nie pytaj.– Czy miał wrogów?– W pewnym sensie tak.Musisz coś wiedzieć o George’u.Nie miał, że tak powiem, przebojowej osobowości.Zresztą nie bez powodu.Miał koszmarne dzieciństwo.Jedynym przyjacielem, jakiego miał, był jego brat.Jego matka była prostytutką a ojciec – początkowo jeden z jej alfonsów – był najokrutniejszym skurwysynem, jakiego znał świat.Nie wiesz, jak to jest, gdy twój ojciec ciągle cię krytykuje, poniża, traktuje cię, jakbyś był najnędzniejszym robakiem.Ben nie chciał go poprawiać.– To wszystko sprawia, że nie czujesz się bezpiecznie.Że się boisz.Boisz się, że wszystko robisz źle.Że robisz coś, czego nie powinieneś.Przez całe życie próbujesz uciec przed tym strachem.Ale nigdy ci się nie udaje.– Przerwał.Patrzył gdzieś przed siebie, przypominał sobie.– George z całych sił próbował dostać się do właściwych kręgów, spotykać właściwych ludzi.Nawet mu się udawało.Stał się sławnym Profesorem Hoodoo.Wyszedł na prostą.Przebywał w towarzystwie osób z wyższych sfer, ale spotykał się też z podejrzanymi typkami.W dużej mierze dzięki nim kręcił się wtedy jazzowy światek – gangsterzy, oszuści, handlarze narkotyków.Bardzo nieodpowiedni ludzie dla George’a.– Ale muzyka sprawiała mu satysfakcję.Osiągnął sukces.Earl powoli kiwał głową.– Nie miało znaczenia, z kim George przebywał.Z kimkolwiek się spotykał, i tak w końcu zostawał sam.– Szkoda – przyznał cicho Ben.– Każdy musi kogoś mieć.– George miał jedynie swoją muzykę.Poświęcał dla niej wszystko, a ona mu się rewanżowała.Na tyle, na ile było to możliwe.Ale to nie starczało.– Dlaczego oskarżyli cię o.– O zabicie Profesora? Znalazłem się w złym miejscu w złą godzinę.To jakby skrót całego mojego życia.– Przepraszam, ale musisz mi podać jakieś szczegóły.Earl wziął głęboki oddech.– Występowaliśmy razem w małym klubie niedaleko stąd.Czułem się świetnie, wszystko mi wychodziło; miałem, jak to mówią, niesamowitą jazdę.Wymyśliłem kilka melodii, z którymi potrafiłem zrobić wszystko.Ludzie entuzjastycznie przyjmowali moją grę.– Wspaniale.– Tak, wspaniale dla mnie, ale nie dla Profesora.Był geniuszem, ale jak większość geniuszów, czuł się niepewnie i był zazdrosny.Gdy moja popularność wzrastała, on czuł się coraz mniej pewnie.A to prowadziło do kłopotów.– Co się stało?– George kilka razy brał udział w bijatykach, najczęściej z absurdalnych powodów.Nieraz myślałem, że chce sobie zrobić krzywdę, a może nawet umrzeć.Ale nigdy nie bił się ze mną.Przynajmniej do tamtego wieczora.– Wszczął bójkę?– Właśnie.Na środku sceny.Boże, nie chciałem się bić z tym facetem.Zbyt dobrze znałem ten scenariusz.Ale co mogłem zrobić?– Wszczął bójkę dlatego tylko, że spodobałeś się publiczności?– Wiesz.Nie chodziło tylko o to.Ben przyjrzał mu się bezlitośnie.– Earl, jeśli mam cię reprezentować, musisz mi wszystko powiedzieć.Earl zagryzł wargi.– Wydaje mi się, że już się domyśliłeś.O co lub o kogo mogliśmy się bić? Tylko o kobietę.– Lily Campbell?– Jesteś sprytny gość, Ben.Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? – Uśmiechnął się i wrócił do swojej historii.– Lily była gwiazdą.Ambitną i skazaną na sukces.George przez lata całe próbował ją poderwać i w końcu, ku zdziwieniu wszystkich, prawie mu się udało.Ona jednak nigdy nie traktowała tego związku tak poważnie, jak on to sobie wyobrażał.Lubiła dobrze się bawić i często postępowała według własnego widzimisię.Lubiła, żeby ją widziano u boku Profesora Hoodoo, ale jednak nie na tyle, żeby nie spotykać się z innymi.Na przykład ze mną.– I George’owi to się nie spodobało?– Nie, nie zwracał na to uwagi.Nawet wtedy, kiedy nakrył nas nago w miejscu dla orkiestry.Nigdy nie poruszał tego tematu, aż do tego wieczora, gdy razem wyszliśmy na scenę.Coś się wtedy stało.Tak jakby coś przeskoczyło mu w mózgu.Po prostu eksplodował.– Zaczęliście się bić?– I to jeszcze jak! Biliśmy się jak jacyś początkujący bokserzy, którzy nie widzą innego celu poza łbem przeciwnika.Laliśmy się na scenie, gdzie każdy nas widział.Chłopaki z zespołu próbowali nas rozdzielić, jednak ani zdążyłem się obejrzeć, a ci też zaczęli bić się między sobą.Dołączyło do nas nawet kilka osób z widowni, no i doszło do prawdziwej bijatyki.Jedynie policja mogła nas uspokoić.Tak też się stało.Ludzie ochłonęli, rozeszli się do domów i na tym wszystko się skończyło.Tak mi się przynajmniej wydawało.– Co się stało później?– No właśnie.następnego ranka odnajdują zwęglone do szczętu ciało George’a Armstronga.Oczywiście martwego na amen.Około tysiąca świadków pamięta, jak okładałem go na scenie i krzyczałem, że jeśli nie zostawi mnie w spokoju, to.– Earl przerwał.– To go zabijesz?Earl skinął smutno głową.– Niestety [ Pobierz całość w formacie PDF ]