[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co ty na to?– Fantastyczny pomysł! – klasnęła z radości.– Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.– Puściła do niej oko, szczerząc nie do końca białe zęby.– Zaprowadź mnie, proszę, gdzieś, gdzie nie śmierdzi tymi odchodami i moczem.Naprawdę nie wiem, jak ty możesz wytrzymać w tym smrodzie, otoczona tymi pętakami.– Chodź ze mną, zaprowadzę cię do domu strażniczek.Na pewno ucieszą się na twój widok.To wielki zaszczyt, że nas odwiedzasz.Mesta zamaszyście odwróciła się i podeszła do Dradona.Objęła go w pasie, następnie jej dłoń zjechała na jego pośladek.– Czyż to nieekscytujące, Dradonie? – szepnęła mu do ucha.– Jestem rozpalona do granic możliwości.To miejsce jest takie podniecające.Dradon modlił się w duchu, żeby nie zwymiotować.Ta głupia suka miała ochotę na figle.W miejscu, w którym mordowano niewinnych chłopców i traktowano ich gorzej niż bydło.Była odrażająca.Czuł, jak jej ręka wędruje po jego pośladkach.Czuł, jak serce Mesty zaczyna bić szybciej, a temperatura jej skóry wyczuwalnie się podniosła.Jej oczy zaczęły błyszczeć znacząco, a klatka piersiowa unosić się rytmicznie.Stanęła naprzeciw niego i przywarła do jego ciała w sposób, który wręcz uniemożliwił mu oddychanie.Swoją dłoń położyła na jego członku, który nie zareagował.Przekręciła głowę lekko poirytowana, pocierając jego krocze coraz bardziej zmysłowo.Dradon nie był w stanie wyrzucić z głowy obrazu obozu i jego ciało nie reagowało na jej żądania.Miał ochotę na nią zwymiotować.Była uosobieniem zła.Mesta jednak nie dawała za wygraną.– Dradonie, czy chcesz skończyć tu… kochany? Nie pociągam cię?– Pani, ja tylko jestem oszołomiony tym to, co tu widzę.Uwielbiam Jej Łaskawość, ale ten widok nie nastraja mnie zbytnio.Proszę o wybaczenie.– Trzymam dłoń na twoim prąciu, napieram na ciebie ciałem, a ty mi mówisz, że cię nie nastrajam? – Odsunęła się i uderzyła go w twarz z taką siłą, że aż odrzuciło mu głowę na bok.– Cia koj plab hnyuv siab raum yuav los ua kuv tus hlub dej – wycedziła przez zęby.Dradon poczuł, jak traci kontrolę nad swoim ciałem.Jego członek wbrew jego odczuciom i jego woli stwardniał.Dradon czuł się upokorzony i zawstydzony.Zresztą nie po raz pierwszy.– Katio, kochanie, czy masz ochotę uraczyć się moim Dradonem? Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę popatrzyć i skorzystać.– Mesto, jakżebym śmiała skorzystać z twojego najlepszego ogiera.Krążą o nim legendy.To zaszczyt, że mi go ofiarowujesz.Jednak wolę bardziej, hm, czyste miejsca.Jeśli masz wolę, pani, zaprowadzę cię tam, gdzie będziesz miała widok na piec i jego aktywację oraz wygodne łoże.– Och, kochana, czytasz mi w myślach.Idziemy, Dradonie.I pamiętaj, nigdy więcej nie mów mi o swoich nastrojach, jesteś po to, by mi służyć.Pstryknęła palcami i czar wiążący prysł.Szli wśród rozpadających się alejek i śmierdzących ruder.Z czegoś, co miało przypominać okno, wychylały się główki chłopców.Wszyscy tak samo brudni i wystraszeni.Podłoże było pokryte kurzem.Ze ścian wystawały kawałki kości i niestrawionych resztek.Nigdzie nie było drzwi.Dradon miał wrażenie, że idą całą wieczność.W końcu dotarli do miejsca, które zupełnie nie pasowało do całego obozu.Oczywiście domek należał do „opiekunek” i był kolorowy jak na tutejsze standardy.Z białą elewacją, niebieskimi szybami, otoczony tęczową bańką.Kontrast, jaki powstał przy zestawieniu obozu z domkiem zszokował Dradona.Katia i Mesta weszły przez cienką warstwę magii otrzymującej tęczowe kolory.Dradon szedł ostatni.Przekroczył barierę i oniemiał.Nie było nic słychać.Zapach unoszący się w powietrzu nosił nuty świeżości i kwiatów.Katia zaprowadziła ich na samą górę, gdzie znajdowało się ogromne łoże z baldachimem.Postawiono je naprzeciw okna, z którego roztaczał się ponury widok na obóz.Po prawej stronie Dradon zobaczył kominy.Wielkie kominy, osmolone i poobłupywane.Piece.To o nich rozmawiały Katia i Mesta.– Pani, mogę usiąść? – zwrócił się do Katii, bo to ona była tu gospodynią.– Proszę.Mesto, zechciej spocząć w tym fotelu.Zaraz każę przynieść jedzenie i herbatę.To zapewne umili ci oczekiwanie.Kilka minut później do sali weszła mała czarownica.Miała nie więcej niż sto lat, co na te standardy było wręcz wiekiem nastoletnim.Pokłoniła się królowej, rzucając pełne zgorszenia spojrzenie Dradonowi.„Widocznie jeszcze nie przeszła na tę drugą stronę.A może wolała kobiety?”.– Pani, to zaszczyt widzieć cię w naszych skromnych progach.– Piskliwy głos wydobył się z drobnego ciałka i pięknych, zmysłowych ust.– Miło mi, dziecko.Możesz odejść.Zawołam, jeśli będzie czegoś mi trzeba.Skłoniła się nisko, lekko przy tym dygając, i wyszła.Meście widocznie przeszła ochota na figle, bo nie dręczyła już Dradona swoimi zachciankami.Była pochłonięta rozmową z Katią, która świetnie wcieliła się w rolę podwładnej Mesty.„Oby to tylko była rola” – pomyślał.Rozległo się pukanie do drzwi.– Wejść – rzuciła od niechcenia Katia.Mała czarownica o pięknych pełnych ustach i długich kruczoczarnych lokach, ta sama, co poprzednio, podeszła do czarownic i dygnęła.– Szanowna królowo, pani, piece gotowe.– Świetnie – klasnęła w dłonie Mesta.– Nareszcie jakaś miła dla oka rozrywka.Dradonie? – zwróciła się do niego w sposób nieznoszący sprzeciwu.– Po tym miłym wydarzeniu pamiętaj, aby nie pozostawić sobie tego obrazu w głowie, bo być może wtedy każę, abyś stał się paliwem dla pieca wraz z resztą twojego gatunku.Zaczynamy!Katia bardzo przekonująco grała swoją rolę zimnej czarownicy.Dradon zaczął się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno to jedynie rola.Jednak w tym miejscu był na przegranej pozycji i nie mógł nic zrobić.Przyglądał się więc, jak Katia i Mesta entuzjastycznie wybierają pierwszych chłopców.Ci zaś ustawiali się posłusznie i bez sprzeciwu w rzędach, jakby najmniejszego znaczenia nie miało to, że za chwilę zginą.– Jak to dobrze, Katio, że piece będą dalej sprawne.Wreszcie nasze siostry nie będą musiały marznąć w nocy, a słońce dzięki ich magii będzie mogło świecić jaśniej.Czasami żałuję, że to jedyna metoda wydobycia z nich światła.Skoro i tak ją produkują, zapewne ją też odtwarzają.Jakby można było ich podłączyć i po pobraniu mocy oczekiwać na jej odrodzenie.No ale cóż, nasza technika nie jest aż tak zaawansowana.Zaczynajmy więc.Dradon był otępiały z przerażenia.Zupełnie beznamiętnym wzrokiem przyglądał się tej eksterminacji chłopców.Nie wiedział, dlaczego zadał nagle pytanie, które wręcz bezwiednie wyrwało mu się z ust:– Czy oni będą cierpieć?Obie wiedźmy obróciły głowy w jego kierunku.Miał wrażenie, że w oczach Katii widział smutek, ale będąc w tym stanie, nie mógł ufać swoim emocjom ani osądowi.– Dradonie, naprawdę, nie jesteśmy bezduszne – odezwała się Mesta z niewinnym uśmiechem i troską w oczach.– Jak mogłeś coś takiego pomyśleć? Zresztą nie byłoby to po naszej myśli, aby cierpieli.Przecież każdy, nawet najbardziej żałosny stwór broni się przed bólem [ Pobierz całość w formacie PDF ]