[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak myślisz? Czy to będzie to?–Tak, wygląda identycznie.Ale co za różnica? Zawsze to ogień.Wyciągnął lampę w moją stronę.–Przyłóż rękę.–Jeszcze czego!Na to on przeciągnął własną dłonią przez mrugające światło.–Słyszałeś kiedy o zimnym ogniu? Większość promieniowania uwalnia się w postaci światła, nie ciepła.Nie sparzy cię.Trzymaj.– Jeszcze raz przysunął lampę.Wstrzymałem oddech, zdjąłem rękawicę i wyciągnąłem rękę.Zaraz szarpnąłem ją z powrotem, ale nie poczułem gorąca, więc sięgnąłem raz jeszcze.Po chwili straciłem czucie w palcach.Wyciągnąłem rękę z ognia i mocno nią potrząsnąłem.–No i co? – zainteresował się Joraleman.–Moja ręka jest jak martwa.– Włożyłem z powrotem rękawicę, żeby rozgrzać końce palców.–Jak długo jesteś w kopalni? – zapytał, a w głowie: (Za długo – mam niebieską skórę, nie wie, czy zdołam przyjąć aż tyle trucizny…)–Jak to „trucizny"? – nie wytrzymałem.– Co ma się ze mną stać?Obrzucił mnie zdumionym spojrzeniem.Nagle zrozumiał.–No dobra, w takim razie… – Skrzywił się.– Ruda tellazjum jest radioaktywna.Poziom promieniowania ma niezwykle niski, lecz gromadzi się w ciele ludzkim jak kumulująca się trucizna, na przykład rtęć lub arszenik.Ale zimny ogień truje szybko, bo poziom radiacji jest znacznie wyższy.Tak więc to, co się z tobą stanie, zależy od tego, jak długo będziesz poddawany działaniu promieniowania.Jeśli załatwisz sprawę szybko, nic ci nie będzie.Jeżeli zmarudzisz, możesz nie wyjść z tego żywy.Joraleman otarł twarz; pomimo chłodu był cały zlany potem.Odwróciłem się od niego, od naporu jego napięcia i bólu, i od kryształu, który mrugał niebieskim światłem w jego dłoniach.–Ej! – Mika szarpnął Joralemana za rękaw kurtki.Joraleman skrzywił się z bólu i upuścił lampę.Kryształ im-plodował, rozrzucając po podłodze tlące się niebiesko drobiny.–Co nam z tego wszystkiego przyjdzie? – zrzędził Mika.– Pan tu tylko kombinuje, jak ten świr ma sobie ratować tyłek, ale on nic nie mówi, na co to się nam może przydać.Więc jak będzie?Joraleman obrócił wzrok na mnie.–Co racja, to racja.Odwróciłem się od nich, czując, jak pozbawione okien ściany zaciskają się dookoła mnie.Zdjąłem rękawice i zacząłem rozcierać palce.Kiedyś odmroziłem je sobie na Starym Mieście i teraz bolały, kiedy zmarzły.–No cóż, oni myślą, że będę dokonywał cudów.Jeśli się nie mylą, może zdziałam jakiś jeden dla nas wszystkich.– Zmusiłem się do uśmiechu.Joraleman wyciągał właśnie z pakietu pierwszej pomocy jedną z tych wielkich białych tabletek, kiedy nagle sięgnął po coś zupełnie innego.Złapał mnie za rękę i położył na niej to coś z mocnym klaśnięciem.Zapiekło.–Co to jest?–Stymulant.Może ci się przyda.A przecież wcale nie przekonywałem, że uda mi się go uratować.–Dzięki.–A co z nami, świrze? – Mika złapał mnie za przegub, aż wypuściłem rękawiczkę.Spojrzałem w bok, bo znów coś czułem… Hydranie wrócili.–Nie ma sprawy – rzucił wpatrzony w nich Joraleman.– Zrobisz, co będziesz mógł.Kiwnąłem głową.Dwóch obcych już na mnie czekało.Położyli mi dłonie na ramionach.Mój umysł znów zaczął wypływać w to morze obrazów i upuściłem drugą rękawiczkę.Marzły mi ręce.Poczułem, jak na ustach budzi się uśmiech.Usłyszałem, jak Mika mówi: „On chce z nimi iść", ale nie chciałem… nie chciałem… a właśnie że chciałem.Widziałem ogień, jarzące się niebiesko płomienie.Zobaczyłem też Hydran, całe ich setki… Albo tylko czułem ich obecność, kiedy dryfowali rozszeptani w moich myślach i uderzali o brzeg mojego ja jak miotany wiatrem o ścianę pył, piach, śnieg czy podmuch.A może płomień…Potem zdałem sobie nagle sprawę, gdzie jestem i po co tu się znalazłem, a mój umysł znów należał tylko do mnie.Stałem w miejscu, które przedtem widziałem myślami – wyglądało jak nisza w wielkiej jaskini ciemności.Jego przestrzeń wyznaczona była stosami niebieskich kryształów, ożywiona ich rozedrganym światłem.Wiedziałem już, co takiego mam zapamiętać: to nie jest miejsce należące do duchów ich przodków, ich bóg-jed-ność był jedynie zabobonem.Moje zadanie polegało na tym, by pogadać z niczym, wprawić je w dobry humor i mieć to z głowy.Ale może się mylę.Bo teraz wróciły do mnie obrazy, które widziałem w umyśle Hydran, a gdzieś w głębinach moich własnych myśli coś drgnęło, coś się obudziło.Usychałem z tęsknoty za jednością ich dzielonego ze wszystkimi życia, ich stratę miałem za własną, pojąłem, że słusznie uznają mnie za swego, słusznie czekali, aż wrócę.Bo przecież byłem Hydraninem, to moje prawdziwe dziedzictwo i powinienem składać tysięczne dzięki za to, że dane mi było w końcu wrócić… Osunąłem się na kolana i pochyliłem głowę w odpowiedzi na wezwanie tej obcej istoty we mnie.Pod nogami miałem miałem srebrny metal podłogi umieszczony tu w pradawnych czasach.Lecz kiedy tak klęczałem, czułem, jak od kolan w górę pełznie po moich członkach martwota, i wiedziałem, że jeśli po-klęczę choć chwilę dłużej, już nie dam rady wstać.Z wysiłkiem dźwignąłem się na nogi, postąpiłem krok, potem drugi.Miałem poczucie, jakby robił to ktoś zupełnie inny.Jakoś zdołałem wyjść ze świętego miejsca, a mój lud już na mnie czekał.Fizycznie było ze mną tylko tych dwoje, kobieta i mężczyzna, ale reszta patrzyła na mnie ich oczyma.Tym razem mój umysł nie zatracił kształtu.(Zrobiłem, o co prosiliście…) – posłałem im myśl, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć.Żołądek ścisnął mi nagły skurcz, więc przycisnąłem do brzucha obie ręce.(Znak.Zimny ogień…) – uformowało się w mojej głowie z rodzajem nabożnego zachwytu.Myślałem, że chodzi im o mój ból, ale po chwili coś przyciągnęło mój wzrok.Popatrzyłem w dół, na swoje ręce.Jarzyły się niebieskim światłem.Podobnie jak moja twarz.Potarłem rękoma o spodnie, ale zaraz przypomniałem sobie kopalniany pył, który plamił nam skórę.Opuściłem ręce i zacząłem się zastanawiać, jak długo to potrwa.Może za długo.(Co teraz będzie?) – zapytałem w myślach.I zaraz przyszła odpowiedź: (Jesteś tym, którego nam obiecano.Ty jesteś kluczem, który otworzy nam wrota przyszłości.)Oblizałem spierzchnięte wargi.Wyschnięty język sprawiał wrażenie spuchniętego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]