[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedział przy ogniu i sączył resztkę piwa, świadom obecności mnichów, którzy dreptali między filarami, bacznie mu się przyglądając.Wyczuwał Anwylla i jego ludzi – wciąż wpuszczali chłodne powietrze, gdy wychodzili na ziąb z przeróżnymi zadaniami.Wyczuwał także Emuina, nieszczęśliwego, gdzieś w drodze.Wypad w szarą przestrzeń niósł z sobą większe niż za dnia ryzyko.Może tak działała pogoda, wicher omiatający podstrzesza tego domostwa, w którym czuł się nieswojo, chociaż raz już je odwiedził.Przez cały dzień świeciło słońce, lecz teraz chmury znów zasnuły niebo.Cienie wypełniające zagracone kąty sali podskakiwały i płynęły niby blask ognia, gdy wicher wdzierał się kominem.Nie były nikczemne, choć kilka groźniejszych Cieni mogło się przyczaić pośród ich łagodniejszych pobratymców.Ucieszył się z powrotu Uwena, nieobecnego, wydawałoby się, zbyt długo.– Przeor rad był wielce, to samo kapitan i inni.– Dlaczego kapitan?Uwen pochylił głowę, jakby wymknęło mu się o jedno słowo za dużo.– Tu się o szczęście rozchodzi.Wojaka to cieszy, gdy pan jego szczęście sprowadza.– Żołnierze są zmartwieni?– Cóż, prawdę mówiąc, co poniektórzy do Waszej Miłości lękliwość pewną czują, pomni na błyskawicę i tym podobne rzeczy.Ale nikt w brodę sobie nie pluje – dodał pogodnie – jako że panem jesteś, co to bitwy swoje wygrywa, a taki pan to widok znacznie lepszy od przegranego wodza.– Chyba jednak nie odniosłem zwycięstwa w wojnie z quinaltynami.– Wątpię, czy to quinaltyni krzywdę ci wyrządzili, panie.Tako też inni mówią.Tristen spojrzał bacznie na Uwena, który po chwili namysłu ciągnął wywód:– Najpewniej Murandys, może Ryssand, powiadają wokół ognia.Jedni w magii wyjaśnienia szukają, zdaniem drugich miłościwy król Jej Miłość miał na uwadze, na którą baronowie niechętnym okiem patrzą.Wielu imię Murandysa powtarza.Uwen umiał pozyskiwać informacje, czy to w kuchniach, czy też w stajniach, wśród prostych ludzi, a zwłaszcza stajennych i żołnierzy.Tristen zawsze słuchał uważnie, gdy Uwen przekazywał mu wieści, ufał jego ocenom nie mniej niż przestrogom Idrysa.– Czy Cefwynowi grozi niebezpieczeństwo? – To właśnie pytanie należało zadać na wstępie.– To może za dużo powiedziane, panie.Rzecz w tym, że baronowie z północy zwykli za panowania starego króla postępować według własnego widzimisię.Nie, żebym znawcą był w tych sprawach, atoli stary król im nadskakiwał, a nowy nie chce.Do bogów modły zanoszę, by Jego Królewska Mość wziął ich na munsztuki!Ostatnio bogowie często nawiedzali myśli Tristena, wciąż stanowiąc dla niego zagadkę.Z każdą jednak chwilą wiązał z nimi mniejsze nadzieje.– Też pragnę, by się tak stało.Czego więcej miałbym pragnąć?Uwen spojrzał nań spode łba, wiedząc – Tristen był tego pewien – co miał na myśli.Niekiedy żałował, że Uwen nie rozumie jeszcze więcej, że nie może służyć radami, jakich mu Emuin uparcie odmawiał.Kapitan wszakże sam określił, gdzie się kończą jego kompetencje:– Jakże mi sądzić, panie? Naprawdę, nie pytaj mnie o to.Nie mogę rzec ci, co słuszne, lubo głosowi twego serca ufam, panie.Dobroć żeś mi jeno okazywał, jako i Jego Królewskiej Mości.Na tronie on teraz zasiada i niech się Jego Miłość z Murandysu ma na baczności, gdy w drogę Marhanenowi wejdzie.– Przecież Cefwyn nikomu nie wyrządzi krzywdy.Wcale tego nie pragnie.– Racja, panie, ale jest królem.A królowie, rzecz to zrozumiała, nie są ludźmi pospolitymi.– Podobnie jak ja.– Zaprawdę, panie.– Uwen westchnął głęboko.Owo oskarżycielskie stwierdzenie wisiało w powietrzu i żaden z nich nie mógł mu zaprzeczyć.– Wiedziesz za sobą wszystkich domowników, panie.Lusin i inni na dobre ze służby u króla wystąpili, byle przy tobie ostać.– Winienem im za to wdzięczność.– Nie wiedział, co więcej powiedzieć, skoro ludzie narażali na ryzyko siebie i cały swój dobytek, dając się ponieść nurtom, które jego porwały i rzucały raz w jeden, raz w drugi zakątek świata.Można było odnieść wrażenie, że człowiek mający szansę na spokojne życie, decydując się towarzyszyć mu w drodze, dokonuje niedorzecznego wyboru.W tymże momencie dojrzał służących i gwardzistów, czekających tuż za ścianami; niektórzy siedzieli na ławach, inni kucali, gawędząc z kamratami, przy czym nikt nie spał, nikt nie wydawał się znużony całodzienną wędrówką.Nie zauważył tu żadnych bogów, podobnie jak w świątyni quinaltynów.Miał nadzieję, że wszyscy jadący z nim ludzie bezpiecznie wypoczną, śniąc spokojne sny.Tutaj Linie były przynajmniej dobrze rozplanowane, stanowiły większe źródło siły i pociechy niż osławiona woda.– Moi domownicy powinni kłaść się już spać – powiedział.– Ty zaś przede wszystkim.Ja posiedzę jeszcze chwilkę przy ognisku.– Tak, panie – odparł Uwen cicho, po czym odszedł, by porozmawiać z Lusinem i Tassandem.Słudzy wyszli bezgłośnie na korytarz.Tristen nie okazał zdziwienia, gdy Uwen wrócił w pojedynkę i przycupnął obok kominka.Sprawował samotną wartę, uzbrojony w lekką broń, czujny, mimo że czasem przysypiał.– Co tam u mistrza Emuina? – zapytał w końcu.– Zatrzymał się na noc – odpowiedział Tristen z cicha.Emuinpwi było przynajmniej ciepło, chociaż zmókł w dzień.Zimny wiatr potrząsał płachtami namiotu, stukocząc rytmicznie.– Poszedł już spać kapitan Anwyll?– Ano, śpi już.Rzekłem mu, że obejmę wartę.– Mógłbyś położyć się na materacu.– Mógłbyś położyć się we własnym łóżku, panie.– Tak zrobię, Uwenie.Ale póki co, z kominka wciąż bije ciepło.Pewna kwestia nie dawała mu spokoju.– Czy on się mnie boi? Kapitan?– Wyznaje quinalt i nigdy nie miał do czynienia z czarodziejami.Ciarki człowieka przechodzą, kiedy tak powiadasz, żeś widział mistrza Emuina, panie.– Niewątpliwie.Śledził wzrokiem płomienie, lękając się zaśnięcia.Zadawał sobie w duchu pytanie, czy nie powinni tu jutro zaczekać do wieczora, by mistrz Emuin mógł do nich dołączyć.Pozwolił kapitanowi pójść spać, nie podjąwszy z nim tej kwestii.Niemniej mógł to zaproponować przy śniadaniu, które ludzie pragnęli zjeść, zanim zaczną zaprzęgać zwierzęta [ Pobierz całość w formacie PDF ]