[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kości żołnierzy tej armii — najemników, banitów, wyrzutków, przestępców — znaczyły jej drogę z wyżyn Koth aż po wydmy Kush.W czasie tej ostatniej bitwy, kiedy to zastępy Stygijczyków i Kuszytów runęły na schwytane w zasadzkę resztki armii, Conan wyrąbał sobie drogę i uciekł razem z dziewczyną na pierwszym lepszym wielbłądzie.Dziewczyna była Brythunką, którą barbarzyńca znalazł na targowisku niewolników w jednym ze zdobytych miast Shemu i zagarnął dla siebie.Nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia, ale ponieważ i tak było to o niebo lepsze od tego, co czekało Hyboryjkę w shemickim seraju, z wdzięcznością powitała taki obrót spraw.W ten sposób zaczęła dzielić losy wyklętych buntowników Almuryka.Natala i Conan przez wiele dni umykali przez pustynię, ścigani przez stygijskich jeźdźców tak daleko, że kiedy zgubili pościg, nie odważyli się zawrócić.Parli dalej, szukając wody, aż padł niosący ich wielbłąd.Od tej pory szli pieszo.Przez ostatnie kilka dni wiele wycierpieli.Conan opiekował się Natalą, najlepiej jak mógł, a dzięki surowemu obozowemu życiu dziewczyna była lepiej przygotowana do trudów i niebezpieczeństw niż przeciętna kobieta.Mimo to w końcu opadła z sił.Słońce wściekle prażyło zmierzwioną, czarną grzywę barbarzyńcy.Fale mdlącego otępienia zalewały mu umysł, ale zacisnął zęby i szedł dalej.Był pewien, że miasto jest rzeczywistością, nie mirażem.Nie miał pojęcia, co ich w nim czeka.Mieszkańcy mogą być wrogo usposobieni.Nawet jeśli tak, to będzie mógł walczyć o swoje życie — a barbarzyńca nigdy niczego więcej nie oczekiwał od losu.Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy stanęli przed wielką bramą, z ulgą chroniąc się w cieniu.Conan postawił Natalę na ziemi i rozprostował obolałe ramiona.Mury postawione z jakiejś gładkiej, zielonkawej, błyszczącej jak szkło materii wznosiły się na blisko dziesięć metrów w górę.Conan spojrzał na blanki, lecz nie dostrzegł nikogo.Zniecierpliwiony, zawołał głośno i załomotał w bramę rękojeścią szabli — lecz odpowiedziały mu jedynie drwiące echa.Wystraszona głuchą ciszą Natala kuliła się tuż przy nim.Conan z całej siły pchnął wrota i cofnął się o krok, wyciągając szablę, gdy drzwi nieoczekiwanie ustąpiły bezszelestnie.Natala wydała zduszony okrzyk.— Och, spójrz, Conanie!Tuż za bramą leżały ludzkie zwłoki.Conan przyjrzał im się bacznie, po czym rozejrzał się wokół.Ujrzał rozległy dziedziniec otoczony arkadami kamieniczek zbudowanych z tego samego zielonkawego materiału, co mury zewnętrzne.Budynki były wysokie i wyniosłe, zwieńczone lśniącymi kopułami i wieżyczkami.Nigdzie nie dostrzegł śladu życia.Na środku dziedzińca stała czworokątna cembrowina studni i jej widok poderwał do czynu Conana, któremu język wysechł już na wiór.Chwyciwszy Natalę za rękę wciągnął ją do środka i zamknął za nią bramę.— Czy on nie żyje? — spytała szeptem, drżącym palcem wskazując leżącego opodal człowieka.Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, najwidoczniej w kwiecie wieku; skórę miał żółtą, a oczy lekko skośne — oprócz tego niczym się nie różnił od przeciętnego Hyboryjczyka.Był odziany w tunikę z purpurowego jedwabiu i wysoko sznurowane sandały, u boku miał krótki miecz w pochwie ze złotogłowiu.Conan dotknął ciała.Było zimne, bez śladu życia.— Nie ma żadnej rany — mruknął Cymeryjczyk.— A jednak jest martwy jak Almuryk przeszyty czterdziestoma stygijskimi strzałami.Na Croma, sprawdźmy studnię! Jeśli jest w niej woda, napijemy się — choćby leżało tu sto trupów.Studnia nie była wyschnięta, ale nie napili się z niej.Lustro wody znajdowało się dobre piętnaście metrów niżej i nie było czym jej nabrać.Conan zaklął wściekle, oszalały na widok płynu, którego nie mógł zaczerpnąć, i zaczął rozglądać się za jakimś sznurem.Odwrócił się gwałtownie, słysząc przeraźliwy krzyk Natali.Uznany za martwego człowiek rzucił się nań z mieczem w dłoni, a błysk w jego oczach bezsprzecznie świadczył o tym, że żyje.Conan zaklął ze zdziwienia, ale nie tracił czasu na rozważania.Przywitał napastnika zamaszystym cięciem szabli, przecinając ciało i kości.Głowa tamtego z łoskotem potoczyła się po bruku; ciało zatoczyło się bezwładnie, tryskając strumieniem krwi z rozrąbanej arterii, po czym runęło na ziemię.Conan zmierzył je wściekłym spojrzeniem, klnąc pod nosem.— Ten gość nie jest teraz wcale bardziej martwy niż kilka minut temu.Do jakiegoż to domu wariatów trafiliśmy?Natala, która zasłoniła oczy rękami, aby nie patrzeć na trupa, zerknęła przez palce i zadrżała ze strachu.— Och, Conanie, czy mieszkańcy miasta nie zabiją nas za to?— No — warknął barbarzyńca — ten stwór z pewnością zabiłby nas, gdybym nie uciął mu głowy.Zerknął na krużganki ziejące pustką w zielonych ścianach nad ich głowami.Nie dostrzegłśladu ruchu, nie usłyszał żadnego dźwięku.— Nie sądzę, żeby ktoś nas zobaczył — mruknął.— Ukryję dowód…Jedną ręką chwycił trupa za pas, a drugą podniósł uciętą głowę za długie włosy i półniosąc, pół wlokąc, zaciągnął okropne szczątki do studni.— Skoro nie możemy napić się tej wody — zgrzytnął zębami — zadbam o to, aby nikt się jej nie napił.Do diabła z taką studnią!Przerzucił ciało przez krawędź i puścił, ciskając głowę w ślad za nim.Daleko w dole rozległ się stłumiony plusk.— Została krew na kamieniach — szepnęła Natala.— Będzie jej więcej, jeśli zaraz nie znajdę wody! — mruknął Cymeryjczyk, którego niewielkie zasoby cierpliwości były na ukończeniu.Dziewczyna ze strachu niemal zapomniała o głodzie i pragnieniu, ale Conan nie.— Wejdziemy w jedne z tych drzwi — powiedział.— Na pewno w końcu znajdziemyjakichś ludzi.— Conanie! — jęknęła, przysuwając się do niego, najbliżej jak mogła.— Boję się! To miasto duchów i trupów! Wracajmy na pustynię! Lepiej umrzeć tam, niż spotkać upiory!— Pójdziemy na pustynię, kiedy zrzucą nas z murów — warknął.— Gdzieś w tym mieście jest woda i znajdę ją, choćbym miał zabić wszystkich jego mieszkańców!— A jeśli oni ożywają?— Wtedy będę ich zabijał, aż pozostaną martwi! — uciął.— Chodź! To wejście jest równie dobre jak każde inne.Trzymaj się blisko mnie i nie uciekaj, chyba że ci każę!Cichutko wyraziła zgodę i poszła za nim, trzymając się tak blisko, że — ku jego irytacji —deptała mu po piętach.Zapadł zmierzch, zapełniając dziwne miasto purpurowymi cieniami.Weszli w drzwi i znaleźli się w rozległej komnacie, której ściany były obwieszone aksamitnymi, przedziwnie tkanymi gobelinami.Posadzka, ściany i sufit sali były z zielonego, szklistego kamienia, ozdobionego na ścianach złotym fryzem.Podłogę wyścielały futra i atłasowe poduszki.Kilkoro drzwi prowadziło do innych pomieszczeń.Przeszli przez komnatę i przez kilka innych, bliźniaczo podobnych do pierwszej.Nie znaleźli nikogo, ale Cymeryjczyk mruczał cicho pod nosem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]