[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie widzę żadnych ran.Na tobie nie dałoby się ich ukryć.Ilu ludzi straciliśmy?— Czy to ważne? — odrzuciła.— Zobaczmy, co z Vulpiem i Ryulą.Podjechali truchtem do mniejszych wozów.Jak można się było spodziewać, cyrkowcylamentowali chórem.Wśród nich znajdowały się najpiękniejsze kobiety w karawanie.Znaleźli Vulpia pochylonego nad martwym bandytą.Właśnie wyciągał z jego gardła jeden ze swoich sztyletów.Gdy zbliżyli się do niego, sztukmistrz podniósł ku nim wzrok, w którym malowało się cierpienie.— Porwali Ryulę! — powiedział gorączkowo.— Jeden z tych łotrów przerzucił ją sobie przez siodło jak worek mąki, a mnie nie został ani jeden sztylet!— Taka zwinna jak węgorz kobieta dała się porwać? — spytała Kalia.— Dostała od tyłu w głowę drzewcem włóczni, gdy pomagała wstać przyjaciółce —odpowiedział Vulpio.Ujrzał, że inny bandyta próbuje wstać, i cisnął w niegosztyletem, trafiając w oko.— Była ogłuszona, kiedy wciągnięto ją na konia.Musimy ruszać za nimi w pościg.— Nie musisz mi tego mówić — odparł Conan.— Zamierzamy dopaść tych łotrów.Znajdźdobrego konia i jedziemy.Ujrzeli zbliżającą się od czoła karawany grupę jeźdźców.Prowadzili ich Hazdral i Burra.— Co się tu stało? — spytał przywódca karawany.— Porwano kilka kobiet — powiedział Conan.— Ruszamy w pościg.— Nic podobnego — odparł Hazdral.— Mamy lepsze rzeczy do roboty, niż ratowaniejakichś cyrkówek.Mam dość kłopotów z obrabowanymi kupcami.Dołączcie do pozostałych strażników.— Ruszamy za bandytami — warknął Conan.— Kalia również.Co do strażników… — zpogardą powiódł wzrokiem po Burrze i pozostałych — …nie widzę, by którykolwiek miałzakrwawioną broń.Burra podjechał do Conana.— Za dobry jesteś, żeby dalej z nami jechać, dzikusie? — spytał groźnie.— Dosyć mam twojej bezczelności!Zaczął wyciągać miecz z pochwy.Zdążył wydobyć go do połowy, gdy Conan ściął mugłowę.Spadła na ziemię razem z dwoma kawałkami wąsów.— Proszę — powiedział Conan do Hazdrala.— Zarobiłem na swoją zapłatę — twojakarawana jest teraz o wiele bezpieczniejsza.Możesz jednak zatrzymać swoje złoto, grubasie— gniewnie powiódł wzrokiem po pozostałych strażnikach.— Ktoś jeszcze chce mi się naprzykrzać? — Odpowiedziało mu milczenie.Wszyscy unikali jego wzroku.— I bardzo dobrze.Wiele koni pozostało bez jeźdźców.Conan, Kalia, Vulpio i czterech innych akrobatów, którzy postanowili przyłączyć się do pościgu, spiesznie zebrali trochę zapasów, wsiedli na konie i ruszyli pod wodzą Cymmerianina.Nim minęła godzina, Conan nakazał postój.— Robi się za ciemno, by dziś dalej ich ścigać — stwierdził.— Ależ oni się nie zatrzymają! — zaprotestował Vulpio.— Zanim wzejdzie słońce,wyprzedzą nas o wielegodzin.— To prawda — rzekł z niezmąconym spokojem Conan.— Jeśli jednak teraz ruszymydalej, możemy całkowicie zgubić ich trop.Lepiej trzymać się ich śladu od samego świtu, niż szukać go jutro przez cały dzień.— Ma rację — poparła go Kalia.— Rozbijamy tu obóz.Pozostali cyrkowcy szemrali i przeklinali, lecz wypełnili rozkaz Conana.Kiedy spętano konie, Kalia podeszła do Cymmerianina.— Ten, którego strąciłeś z konia, to był Hyperborejczyk, prawda? — spytała.— Tak.Następnym razem będzie ostrożniejszy, wchodząc mi w drogę.Nie wątpię, żeniedługo zobaczymy Aksandriasa i Taharkę — ujrzawszy błysk w jej oku, dodał: — Może okaże się, że jest z nimi setka innych.Musimy się dobrze zastanowić, co dalej.Taharka wyszedł z jaskini by przyjrzeć się nowym łupom.Juki z towarem i półprzytomnych łudzi zwalano na trawę.Rosła na niej sterta jaskrawych tkanin, błyszczących metali i białych ciał.— Dobry połów — powiedział herszt do zsiadającego z konia Kuulva.Zauważyłzakrwawiony bandaż, owinięty wokół głowy swego zastępcy.— Natknąłeś się na opór?— Niewielki, lecz jeden ze strażników popisał się lepiej niż cała reszta — odparł Kuulvo.— Był to ten cymmeriański młodzik, którego spotkaliśmy w Crotonie.Na Ymira, jeszcze mi dźwięczy w uszach po jego ciosie.Gdybym nie miał na głowie dobrego hełmu…— Cymmerianin? — rzekł Taharka.— Któż to jest? Dlaczego się włóczy za nami?Usłyszał te słowa Aksandrias, nachylający się nad jedną z jęczących kobiet.— Była z nim jednooka dziewczyna? — w jego oczach znów pojawił się błędny wyraz.— Nie widziałem jej — odpowiedział Hyperborejczyk wzruszając ramionami tak, żezazgrzytała jego karacena.— Ja ją widziałem — powiedział Stygijczyk o zwierzęcej twarzy i w hełmie z błękitnej stali.— Półnaga dziewka w przepasce na oku? Była tam.Zabiła lancą trzech naszych.— Równie zręcznie posługuje się lancą jak mieczem — zauważył Taharka.— Ta kobieta ma wiele talentów.Podejrzewam, że mogli się tam znaleźć zupełnie przypadkowo.Ponieważ oboje potrafią posłużyć się bronią, najęli się na strażników karawany i dotarli do naszego terytorium.Pamiętajcie, że to myśmy zaatakowali karawanę, a nie oni nas.— Nie! — zaprzeczył Aksandrias.— Tych dwoje to demony, zesłane przez jakichśmściwych bogów, by nas zniszczyć!— Jesteś przemęczony, przyjacielu — powiedział surowo Taharka.— Przestań pleść bez zastanowienia, bo wystraszysz ludzi.Aksandrias uspokoił się i pochylił głowę.— Wybacz, wodzu.Bez przerwy myślę o tej parze szakali.— Nie masz za co przepraszać — odrzekł herszt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]