[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Początkowo nie mieli trudności w odnajdywaniu śladów, wkrótce Conan musiał użyć wszystkich swoich umiejętności tropiciela, gdyż wielkie pająki miejscami całkiem pozacierały odciski stóp młodego Ganaka.Przez kilkaset kroków posuwali się naprzód prowadzeni jedynie przez intuicję barbarzyńcy aż do czasu, gdy znów zobaczyli oznaki obecności Ngomby.Głębokość śladów stóp i odległości między nimi, dawały do zrozumienia, że Ngomba zaczął biec na pewno szybko i na pewno nieostrożnie.To, co zastanowiło Jukonę, to kierunek w jakim śpieszył Ngomba.— Pobiegł w stronę wioski — powiedział powoli zdumiony Jukona, przygryzając w zdumieniu dolną wargę.—Ale przecież Y’Taba wygnał go, to niemożliwe, żeby wracał!— Może zmienił kierunek, nim dotarł do wioski.Musimy się przekonać.I nie wolno nam pozwolić, by opuścił tę wyspę.Jukona mruknął coś pod nosem, czego Conan nie zrozumiał.Przyspieszyli kroku, jak tylko mogli.Słońce przetaczało się majestatycznie po niebie, ogrzewając dżunglę.Pomimo wilgotnego powietrza język Cymmerianina wysechł jak ogon zamorańskiej, pustynnej jaszczurki.Chętnie oddałby sakwę złota w zamian za dzbanek pełen piwa.Ale najbliższa beczułka takiego trunku była prawdopodobnie o jakieś dwa tygodnie podróży morskiej od miejsca, w którym się znalazł… Jednak to był problem, którym zaprzątać będzie jego uwagę później.Z trudem posuwał się naprzód, z jednej strony pilnie obserwując murawę, z… drugiej uważając na Jukonę.Chociaż olbrzymi wojownik uratował go przed chciwą ludzkich dusz diablicą, zdecydował, że nie będzie do końca ufał Ganakom.Raz odwrócili się od niego, mogą to uczynić po raz wtóry.Ci ludzie zdawali się być wielce przesądni, a barbarzyńca nigdy zbyt dobrze nie rozumiał ludzi całkiem pokładających wiarę w bogów.Przez lata nauczył się, że bogowie pomagają tylko tym, którzy najpierw pomogą sobie sami.Jeszcze raz próbował przypomnieć sobie gdzie, lub kiedy widział wcześniej podobiznę tej diablicy — a może bogini.Pamiętał, że wizerunek był niezbyt starannie wyciosany w kamiennym bloku, mniejszy niż ten tu na ścianie, mniej precyzyjny.Mglisty obraz jej twarzy i ciała o dziesięciu ramionach ożył w jego umyśle.Choć próbował z całych sił, nie mógłwydobyć z ciemnego zakątka pamięci innych okoliczności, w jakich zetknął się z tym wizerunkiem.Nie chcąc zbytnio gnębić się tym, skupił uwagę znów na szlaku.Tu, gdzie właśnie szli, drzewa porastały glebę rzadziej, były niższe i mniej masywne.Gdy Conan zobaczył, że ślady skręcąją nagle i nie było ich dalej na ścieżce, zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.Kilka kroków za nim Jukona również zastygł w pół kroku.Nachylił się i szepnął Conanowi do ucha, wskazując trop.— Wioska leży w tym samym kierunku.— Z gorzkim uśmiechem wódz wojowników wyprostował się i zaczął bacznie obserwować przestrzeń między drzewami.Ich pnie były stosunkowo cienkie i rosły w pewnej odległości od siebie, lecz poszycie lasu było gęste i sięgało Conanowi po szyję, a po pas Jukonie.Cymmerianin nie mógłby zbadać śladów na ziemi poza ścieżką, ale na szczęście nie było takiej potrzeby.Ngomba gnając przez zarośla, zostawił mnóstwo poszarpanych liści i połamanych gałęzi na swojej drodze.Barbarzyńca, choć niechętnie, musiał pochwalić młodego Ganaka za jego wytrzymałość.Śledzili Ngombę od świtu, a teraz słońce sięgało zenitu.Nic nie wskazywało na to, by buntowniczy wojownik w którymkolwiek momencie zwolnił bieg.Pędził całą drogę, jakby był ścigany przez najbardziej zajadłego demona.Conan doszedł do wniosku, że raczej nie grozi im, że wpadną w zasadzkę Ngomby.Dokąd mógłby on tak śpieszyć, jak nie do wioski?W końcu dżungla przerzedziła się już niemal zupełnie, aż weszli w teren porośnięty głównie przez trawy i wysokie trzciny.Trzciny rosły, co prawda, na wysokość Conana, ale wyższy od niego Ganak z łatwością mógł rozglądać się po okolicy.— Jesteśmy już blisko — sapnął Jukona.— Widzę pagórek, ale… o, Muhingo, to niemożliwe! Za mną! — rzucił się pędem.Conan pospieszył za nim, lekceważąc ból i męczenie.Wilgotna ziemia oblepiała im stopy, gdy przedzierali się przez rojne od owadów trzęsawisko.Trzciny smagały świeżo barbarzyńcy, powodując przykre wrażenie chłostania setkami biczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]