[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostro ściągnął cugle, spojrzał ze zrozumieniem na Conana i przeniósłwzrok na odziane purpurą wciśnięte w krzak ciało.- Nasz ukochany szarif.Bez wątpienia okrutnie zabity przez buntowników.- Tak - wydyszał zmęczony Conan.- Ale bez obawy.Już wziąłem pomstę na ichprzywódcy, który gdzieś tam leży.- Pochyliwszy się, by podnieść swój miecz, wskazał nim stratowaną ziemię.- Jak się domyślałem, był to Phang Loon.Chociaż miło mi stwierdzić, że w obecnym stanie nikt go nie pozna.- Odwrócił się i odszedł, by zatrzymać błąkające się pośród drzew bezpańskie konie.Jurna zawrócił swego wierzchowca i ruszył na spotkanie trzech żołnierzy, którzy właśnie galopowali od strony ryżowiska.Ściągnęli cugle i unieśli zabłocone przyłbice, przypatrując się niecodziennej scenie z mieszaniną zdumienia i podejrzliwości.Kushita przemówił do nich burkliwie.- Dobra robota, panowie.Widzę, że wszyscy buntownicy zostali zabici.Po bohaterskiejśmierci szarifa Jefara ja, jako najstarszy rangą, obejmuję dowództwo.Pozostaje nam tylko obedrzeć trupy i kontynuować podróż do Aghrapuru!XVTriumfRzeka Ilbars miała swe źródła wśród bezdroży Gór Kolchidzkich.Zasilały ją śniegi,topniejące na wzniosłych, poszarpanych turniach i deszczowe nawałnice na mniej stromych stokach.Nagimi rozpadlinami i wąwozami spływały w dół niezliczone potoki, pozwalającprzeżyć kozicom i niedźwiedziom, jaszczurkom i panterom.Wody wiły się dalej, tworzącszersze rozlewiska i strumienie, w których poili owce i pławili swe konie stalowoocy górale.Tam gdzie dopływy łączyły się w potężną Ilbars, krajobraz stopniowo stawał się corazbardziej płaski.Przez żyzne doliny i stepy rzeka toczyła swe wody powoli i dostojnie, jakby z przyjemnością kreśląc meandry wśród bujnych łąk.Ta szeroka, gładka arteria tłoczyłaożywczą krew w ciało imperium.Handel, wyprawy łupieżcze i wędrówki ludów miały ścisłyzwiązek z rzeką, nad którą wyrosło wiele kwitnących miast, od otoczonej murami Samary,przez bogaty w karawany Akif, aż po sam Aghrapur - pulsujące, błyszczące serce Turanu.Ilbars roiła się od łódek rybackich, czółen, trzcinowych tratew, wiosłowych galer, anawet galeonów o wysokich masztach, płynących w górę rzeki na zrefowanych żaglach jakwidma z wybrzeży morza Vilayet.Mimo tej różnorodności statków, odbijająca od ruchliwego nabrzeża w Akif barka o niskiej burcie i prostokątnej nadbudówce wyglądała dziwnie iniezgrabnie.Zbudowano ją z mocnych, ledwie ociosanych belek, które dobrze unosiły się na wodzie, nawet jeśli nie zostały ciasno zbite i uszczelnione żywicą i pakułami.Była to typowa łódź przeznaczona do jednorazowej podróży, a płynęła z położonegopośród lesistych - wzgórz Tamrishu.W stolicy barka miała zostać rozbita, jej belki zaś użyte na krokwie szybko wznoszonych budynków mieszkalnych albo na mocne kile zgrabniej szychstatków.Choć powolna i nieforemna, zmuszała mniej masywne łodzie do ustąpienia jej z drogi,gdy kołysząc się sunęła ku głównemu nurtowi rzeki.Po jej pokładzie, pośród przekleństw i stukotu drągów, służących bardziej jako broń niż wiosła, przechadzała się godna uwagipostać.Był to szczupły, wyperfumowany, elegancki eunuch z pałacu królewskiego.Człowiek ten zdecydowanie nie pasował do tak prymitywnego środka transportu.Tylny pokład barkistanowił istną zagrodę wiejską, wypełnioną rozmaitymi zwierzętami oraz powiązanymi wpęczki i popakowanymi w kosze plonami pól i ogrodów, przeznaczonymi na miejskietargowiska.W tym otoczeniu jedwabne szaty i zniewieściała postawa podróżnego przyciągały spojrzenia i wywoływały komentarze, wygłaszane ściszonym głosem z powodu obecnościwielkiego niewolnika o naoliwionej skórze, trzymającego się za plecami swego pana idźwigającego za nim rozmaite sakwy.Eunuch wyraźnie czegoś lub kogoś szukał.Spacerował niezdecydowanie wzdłuż niskiejburty barki, czasami zagadując któregoś z siedzących tam wieśniaków.Nie uzyskawszyodpowiedzi, marszczył nos w wyrazie zniecierpliwienia i przechodził dalej.W końcu dotarłdo zagródki oblepionego przez muchy, spokojnie przeżuwającego byczka i tu wreszcieotrzymał konkretne informacje.Odziany w turban ze szmat właściciel bydlęcia, possał wzamyśleniu bezzębne dziąsła, a potem wskazał w stronę rufy, gdzie kilku marynarzypochylało się nad wiosłami o szerokich piórach, kierując ruchem płaskodennej barki i nie pozwalając rufie zbytnio się rozkołysać przy wykonywaniu skrętu.- Conan? - Eunuch, uniósłszy z gracją tunikę, by uchronić ją przed ochlapaniem wodą iinnymi, mniej wonnymi substancjami, zwrócił się do wioślarzy.- Czy jest pomiędzy wami, żeglarze, sierżant Conan z Gwardii Ekspedycyjnej? - Czerpiąc odwagę z obecnościmuskularnego niewolnika, dworak zatrzymał się w bezpiecznej odległości od gapiących się na niego obdartych próżniaków.Marynarze przyjęli go pochrząkiwaniem i szyderczymiuśmieszkami, a ich białe zęby połyskiwały z surowych, spalonych słońcem twarzy.Kilkusplunęło pogardliwie, jednak najpotężniejszy z mężczyzn zachował spokój.Nie nosił turbanu.Proste czarne włosy opadały mu na ramiona.Odziany był w łachmany, w których z trudemmożna było poznać tunikę sił ekspedycyjnych.Przekazawszy wiosło sąsiadowi, człowiek ów wystąpił naprzód i przemówił z północnym akcentem.- Ja jestem Conan, ostatnio z Venjipuru.A to mój przyjaciel, sierżant Jurna.- Skinął ręką na potężnego czarnoskórego mężczyznę, który siedział obok niego na koszu, przechylając do ust glinianą flaszę z winem.- Czy jesteś wysłannikiem imperatora Yildiza?Pytanie wywołało pohukiwania i chichoty wśród pozostałych żeglarzy.Lecz ichrozbawienie wkrótce ustąpiło miejsca uniesionym brwiom i pomrukom zdziwienia.Albowiem na skinienie głowy swego pana, niewolnik otworzył jeden z koszyków i wypuściłbiałego gołębia pocztowego.Ptak zatrzepotał na próbę skrzydłami, a potem pofrunął prosto na wschód, ku słońcu.Eunuch zaś z dostojną miną pozdrowił Conana głębokim, energicznym ukłonem.- Witaj.Jestem Sempronius, pierwszy sekretarz kancelarii cesarskiej.Powiedziano mi, że podróżujesz na pokładzie tego.statku, lecz nie spodziewałem się znaleźć cię.na rufie.-Eunuch był zgrabnym mężczyzną o delikatnych rysach, ubranym wyłącznie w jedwabie - odturbanu i kamizelki, po pantalony i spiczaste pantofle.Poruszał się energicznie i wyniośle, a jego spojrzenie rzucone na zatłoczony pokład wyrażało bezmiar niesmaku.Skończywszymówić, uniósł do nosa pachnącą lawendą chustkę, by zagłuszyć smród krów i innych bydląt.- Oczywiście - odpowiedział mu otwarcie Conan - wykupiliśmy normalny przejazd,wedle rozkazu.Ale potrzebne były silne ręce do pomocy w sterowaniu przy rwącym nurcie i do walki z rzecznymi piratami.- Cymmerianin pomógł wstać Jurnie.Kushita podniósł się z ociąganiem, przekazując swą butelkę innemu żeglarzowi.Pomachał wioślarzom w pijackimpożegnaniu i wraz z przyjacielem ruszył w ślad za Semproniusem.- Nasze manatki i dary dla imperatora są złożone tam.- Conan wskazał na dach przysadzistej, przypominającej pudło nadbudówki, gdzie przytroczono delikatniejsze ładunki, aby się nie zmoczyły.- Dary z krain południowych? - Zbliżyli się do budki.Sempronius patrzył na stosytowarów, złożonych na górnym pokładzie, obli - żując z zainteresowaniem wąskie wargi.-Czy przywieźliście ze sobą jakiś dobry.lotos lub, powiedzmy, konopie?- Nie - odpowiedział beznamiętnie Conan, ledwie zerkając na Jurne [ Pobierz całość w formacie PDF ]