[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Policja natychmiast otoczyła wóz.Mark podszedł do inspektora i zapytał go,kiedy wydobędą drugi samochód.-Niedługo.Więc ten Lincoln nie jest wasz?-Nie.Dziesięć minut, dwadzieścia minut, wreszcie zobaczył ciemnogranatowy dach drugiegosamochodu, potem jego bok z jednym oknem częściowo opuszczonym, wreszcie wynurzył sięcały wóz.W środku znajdowali się dwaj ludzie.Kiedy Mark zobaczył numer rejestracyjny, poraz drugi tego dnia zwymiotował.Pobiegł do inspektora i niemal płacząc podał mu nazwiskapasażerów, a następnie ruszył do przydrożnego automatu telefonicznego.Nakręcił numer ispojrzał na zegarek, żeby sprawdzić godzinę.Była prawie pierwsza.Po pierwszym sygnaleusłyszał znużony męski głos: - Tak?-Juliusz - powiedział Mark.-Jaki jest pana numer?Po trzydziestu sekundach aparat zadzwonił.-No, dobra, Andrews.Jest pierwsza w nocy!-Wiem, panie dyrektorze.Chodzi o Stamesa i Calverta.Nie żyją.Po chwili ciszy głos dyrektora zabrzmiał już normalnie.-Jest pan tego pewien?-Tak, panie dyrektorze.Mark opisał szczegóły wypadku, starając się mówić bez emocji czy smutku.-Proszę natychmiast zatelefonować do Biura - zarządził Tyson - i, nie wspominając o tymwszystkim, co mi pan przedtem przekazał - powiadomić ich, ale tylko o wypadku.Jutro ranoproszę uzyskać jak najbardziej szczegółowe informacje od policji.Zjawi się pan u mnie wbiurze o siódmej trzydzieści, a nie o ósmej trzydzieści.Wejdzie pan bocznym wejściem nakońcu budynku.Będzie tam czekać ktoś, kto wie, jak pan wygląda.Proszę się nie spóźnić.Teraz pójdzie pan do domu, prześpi się i wyłączy ze wszystkiego do jutra.My dwaj znamycałą sprawę, przydzielę innych agentów do zadań, które panu przedtem powierzyłem.Telefon umilkł.Mark zatelefonował do Aspiryny - akurat on musiał mieć dzisiaj dyżur! -powiedział mu o Stamesie i Calvercie i urwał rozmowę, zanim Aspiryna zdążył mu zadaćpierwsze pytanie.Wrócił do samochodu i powoli ruszył do domu.Była noc, na ulicach prawiepusto, nad miastem wisiała lekka mgła nadając mu uroku niesamowitości.Przy wjeździe do garażu stał Simon, młody Murzyn, dozorca.Lubił Marka, a jeszcze bardziejjego Mercedesa.Mark wydał na swój samochód cały niewielki spadek po ciotce i nigdy niepożałował tej ekstrawagancji.Nie miał stałego miejsca w garażu i Simon zawsze parkował muwóz - dla samej przyjemności siedzenia za kierownicą tego wspaniałego srebrnego MercedesaSlc 580.Zazwyczaj Mark wymieniał z nim kilka żartobliwych słów, ale dziś oddał mu tylkoklucze i nawet na niego nie spojrzał.-Będę go potrzebował o siódmej rano - powiedział.- Boże, jaki ja jestem zmęczony!Zanim drzwi windy zamknęły się za nim z cichym sykiem, usłyszał, jak Simon uruchamiasilnik.Wszedł do swojego mieszkania, do trzech pustych pokoi, zatrzasnął i zaryglował drzwi.Nigdy przedtem tego nie robił.Rozebrał się, wrzucił przepoconą koszulę do kosza na brudnąbieliznę i okrążył dwa razy pokój.Umył się po raz trzeci tego wieczora, runął na łóżko i zacząłwpatrywać się w biały sufit.Próbował wyciągnąć jakieś racjonalne wnioski z wydarzeń tegodnia a także próbował zasnąć.Tak minęło sześć godzin.Sam nie wiedział jak.A w Białym Domu ktoś jeszcze nie mógł zasnąć przewracając się z boku na bok w swoimłóżku.Abraham Lincoln, John F.Kennedy, Martin Luter King, John Lennon, Robert Kennedy.Ilejeszcze nieznanych albo wybitnych obywateli musi stracić życie, zanim Kongres uchwaliustawę zakazującą posiadania narzędzi zbrodni?-Kto jeszcze musi umrzeć? - szepnęła Florentyna.- Jeżeli ja, to najwłaściwszą chwilą byłaby.Obróciła się i spojrzała na Edwarda.Na jego twarzy nie widać było nawet śladu takichniezdrowych myśli.4 marca, piątekgodz.#/6#27 ranoMark nie wytrzymał w łóżku dłużej niż do wpół do siódmej.Wstał, wziął prysznic, nałożyłczystą koszulę i inne ubranie.Spojrzał z okna swojego mieszkania ponad KanałemWaszyngtońskim na park Wschodniego Potomaku.Za kilka tygodni zakwitną tam drzewawiśni.Za kilka tygodni.Zamknął za sobą drzwi mieszkania z uczuciem zadowolenia, że jest znowu w akcji.Simon,któremu udało się znaleźć miejsce dla Mercedesa, podał mu kluczyki wozu.Pojechał wolnoprzez Szóstą Ulicę, skręcił w lewo w ulicę G, potem w prawo, w Siódmą.Poza ciężarówkaminie widać było żadnego wozu.Minął Muzeum Hirshhorna zwane powszechnie betonowymobwarzankiem, minął Narodowe Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej i wjechał wIndependence Avenue.Na skrzyżowaniu Siódmej i Pennsylvania Avenue, tuż obok gmachuPaństwowego Archiwum, zatrzymało go czerwone światło.Miał niesamowite uczucie, zdawałomu się, że wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia były tylko złym snem.Kiedy zjawi się wbiurze, zastanie tam, jak zwykle, Nicka Stamesa i Barry'ego Calverta.Ale kiedy spojrzał wlewo, tam gdzie na końcu pustej alei widać było sylwetkę Białego Domu, powrócił dorzeczywistości.Na prawo, na drugim końcu tej samej alei połyskiwał oświetlony wczesnymipromieniami słońca Kapitol.A pomiędzy tymi dwoma budynkami - jak pomiędzy Cezarem iKasjuszem, pomyślał Mark - stał gmach Fbi.A w nim dwaj samotni, obarczeni strasznątajemnicą, igrający z przeznaczeniem ludzie.Dyrektor i on.Mark zaprowadził samochód na parking znajdujący się na tyłach budynku.Czekał na niegomłody człowiek w granatowym blezerze, szarych flanelowych spodniach, ciemnych butach igładkim niebieskim krawacie.Był to jakby mundur Fbi.Anonimowy człowiek, pomyślałMark, za elegancki na tak wczesną godzinę.Pokazał mu legitymację i obaj poszli, bez słowa,do windy.Wjechali na siódme piętro, gdzie młody człowiek zaprowadził Marka do poczekalnii kazał mu czekać.Siedział przez długi czas nad starymi numerami "Time'a" i "Newsweeka" jak w poczekalnidentysty [ Pobierz całość w formacie PDF ]