[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gu³aje! Bij, zabij! -wrzeszcza³ obok niego jakiœ podoficer pêdz¹c naprzód z bagnetem.Regiment Franza Guilay.- myœla³ ksi¹¿ê rozumiej¹c teraz dopiero, co siê dzieje.Tymczasem ju¿ wszystkie armaty by³y opanowane.Infanteria austriacka, prowadzona do szturmu przez pu³kownika Ridt von Lattermann, pcha³a siê ze wszech stron na okopy.Olbrzymi kanonier austriacki w ciemnopiaskowym mundurze obuchem m³ota wbija³ bretnal w zapa³ granatnika.Ale jednoczeœnie przez w¹sk¹ szyjê szañca krokiem ¿elaznym a cichym nie wbieg³a, lecz zaiste wskoczy³a jak pantera kompania grenadierów polskich.Ksi¹¿ê zerwa³ siê ze swego miejsca, znalaz³ szpadê i bieg³ do szeregu.Szerokie bagnety werznê³y siê w Austriaków.Zwarty zastêp przebi³ najbli¿szych napastników.Ale wdziera³y siê nowe ich szeregi.Zawrza³a bitwa nie na bagnety ju¿, lecz na kolby.Rozwœcieczona garœæ siêgnê³a po gardziel wroga.Zrzuceni w ciemnoœæ przez wierzch szañca, tonêli w fosach.Bili siê na moc, szarpi¹c broni¹ mundury.Ros³a kupa trupów i rannych.Wreszcie wnêtrze biretu opustosza³o.Napastnik zgin¹³ albo wyrzucony zosta³ na zewn¹trz.Kompania grenadierska chy¿ym krokiem wysunê³a siê przez szyjê i wsi¹k³a w ciemnoœæ.Gintu³t szed³ z nimi.Broñ do ataku, krok¿elazny, oko wlepione w mrok.We wszystkich naczelnych szañcach wrza³a walka œmiertelna.W fosach, miêdzy palisadami, w martwych k¹tach naro¿ników s³ychaæ by³o ciosy i jêki.Kompania id¹ca naprzód przez rowy, przez zwa³y rannych i trupów, dojrza³a przed sob¹ bia³e mundury.Wziê³a je œcigaæ wilczymi susy.Wnet byli w bagnach.Ju¿ stamt¹d dochodzi³ szczêk i ryk boju.Dopadli.Wrzask z ty³u przebitych, rozkazy oficerów szczuj¹ce do rzezi, przekleñ-stwa, skomlenie rannych.Chy¿o z dobyt¹ szpad¹ szed³ ksi¹¿ê, porwany przez uniesienie.W pewnym miejscu kupa bia³ych obskoczona przez Cisalpinów i Polaków bi³a siê po pas w b³ocie.W trzcinach wynios³ych, suchych, trzeszcz¹cych ¿o³nierze tworzyli zwarte ko³o.Kogo bagnet dosiêgn¹³, tego spycha³ w bagno, w ¿ywy grób.Kolba go dot³uk³a, a obcasy wdeptywa³y w bajoro.¯eby nie zapadaæ siê w b³ocie, stawali na ¿ywych jeszcze cia³ach i z nich prali w t³um uciekaj¹cy.W pewnej chwili kule ogniste oœwietli³y ca³e Payolo.To Redel wyczu³swym ogniem skradaj¹cych siê pod wodz¹ kapitana artylerii Szmita oraz inny oddzia³ pod kapitanem Martynowem wp³aw przebywaj¹cy rzekê.Strychowana z bateriów del Té runê³a na nich kanonada.W wybuchach prochowego ognia ksi¹¿ê widzia³ doko³a zbroczone bagnety i lufy, rzygaj¹c¹ z ran krwi¹ zlane piersi i gêby, wyszczerzone zêbce, wywalone, straszliwe oczy.Krwawe szpony wszczepi³y siê w czyjeœ w³osy.Nowy blask! W³asna szpada ca³a jak piorun! Czerwieni siê i cieknie gor¹cy ogieñ krwi.Nowy cios.Po rêkojeœæ! D³onie, palce kurczowe chwytaj¹ id¹cego za nogi z g³êbi trzêsawiska.Zduszone rzê¿enie gardzieli, be³kot ust w b³ocie.Trzask trzcin.Ktoœ ucieka.Szczêk kolby o czaszkê i cichy p³acz.W samym ka-nale Payolo zapaœnicy siepali siê pierœ w pierœ, dusili siê wzajem za gard³a i spychali na wieki do jam œmierci.Coraz ju¿ rudziej, ale coraz wyraŸniej rozdziera³y ciemnoœci gromy nie-ludzkich ryków i krzyki zemsty.Dopiero nade dniem wycieczka by³a odepchniêta na ca³ej linii.Grenadierowie wlekli ze sob¹gromadê niewolnika schwytanego w szuwarach.Ksi¹¿ê stapiany w bagnie pl¹ta³ siê miêdzy ludŸmi, dŸwigaj¹c g³owê ciê¿k¹ jak kowad³o.Mróz go przenika³ od stóp do g³ów.Nogi siê giê³y.Ledwo widz¹c drogê i przedmioty, zawlók³ siê rano do swej w mieœcie izby i nieprzy-tomny zgo³a upad³ na ³ó¿ko.157Spa³ teraz jak drewno, pogr¹¿ony w potach, dreszczach i ciemnoœci.Gdy siê kiedy niekiedy ockn¹³, znajdowa³ przy wezg³owiu proste, gliniane naczynie z winem rozcieñczonym wod¹.Nachyla³a siê ku niemu ohydna twarz lichwiarza, który mu po¿ycza³ pieniêdzy.By³ to ¯yd z twarz¹ mantuañsk¹, popielatoczarn¹.Ksi¹¿ê widzia³ w pó³œnie, ¿e lichwiarz przeszukuje kieszenie jego p³aszcza, ¿e przewraca w tualetce, gdzie nic cennego nie by³o.Bawi³ siê tym widokiem.Byleby cisza.Dwa czy trzy razy zjad³ skibkê chleba, popi³ wod¹ i znowu spaæ!Pi¹tego dnia ¯yd wbieg³ do izby w pop³ochu i z krzykiem.Targaj¹c chorego wrzeszcza³ przeraŸliwie, ¿e Francuzi poddali miasto i wychodz¹, ¿e Miglioretto ju¿ obsadzone przez Austriaków, a w bramie Cerese piêciuset ludzi.Ksi¹¿ê zrazu nie chcia³ ruszyæ siê i nie wierzy³, ale koniec koñców wsta³ z ³ó¿ka.Ogarn¹³ siê jak móg³ i wyszed³.¯yd za nim.Mówi³ prawdê [ Pobierz całość w formacie PDF ]