[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To dla ciebie dobre ćwiczenie.Oparłam czoło o skałę i starałam się nie przeszkadzać Luisowi w skupieniu.W tej chwili tylko ona chroniła nas od śmierci.Byliśmy zbyt wysoko, żeby podczas upadku nie odnieść poważnych obrażeń i zbyt daleko od szczytu, żeby móc skutecznie zaatakować.Nad nami stało jedno z dzieci-Strażników, nie mogliśmy więc atakować w ogóle.Nagle pod nami zaczęło dziać się coś dziwnego.Szmer wody stał się głośniejszy, donośniejszy, aż w końcu przerodził się w ryk.Poczułam powiew ostrego wiatru, który uderzył mną o skałę i zimny prysznic strumyka, który gwałtownie wezbrał.Z oddali dobiegł mnie nagły grzmot pioruna, po którym niebo przeszyła błyskawica.Nad naszymi głowami zebrały się chmury, przyciągane niewiarygodną furią magii Strażnika, gęste i burzowe.Mimo wszystko, wywołaj ją.Strażnik dostał polecenie, aby za pomocą wiatru i wody oczyścić całą przepaść z ewentualnych zagrożeń.Zastanawiałam się, jakie mamy możliwości.Nie było ich wiele.Nagle usłyszałam w uchu szept Luisa, to szczególne bezgłośne porozumienie.Przymocuję nas wszystkich, powiedział.Niebezpieczeństwem jest wiatr.Woda nie podniesie się na tyle, żeby nas zatopić.Zgoda, odpowiedziałam.Skała pod moimi dłońmi nagle zmiękła i otoczyła moje ręce, a potem poczułam, że to samo dzieje się z butami.Skała stwardniała, więżąc moje dłonie i stopy w bezpiecznych kieszeniach.Teraz nie mogłam spaść.Nie mogłam się też poruszyć z własnej woli, bez zwolnienia mocy, którą posłużył się Luis.Wiatr się wzmógł i szalał w wąskiej przepaści.Z początku były to powiewy, które po chwili przerodziły się w ostre podmuchy, podrywając z ziemi odpady - najpierw lżejsze, a później większe kawałki drewna, płaskich kamieni, zardzewiałego metalu.Nie podnosiłam głowy, przyciskałam ją do skały, częściowo ukrywając ją pomiędzy rękami.Nic więcej nie mogłam zrobić.Ponad głowami rozbłysła upiornie biała błyskawica i w chwili, kiedy miałam wrażenie, że wiatr zaraz swoim nieustępliwym uporem wyrwie mi ręce ze skalnych kieszeni, powiewy zaczęły słabnąć.Spadł deszcz, ciężki i srebrzysty, lodowato zimny.Westchnęłam i czekałam, aż przestanie.Wzniosłam się w eter, przytrzymywana przez Luisa, który znajdował się kilka metrów ode mnie i obserwowałam blask dwóch Strażników, stojących na krawędzi przepaści ponad nami.Jeden z nich, dziecko, lśniło nieprawdopodobnymi kolorami, a okropne i jawne zniszczenie było widać w osobowości, jaką promieniował na świat; skrzywiony mały gnom, pokiereszowany i zimny.Nauczono go tego.Zmuszono.Kobieta stojąca przy nim wydawała się trochę lepsza, chociaż ciemność lśniła w jej żyłach jak trucizna.Był to jej własny wybór, nikt jej niczego nie narzucił.Posiadała własną moc, chociaż nie na tyle silną, żeby zostać Strażnikiem na własnych prawach.Być może kiedyś była jedną z Ma'atów.Kiedy kobieta i dziecko przestali ingerować w energię burzy, rzeki i wiatru, wszystko niemal w jednej chwili ustało i zamieniło się w wielki, szalejący bałagan.Żadne z nich nie zadało sobie trudu, żeby zrównoważyć wyzwoloną moc.Było to niebezpieczne - eteryczna energia, wyzwolona i pozostawiona bez nadzoru, mogła wywołać wszelkiego rodzaju katastrofy, zwłaszcza tu, w pobliżu niezwykle silnego źródła energii pochodzącego z linii ley, niewidzialnej energetycznej sieci, połączonej punktami stycznymi.Zniknęli, powiedziałam Luisowi.Uwolnił skałę, która oswobodziła nasze ręce i nogi i powróciła do pierwotnego kształtu.Moje mięśnie wykorzystały to wsparcie skał, żeby odpocząć, dzięki czemu podchodziłam pod górę zdecydowanie szybszym krokiem.Byłam blisko.Bardzo blisko.Wreszcie dotarłam.Dotknęłam dłońmi trawy na górze.Podciągnęłam się, przewróciłam i natychmiast położyłam się płasko, twarzą do ziemi, żebym mogła ustanowić własną powłokę ochronną, przez co unosiłam się lekko w aksamitnej zielonej trawie.Nie widziałam Luisa ani Turnera, ale wiedziałam, że to mój partner zapewnił nam tę ochronę kameleona.Bardzo powoli zaczęliśmy przesuwać się na brzuchach.Nie tak, jak pokazują w filmach.Nie czołgaliśmy się, ale unosiliśmy się w powietrzu ponad trawą z wyciągniętymi rękami.Sunęliśmy po trawie brzuchami, odpychając się rozpostartymi dłońmi.Był to powolny sposób posuwania się do przodu, wymagający żmudnego wysiłku, ale wyjątkowo cichy, właściwie uniemożliwiający wykrycie nas, nawet na otwartej przestrzeni, dzięki kamuflażowi, jakim się posłużyliśmy.Ale ponieważ zmarnowaliśmy dużo czasu, martwiłam się, że nie zdążymy dotrzeć do kopuły, zanim Sanders rozpocznie działać, a tym samym ściągnie obecnych tu ludzi bezpośrednio na nas.I wtedy dostrzegłam jedną z chimer, wyłaniającą się spomiędzy drzew, która węszyła podejrzliwie i zaczęła dreptać po trawie, kierując się zapachem.Cass, wyszeptał Luis.Widzę ją.Wyczuje nas.Nie miałam co do tego wątpliwości.Już nas wyczuła, chociaż była zdezorientowana, nie mając widocznego dowodu naszej obecności.Dreptała wokół nas, okrążała nas powoli, pomarańczowymi oczami wpatrywała się w otwartą przestrzeń, kierowana zmysłem, który mówił jej, że tu właśnie jesteśmy, mimo że inne zmysły temu zaprzeczały.Możesz ją wyeliminować? - spytałam Luisa [ Pobierz całość w formacie PDF ]