[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stała jak zaklęta.Nie widać było przyczyny masowej śmierci, ale czuła unoszącą się wokół grozę.Naszła ją myśl, że tajemnicza plaga zniszczyła wszelkie życie na świecie.Czy to możliwe, że pozostali jedynymi żywymi na planecie?Australijczyk w turbanie nachylił się i podniósł pingwina.- Oszczędzi to nam zabijania ich - stwierdził.- Proszę to zostawić! - wykrzyknęła Maeve.- Dlaczego? Najemy się.- Nie wiemy, co je zabiło.Może zginęły od zarazy?Australijczyk w czapce potaknął.- Mała wie, o czym mówi.Ta sama choroba, która zabiła ptaki, może wykończyć i nas.Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę odpowiadać za śmierć żony.- Z pewnością to nie była żadna choroba - przekonywał facet w turbanie.- Obu pań i marynarza nie zabiła choroba, tylko traf natury.Maeve nie zamierzała popuścić.- Zabraniam igrać ze śmiercią.„Polar Queen” wróci.Nie zapomną o nas.- Jeżeli kapitan chce nas nastraszyć, to udało mu się jak cholera.- Musi mieć ważny powód, dlaczego nie wraca.- Ważny albo i nie, mam nadzieję, że pani szefowie są dobrze ubezpieczeni, bo jak wrócimy do cywilizacji, natrzemy im dobrze uszu.Maeve nie miała nastroju do kłótni.Odwróciła się na pięcie i ruszyła w drogę powrotną.Mężczyźni ruszyli za nią lustrując morze w poszukiwaniu czegoś, czego nie było.3Obudzić się po trzech dniach spędzonych w znajdującej się na jałowej wyspie jaskini, na zewnątrz której szaleje polarna burza, w dodatku ze świadomością, że jest się odpowiedzialnym za śmierć trzech osób, to niewielka przyjemność.W dalszym ciągu nie było śladu „Polar Queen” i wesoła wycieczka zmieniła się dla turystów - którzy zeszli na brzeg, aby doświadczyć niezwykłego odizolowania Antarktydy od reszty świata - w koszmar samotności i rozpaczy.Jakby chcąc dobić Maeve, wyczerpały się baterie w jej nadajniku.Zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili może się spodziewać pierwszych zgonów.Jej podopieczni mieszkali całe życie w ciepłej, wręcz tropikalnej strefie i nie byli zaaklimatyzowani do surowych warunków Antarktydy.Młode, silniejsze organizmy może wytrzymałyby do przybycia ocalenia, ale tym ludziom brakowało sił dwudziesto - i trzydziestolatków.Wiek robił swoje.Na początek żartowali i opowiadali sobie historyjki, próbowali traktować to, co im się przydarzyło, jako dodatkowe wakacje.Śpiewali piosenki i wymyślali gry słowne, wkrótce jednak zaczęli popadać w odrętwienie.Zamilkli i przestali reagować na otoczenie.Starali się przyjmować los z podniesionym czołem.Nie potrwało długo, a głód przezwyciężył strach przed zakażonym mięsem i Maeve powstrzymała bunt jedynie dzięki pozwoleniu na przyniesienie kilku martwych pingwinów.Ponieważ natychmiast po śmierci ptaki zostały zamrożone, nie było obaw, że mięso się zepsuło.Jeden z turystów, zapalony myśliwy, wyciągnął szwajcarski nóż oficerski i fachowo obdarł pingwina ze skóry, a potem rozłożył tuszę na kawałki.Napełnienie żołądków proteinami i tłuszczem bardzo pomogło utrzymywać ciepło.W jednej z chat wielorybników Maeve znalazła siedemdziesięcioletnią herbatę, udało jej się też wydobyć skądś stary garnek i patelnię.Nalała do patelni litr tranu z beczki i podpaliła.Tłuszcz zapłonął niebieskim płomieniem, wszyscy zaklaskali na widok sprytnie skonstruowanej kuchenki.Wyczyściła garnek, nabrała do niego śniegu i ugotowała herbatę.Nastroje poprawiły się, niestety na krótko.Wypito herbatę i depresja znów rozpostarła sieć nad jaskinią.Zdecydowanie, aby nie umierać, było podkopywane niską temperaturą.Zaczęło się szerzyć przekonanie, że koniec jest nieunikniony.Statek nigdy nie wróci, a jakakolwiek nadzieja na inny ratunek graniczyła z fantazją.Przestało kogokolwiek interesować, czy zapadnie na tę samą chorobę, od której zginęły pingwiny.Nikt nie był ubrany w sposób gwarantujący bezpieczne dłuższe przebywanie w temperaturze poniżej zera.Niebezpieczeństwo zaczadzenia było zbyt wielkie, aby zrobić większy ogień z tranu, a niewielka jego ilość w patelni nie dawała dość ciepła, by utrzymać kogokolwiek przy życiu.Macki zimna wkrótce miały objąć ich w swój ucisk.Szalejący na zewnątrz sztorm jeszcze bardziej się nasilił i zaczął padać śnieg, co było w lecie rzadkością.Wraz z nasilaniem się nawałnicy bladła ostatnia nadzieja, że ktoś przypadkiem ich odkryje.Czworo najstarszych było bliskich śmierci i Maeve opanowywało zniechęcenie.Obwiniała się o trzy ofiary, co jeszcze bardziej ją gnębiło.Ledwo żywi członkowie grupy traktowali ją jak ostatnią nadzieję.Nawet mężczyźni akceptowali jej autorytet i wykonywali polecenia bez słowa.- Boże dopomóż im - szeptała sama do siebie.- Nie mogę okazać, że i mój koniec jest bliski.Robiła, co mogła, aby otrząsnąć się z przygniatającego poczucia bezradności.Opanowywał ją dziwny letarg.Wiedziała, że musi dotrwać do końca tej okropnej przygody, ale nie czuła się na siłach dalej dźwigać odpowiedzialności za życie dwudziestu osób.Była wycieńczona i nie chciało jej się walczyć.Z oddali, przebijając się przez mur apatii, dotarł do jej uszu dziwny dźwięk, niepodobny do wycia wiatru.Sprawiał wrażenie, jakby coś łopotało na wietrze, odgłos zaraz jednak zniknął.„Omamy” - pomyślała.Prawdopodobnie tylko wiatr zmienił kierunek i w odmienny sposób zawył w dziurze u wejścia.Dźwięk się powtórzył.Maeve z wysiłkiem stanęła na nogi i zataczając się, ruszyła tunelem.Śnieg niemal zasypał otwór w wejściu.Wypchnęła go, wybiła kilka kamieni i wyczołgała się w lodowaty świat śniegu i wichru.Wiatr dął z prędkością może czterdziestu kilometrów na godzinę, wznosząc białe wiry jak tornado.Maeve wbiła wzrok w tuman.Zdawało jej się, że widzi jakiś ruch, niewyraźny kontur, odrobinę ciemniejszy od spadającej z nieba migotliwej kotary.Zrobiła krok i upadła na twarz.Przez długą chwilę miała ochotę zostać tak i zasnąć, chęć poddania zdawała się niepohamowana, ale tląca się jeszcze iskra życia nie zgasła.Maeve uniosła się na kolana i wbiła wzrok w migoczącą przed nią jasność.Zobaczyła, że coś się zbliża, ale zaraz zasłoniła to kolejna chmura śniegu.Po chwili kształt pojawił się ponownie, nawet nieco bliżej.Kiedy zrozumiała, co widzi, zamarło jej serce.Miała przed sobą zasypanego śniegiem i oblepionego lodem człowieka.Zaczęła machać i krzyczeć.Postać stanęła, jakby słuchała, potem odwróciła się i zaczęła odchodzić.Maeve zawyła ile sił w płucach, ale wyszedł jej pisk, do jakiego zdolna jest tylko kobieta.Postać odwróciła się ponownie i zaczęła patrzeć przez zamieć.Maeve zamachała jak najenergiczniej, postać odmachała i ruszyła ku niej.- Niech to nie okaże się zwidą - błagała niebiosa.W tym momencie postać uklękła w śniegu obok i objęła ją ramionami, które wydały się Maeve najsilniejsze, jakie spotkała w życiu.- Dzięki Bogu.Nigdy nie straciłam nadziei, że się zjawicie.Mężczyzna był wysoki, miał turkusową polarną kurtkę z wyszytymi na lewej piersi literami NUMA i maskę przeciwśnieżną z goglami.Kiedy zdjął gogle, ujrzała niesamowicie opalizujące zielone oczy, w których kryła się mieszanka zaskoczenia i zaintrygowania.Opalona skóra zdawała się niezbyt na miejscu na Antarktydzie.- Co pani tu robi? - spytał nieco ochrypłym głosem, w którym kryła się troska.- W jaskini jest jeszcze dwadzieścia osób.Wyszliśmy na brzeg na wycieczkę.Nasz statek odpłynął i nie wrócił [ Pobierz całość w formacie PDF ]