[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał z tym jednak sporo kłopotu, był jednocześnie Gentle'em i Sartorim, świadkiem i aktorem.Nie potrafił jednocześnie grać i patrzeć, nie umiał wychwycić głębszego znaczenia faktów.Nie dość, że z pozoru wszystko wyglądało tak idealnie, to w dodatku sam grał pierwsze skrzypce we wszystkich scenach.Ci ludzie traktowali go jak boga! Słuchali jego beknięć i pierdnięć jak kazań, a kosmologiczne teorie (w których się lubował) przyjmowali z czcią i wdzięcznością - wszyscy, nawet ci najważniejsi.Trzech z nich już czekało.Zebrali się przy końcu stołu, który - choć nakryty dla czterech osób - uginał się pod ciężarem takiej ilości dań, że cała Gamut Street nie przejadłaby ich w tydzień.W tej trójce znalazł się naturalnie Joshua, a także Roxborough o ascetycznych rysach, wydatnym, haczykowato zakrzywionym nosie i przysłoniętych dłonią ustach, i jego odwieczne alter ego, Oliver McGann.McGann zdążył już sobie zdrowo wypić, Roxborough zaś był jak zwykle trzeźwy i milczący.Gentle'owi przyszło do głowy, że musi nienawidzić swoich ust, gdyż zdradzają jego prawdziwą naturę; mimo niezmierzonego bogactwa i zamiłowania do spirytyzmu był bowiem małostkowy, skąpy i ponury.- Religia jest dla wiernych - mówił właśnie McGann.- Modlą się, a kiedy nikt nie słucha, ich wiara się umacnia.Magia zaś.- Przerwał i skupił pijackie spojrzenie na stojącym w drzwiach Gentle'u.- No proszę, o wilku mowa! Tak, panowie! Powiedz im, Sartori! Powiedz, czym jest magia.Roxborough zetknął dłonie czubkami palców, unosząc je na wysokość nosa.- Prosimy, maestro - zawtórował.- Oświeć nas.- Z przyjemnością.- Gentle wziął od McGanna kieliszek z winem i zwilżył gardło, szykując się do przemówienia.- Magia jest największą religią tego świata.Jej moc może nas scalić, otworzyć nasze oczy na dominia, przywrócić nam samych siebie.- Piękne słowa - stwierdził bezbarwnym głosem Roxborough.- Ale co naprawdę znaczą?- Ich znaczenie jest oczywiste - wtrącił McGann.- Nie dla mnie.- Rodzimy się podzieleni, Roxborough - wyjaśnił Sartori.- I od początku tęsknimy za zespoleniem.- Czyżby?- Tak sądzę.- Po co nam to zespolenie? Wytłumacz mi.Wydawało mi się, że sami dla siebie jesteśmy jedynym towarzystwem, którego możemy być pewni.W głosie Roxborougha brzmiała irytująca pewność siebie, ale maestro znał jego sposób bycia i miał gotową odpowiedź.- Jesteśmy także wszystkim, co nami nie jest - odparł i podszedł do stołu.Ponad dymiącymi świecami spojrzał Roxboroughowi w oczy.- Jesteśmy połączeni ze wszystkim, co było i co będzie, z całą Imajicą, od najmniejszej drobinki kurzu, która unosi się nad tym płomieniem, po samo Bóstwo.- Odetchnął głęboko, dając Roxboroughowi czas na reakcję, a ponieważ się jej nie doczekał, mówił dalej: - Śmierć nie będzie dla nas ograniczeniem.Przeciwnie, staniemy się więksi, osiągniemy wielkość całego Stworzenia.- Właśnie.- wysyczał uśmiechnięty drapieżnie McGann.- Magia pozwala nam osiągnąć to objawienie wcześniej, kiedy jeszcze mamy ciało - dodał maestro.- Czy uważasz, że ktoś nas do tego objawienia dopuszcza? - spytał z powątpiewaniem Roxborough.- A może je wykradamy?- Rodzimy się po to, by posiąść wszelką wiedzę, jaką zdołamy.- Rodzimy się, by cierpieć w naszych ciałach.- Może ty cierpisz.Ja nie.McGann parsknął śmiechem.- Zamknięcie w ciele nie jest karą - ciągnął maestro.- Ciało ma być źródłem radości, choć stanowi zarazem granicę między nami i resztą Stworzenia.Tak przynajmniej się nam wydaje.To naturalnie złudzenie.- Świetne.- przyznał Godolphin.- To mi się podoba.- Powiedz, czy podejmujemy dzieło boskie, czy nie? - Roxborough domagał się wyraźnej odpowiedzi.- A co, masz wątpliwości?- Jeszcze jakie - mruknął McGann.Roxborough spiorunował go wzrokiem.- A czy przysięgaliśmy ich nie mieć? Nie przypominam sobie.Dlaczego karcicie mnie za to, że zadałem proste pytanie?- Przepraszam - powiedział McGann.- Powiedz mu, maestro.To, co robimy, to jest boże dzieło, prawda?- Czy Bóstwo chce, żebyśmy byli bardziej sobą niż w tej chwili? - zapytał retorycznie Gentle.- Oczywiście! Czy chce, żebyśmy kochali? Żebyśmy się zjednoczyli, stali całością? Naturalnie.Czy chce, żebyśmy na wieki uczestniczyli w Jego chwale? Tak.- Zawsze mówisz o Bogu „Bóstwo", w rodzaju nijakim.Dlaczego? - zdziwił się McGann.- Stwórca i jego dzieło, Stworzenie, są jednym, czyż nie?- Tak.- W Stworzeniu jest tyle samo mężczyzn, co i kobiet, prawda?- Prawda, oczywiście że prawda.- Co nie przestaje mnie cieszyć.- Gentle zerknął z ukosa na Godolphina.- W łóżku i poza nim.Joshua zaśmiał się swoim szatańskim śmiechem.- Zatem w boskości jest pierwiastek męski i żeński, a ja dla wygody mówię „Bóstwo" - dokończył Gentle.- Odważne słowa! - przyznał Joshua.- Uwielbiam cię słuchać, Sartori.Mogę mieć namącone w głowie, ale wystarczy jedno twoje zdanie i myśli robią mi się klarowne jak źródlana woda.- Mam nadzieję, że bez przesady - zauważył maestro.- Nie potrzeba nam purytanów, którzy zepsuliby ceremonię Pojednania.- Przecież mnie znasz - odparł Joshua, patrząc mu w oczy.W tej samej chwili Gentle uzyskał ostateczny dowód na potwierdzenie swoich podejrzeń, że te rozmowy, chociaż połączone w nieprzerwany ciąg, odbywały się w różnych chwilach i sytuacjach, i tylko jego pamięć splatała je w całość, gdy pokoje, do których zaglądał, budziły wspomnienia ze snu.Postaci McGanna i Roxborougha zbladły i rozpłynęły się w powietrzu, świece w większości pogasły, zniknęły karafki, kieliszki i półmiski.Zostali przy stole we dwóch z Joshuą, jak para konspiratorów.Wszyscy inni spali.- Chcę przy tym być - powiedział właśnie Joshua, śmiertelnie poważny, niespokojny, zmartwiony nawet.- Ona jest dla mnie bezcenna, Sartori.Gdyby coś jej się stało, postradałbym chyba zmysły.- Będzie całkowicie bezpieczna - zapewnił go maestro.Usiadł przy stole.Leżała na nim rozłożona mapa Imajiki, na której wpisano imiona maestrów i ich asystentów z różnych dominiów - każde w pobliżu miejsca, w którym mieli odprawić rytuał.Stwierdził, że niektóre z nich brzmią znajomo: pamiętał Ticka Raw, który miał asystować Uterowi Musky'emu; rozpoznał imię Scopique'a - pomocnika asystenta Heratae Hammeryocka (zapewne dalekiego krewnego Hammeryocka, którego poznali z mistyfem w Vanaeph).Imiona z dwóch przeszłości spotykały się na mapie.- Słuchasz mnie?- Powiedziałem, że nic jej nie grozi - odparł maestro.- Ta ceremonia wymaga precyzji, ale nie jest niebezpieczna.- Pozwól mi przy niej być - prosił Godolphin, wyłamując palce.- Będę ci asystował zamiast tego paskudnego mistyfa.- Nawet nie powiedziałem Pie'oh'pahowi, co zamierzamy; to sprawa między nami dwoma, tylko i wyłącznie.Przyprowadź jutro Judith, a ja zajmę się resztą [ Pobierz całość w formacie PDF ]