[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz dopiero zrozumiała, że Alicja tonie.Istotnie, wychyliła się jeszcze raz z wody i znowu znikła.– Mój Boże! Mój Boże! – powtarzała Julka.Obok niej zebrał się tłum ciekawych.Jeszcze trzej czy czterej mężczyźni rzucili się do wody.Motorówka, przepływająca o dobre dziesięć minut drogi do miejsca wypadku, zmieniła kierunek i waliła pełnym gazem ku czerwonej plamie żółwia, kołyszącej się na fali.Lecz oto pan Janek dopłynął.Jego nogi opisały łuk w powietrzu i znikł.Długie sekundy oczekiwania.Niewypowiedzianie długie.I oto na powierzchni ukazuje się on, a obok szafirowa czapeczka Alicji.Julka słyszy za sobą urywane, podniecone głosy:– Uratowana!– To jeszcze nie wiadomo.– On nie może płynąć prędko.– Nic jej nie będzie.– Życzę panu, żeby pan bez ciężaru umiał pływać z taką szybkością!– Gdybym ratował swoją kochankę, może bym i ja potrafił.– Lekarza!– Gdzie doktór Łoziński? Był tu!– Nie widziała pani? Popłynął ratować!– Tak, tak! O! Patrzcie, podchwytuje ją z drugiej strony.– We dwójkę idzie im lepiej.I rzeczywiście, oto już dopływają, pan Janek z doktorem Łozińskim wynoszą ją na piasek.Tłum rozstępuje się, by otoczyć ich zwartym kołem.Julka pozostaje poza nim.Widziała jej zwisające ręce i twarz, strasznie bladą.Boże!Gwar zmieszanych głosów.Wszyscy coś radzą, każdy zna niezawodny sposób.Julka staje na palcach.W środku kręgu doktor i pan Janek, pochyleni.Sztuczne oddychanie.Masaż.tak.tak.gwar się wzmaga.Nagle doktor poirytowany wyprostowuje się i zdyszany woła:– Ta cicho, państwo, do cholery!Jego twarz jest spokojna, a głos pewny.Zalega milczenie.Słychać tylko przyśpieszone oddechy dwóch mężczyzn, pracujących nad ocuceniem Alicji.Z koła wyciąga się jakiś pan w binoklach.– Uratuje ją pan, panie doktorze?Lekarz, nie odwracając głowy, odpowiada:– Takiej ładnej kobiety miałbym nie uratować?– Doktorze, pan jej kości połamie – woła jakiś pan.– Ja panu połamię, jeżeli pan nie przestanie nudzić!Mijają sekundy.Julka drży na całym ciele.Nagle czyjś krzyk:– Oddycha!– Oddycha! Oddycha!Julce krew zbiegła się do serca.Nie widzi Alicji, ale oto ujrzała dwie brązowe twarze: pana Janka i doktora.Na obu jednocześnie – gdy spotkały się oczy – zajaśniał uśmiech.Nie wymówili ani słowa, lecz w tym uśmiechu było wszystko: uratowana.Przyniesiono jakieś lekarstwa.Lekarz kończył swoje zabiegi.Alicja, już przytomna, siedziała na piasku, oparta o ramię pana Janka.– Kurcz – mówiła cicho – kurcz w obu nogach.Doktor Łoziński, który właśnie klęczał obok, badał puls, przesunął ręką po nogach Alicji:– Mięśnie już w porządku.Nie czuje pani bólu?– Nie.– Hm.Że też kurcze czepiają się takich pięknych nóg, nie uważa pan?Alicja uśmiechnęła się.– No i co? Bardzo pani osłabła?– Nie, trochę.– Teraz do łóżka? – zapytał pan Janek.– Tak, jeśli państwo chcą stracić dwie godziny dobrego słońca – wzruszył ramionami lekarz – to można i do łóżka.– Zatem nie jest to konieczne?– Pani nie wygląda na osobę, lubiącą się cackać ze sobą.Potrzeby nie ma.Dzięki Bogu, pani organizm bez szkody zniósł tę historię.– Zostaniemy – zdecydowała Alicja.– Bardzo dziękuję panu doktorowi.– W każdym razie – pocałował ją w rękę – niech pani przez kilka dni unika zmęczenia.Julka, gdy znalazły się same – pan Janek odszedł na chwilę z doktorem – zarzuciła Alicji ręce na szyję i tuliła ją do siebie, a jej gorące łzy spadały na szafirowy kostium.– Moja kochana, moja jedyna Alu!.– Już wszystko dobrze, Juleczko – całowała ją Alicja.Po powrocie z plaży i po obiedzie z panem Jankiem namówili Alicję, by położyła się do łóżka – wypoczynek nie zaszkodzi.Siedzieli przy niej aż do wieczora, i chociaż zapewniała, że czuje się świetnie, nie pozwolili jej wstać do kolacji.Gdy nastała noc, Julka nie mogła zmrużyć oka.Wciąż jej się zdawało, że Alicji może zrobić się gorzej.Nasłuchiwała.Tam, przy łóżku, nie ma dzwonka.Trzeba czuwać.Usiadła, oparła się o poduszki i czekała.Nagle w sąsiednim pokoju usłyszała jakiś szmer, jakby kroki.Załomotało jej serce.Oczywiście, Alicji jest niedobrze, na pewno wstała do dzwonka.Julka zerwała się, w pośpiechu założyła szlafroczek i nocne pantofle.Otworzyła drzwi.Na korytarzu panowała zupełna cisza.Tylko z dołu, z pierwszego piętra doleciał ją szelest zamykanych drzwi.W razie czego trzeba będzie obudzić pana Janka i zatelefonować po lekarza.Stanęła przy drzwiach Alicji.Wewnątrz było ciemno.Zapukała leciutko i po chwili nacisnęła klamkę.– Alu! – zawołała półgłosem.– Alu!.Może leży zemdlona, a może po prostu śpi? W każdym razie, trzeba się przekonać.Cichutko zamknęła za sobą drzwi i idąc na palcach zbliżyła się do łóżka.W pokoju było zupełnie ciemno.Ręce natrafiły na brzeg poduszki.Dalej.dalej.– Nie ma!Pościel była jeszcze ciepła.Boże! Alicja pewno leży tu gdzieś na podłodze!.Julka znalazła kontakt nocnej lampki i.pokój był pusty.Brakowało tylko szlafroka, położonego wczoraj przez Julkę na krześle przy łóżku i pantofli.Cała reszta była w zupełnym porządku.– Głupia jestem – uśmiechnęła się do siebie i usiadła na łóżku.Chciała poczekać na Alicję i ją też ubawić swoim niepokojem.Lecz mijały minuty, minął kwadrans, a Alicja nie wracała! Co to mogło znaczyć?Julka na palcach poszła aż na koniec korytarza: łazienka i toaleta również były puste.Powoli, bardzo powoli, wracała.W pokoju Alicji zgasiła światło, weszła do siebie i zamknęła się, sama nie wiedząc dlaczego, na klucz.W jej skroniach głośno kołatał puls, kolana drżały.– Więc to tak?!.Teraz zrozumiała wszystko.Wszystko!!! Wszystkie drobne szczegóły, półsłówka, spojrzenia, telefony, manewry z wynajęciem trzech pokoi.– Oszukiwali mnie – pomyślała z goryczą – w najokropniejszy sposób oszukiwali!Są tacy sami, jak wszyscy inni.Nie, to tylko Alicja oszukiwała! On, cóż on mógł zrobić? Alicja.jest podła! Tak, podła!Stała oparta o drzwi, lecz że nogi trzęsły się jej nieznośnie, osunęła się na podłogę.Będzie tak czekać, póki nie usłyszy, że ta fałszywa kobieta wraca, wraca z bezwstydnej nocy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]