[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak nawet kiedy teren dokoła stawał się coraz wyraźniejszy, sama budowla pozostawała rozmazana.Kiedy zbliżyliśmy się, wzmogło się dudnienie, niski odgłos trących o siebie kamieni.Wtedy zrozumiałem: budowla obracała się na swoich fundamentach.Znaleźliśmy Spowity Zamek.Skoncentrowany zagryzłem wargę i tak pokierowałem drzemlikiem, żeby latał w kółko nad obracającym się zamkiem.Rozmyte kontury natychmiast nabrały ostrości.Pinakle były wieżami, świetlne kręgi pochodniami widocznymi przez obracające się okna i sklepione przejścia.Co jakiś czas w rozświetlonych nimi komnatach widziałem żołnierzy, którzy nosili te same spiczaste hełmy, co gobliny wojownicy.Wytężyłem magiczny wzrok, obserwując położone poniżej okno, gdzie nie widać było żadnych żołnierzy.Potem poprowadziłem Kłopota do lądowania.Celowałem prosto w okno.Mur obronny, wieże, sklepione przejścia, wszystko zaczęło się przybliżać.Nagle uświadomiłem sobie, że lecimy zbyt wolno, opadamy za wcześnie.Uderzymy w ścianę! Przed oczami stanął mi koszmarny sen, który miałem na morzu.Pociągnąłem ze wszystkich sił głowę Kłopota, podrywając go do lotu.Trzymany w szponach Shim zaczął krzyczeć.Przelecieliśmy nad murami, tuż nad kamieniami.Gdybym zareagował ułamek sekundy później, byłoby po nas.Skoncentrowałem się ponownie i przygotowałem Kłopota do drugiego podejścia.Tym razem, kiedy okrążaliśmy zamek, postarałem się lepiej oszacować różnicę prędkości.Ogarnęło mnie jednak zwątpienie.Prawda była taka, że nie widziałem, nie miałem sprawnych oczu.Czy odważę się spróbować raz jeszcze, polegając tylko na magicznym wzroku?Wciągnąłem powietrze, po czym poprowadziłem ptaka do kolejnego podejścia.Zaczęliśmy pikować w stronę tego samego okna co przedtem.Wiatr mną szarpał, świszcząc mi w uszach.Kiedy okno było coraz bliżej, żołądek zacisnął mi się niczym pięść.Nawet najmniejszy błąd musiał się skończyć uderzeniem w ścianę.Przyspieszyliśmy.Teraz nie było już odwrotu.Przelecieliśmy przez okno.W tej samej chwili zobaczyłem przed nami kamienną kolumnę.Nachyliłem się ze wszystkich sił i skierowałem Kłopota w lewo.Otarliśmy się o kolumnę, polecieliśmy ślizgiem po podłodze i zatrzymaliśmy się na ścianie gdzieś we wnętrzu Spowitego Zamku.XXXVSPOWITY ZAMEKKiedy odzyskałem przytomność, najpierw rzuciło mi się w oczy to, że Kłopot zmalał.Dzielny ptak siedział mi na piersi, trącając mnie raz jednym skrzydłem, raz drugim.Naraz dotarła do mnie prawda.To ja zmieniłem rozmiar.Znowu byłem duży.Widząc, że odzyskałem przytomność, drzemlik zeskoczył na kamienną podłogę.Wydał z siebie niski, cichy gwizd, który zabrzmiał jak westchnienie ulgi.Podobny dźwięk dobiegł z przeciwległego kąta pustego, mrocznego pokoju, spod trzaskającej pochodni stojącej w uchwycie z czarnego żelaza.Shim usiadł, spojrzał na Kłopota, zbadał się od kudłatej głowy po włochate palce u stóp, zamrugał i znów się obmacał.Mały olbrzym odwrócił się do mnie, a pod jego nochalem malował się szeroki uśmiech.- Cieszy się być znowu duży i wysoki.Uniosłem brew, ale choć mnie korciło, nie prychnąłem.- Tak, obaj jesteśmy znowu duzi.Czar Domnu miał zapewne prysnąć po dotarciu do zamku.Shim się skrzywił.- Najmilszej z jej strony.- Jestem jej za to bardzo wdzięczny - przyznałem i pogładziłem pręgowane skrzydła sokoła.- I nie tylko za to.Kłopot zaświergotał rezolutnie.Żółte obwódki jego oczu lśniły w blasku pochodni.Podrapał szponami kamienną podłogę, dając mi w ten sposób do zrozumienia, że znów jest gotów do walki.Jednak jego zadziorna poza podniosła mnie na duchu tylko na chwilę.Rozejrzałem się po otaczających nas potężnych, nierównych kamieniach.Na ścianach, podłodze i suficie tej komnaty nie było żadnych zdobień, nie było śladu kunsztu.Spowity Zamek był tworem strachu, nie miłości.Jakakolwiek miłość okazywana w trakcie jego budowy musiała być uczuciem do zimnego kamienia i solidnej obrony.W konsekwencji, co potwierdzała ta komnata, na zamku nie będzie piękna ani niezwykłości.Za to prawdopodobnie przeżyje on same Mroczne Wzgórza.I z całą pewnością przeżyje mnie.Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na bezustanne dudnienie.Dudnienie wzmagało się, słabło i powtarzało się miarowo jak rytm oceanu.To był odgłos zamku obracającego się wokół swojej osi! Kiedy stanąłem na nogi, trudno mi było utrzymać równowagę, zarówno z powodu drżenia podłogi, jak i miarowego odpychania ku zewnętrznej ścianie komnaty.Pochyliłem się, żeby podnieść laskę.Nawet podpierając się nią, z trudem utrzymywałem równowagę.Odwróciłem się do Shima.- Czułbym się znacznie lepiej, gdybym miał Galatora.- Patrzy! - odparł, stając na palcach przy otwartym oknie.- Tam jest najciemniejszej! I czuje drżenia i trzęsienia podłogi.Nie podoba mi się tu.- Mnie też nie.- Boi.Bardzo, bardzo, bardzo się boi.- Ja też się boję.- Skinąłem w jego stronę.- Ale obecność przyjaciół dodaje mi odwagi.W małych oczach Shima pojawił się nowy błysk.- Odwaga - powiedział do siebie cicho.- Ja dodaje mu odwagi.- Chodź.Podszedłem ostrożnie do drzwi.Prowadziły one na ciemny korytarz oświetlony tylko syczącą pochodnią na przeciwległym końcu.- Musimy spróbować znaleźć Rhię! Jeżeli jej nie zabili, przebywa w lochu na dole.Mała pierś Shima naprężyła się.- Takie najokropniejsze miejsce! Zawalczy z każdym, kto ją skrzywdzi.- Nie będziesz z nikim walczył - odparłem.- Zamku strzegą gobliny i upiornicy.- Oooch - szybko uszedł z niego zapał - nie trzeba z nimi walczyć.- Zgadza się.Musimy ich przechytrzyć, jeżeli się uda.Nie walczyć.Kłopot podleciał na moje ramię i wyruszyliśmy.Skradaliśmy się słabo oświetlonym korytarzem, starając się nie robić hałasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]