[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zła byłam z powodu Anieli, która teraz pracowała również u niego i dlatego nie miała czasu na długie pogawędki ze mną.Brakowało mi jej optymizmu oraz słodkiego szczebiotania.- Wyglądasz prześlicznie - komplementował mnie znad talerza zupy.Pominęłam milczeniem uwagi dotyczące mojego wyglądu.Byłam głodna jak wilk.Umyłam ręce nad zlewem i bez słowa nalałam sobie ciepłej jeszcze zupy.Nie zastanawiałam się, kto w tym domu gotuje.Po prostu jadłam, co znalazłam w lodówce bądź w garnkach stojących na kuchence.Z pełnym talerzem usiadłam obok Marka.- Byłaś u fryzjera? - dopytywał się, nie zważając na moje ostentacyjne milczenie.- Byłam u przyjaciela - powiedziałam zgodnie z prawdą.Po takim wyznaniu Marek prawie udławił się łyżką zupy.Pochwili stwierdził lakonicznie:- No CÓŻ.Najwyraźniej rozmowa się nam nie kleiła.Skupiliśmy się na jedzeniu obiadu, prześcigając się w dobrych manierach.Jedliśmy prawie bezgłośnie.Delikatnie nabieraliśmy zupę, uważając, żeby nie otrzeć łyżki o dno talerza.Przełykaliśmymałe ilości płynu, unikając nieprzyjemnych chlipnięć.Jak na królewskim dworze.Dystyngowanie spożywaliśmy posiłek, nie rozmawiając w trakcie konsumpcji.Marek zjadł pierwszy.Czekając, aż ja skończę, bawił się łyżką, leciutko pukając nią o stół.Czułam, jak emocje we mnie wzbierają.Przypominałam sobie każde słowo z przeprowadzonej dziś telefonicznej rozmowy, analizowałam ton jego głosu.Myśl o jutrzejszym spotkaniu paraliżowała mnie, ale również napełniała ciekawością.Taka mieszanka uczuć musiała być wybuchowa.Marek, nieświadomy mojego wewnętrznego rozdarcia, najwyraźniej miał ochotę na przyjacielską pogawędkę.Nie skończyłam jeść zupy, apetyt opuścił mnie w jednej chwili.Raptownie odsunęłam talerz.- Musisz tak stukać? - zapytałam zgryźliwie.- W zupełności wystarczą mi odgłosy zza okna.Kiedy to się skończy? Remont twojego domu trwa już dwa miesiące.Co ty tam robisz? Pałac?- Zmieniam wszystko - odparł, ignorując moje złośliwości.- Najwyższy czas przenieść się na swoje śmieci - docina-łam mu, dobrze zdając sobie sprawę, że jestem niegościnna.Marek uśmiechnął się kpiąco.Wiedział, że nie mam prawa wyrzucić go z naszego domu.- Gość i ryba po trzech dniach śmierdzą? - zapytał.-- Nie bierz tego do siebie.Przepraszam, brzydko się zachowałam.Dziękuję za towarzystwo -mówiłam, wstając i zbierając talerze.Nieoczekiwanie złapał mnie za przegub prawej ręki.Spojrzał mi w oczy i cichym głosem prosił.- Poczekaj! Zostaw to, ja zaraz posprzątam.Usiądź jeszcze na chwilę.Proszę.- No nie! - żachnęłam się.- Bez takich chwytów proszę.Nie jestem nastolatką.Mnie takie numery nie biorą.Poza tym, jestem zmęczona, mam swoje sprawy.Wybacz, ale nie nadaję się na powierniczkę.Może innym razem, dziś stanowczo nie jestem w nastroju.Puścił mnie, a ja, nie wiedzieć czemu, wbrew własnym słowom, usiadłam na krześle i cierpliwie czekałam na jego wynurzenia.Wydał mi się zagubiony do tego stopnia, że nie potrafiłam zostawić go samego.Wyjął paczkę papierosów, zapalił, jednocześnie rozglądając się za popielniczką.Podałam mu ją usłużnie.Dziwna rzecz, zdecydowana większość kobiet ma wrodzoną skłonność do usługiwania.Próbowałam nieraz zwalczyć w sobie ten nieprzyjemny odruch, ale ilekroć jakiś mężczyzna rozgląda się za potrzebną mu rzeczą, zawsze jestem gotowa podać mu upragniony przedmiot.Panowie niechętnie podnoszą się z wygodnych siedzeń.Dobrze wiedzą, że głupiutkie kobiety w mig odgadną ich potrzeby i staną na wysokości zadania, zapewniając im pełen komfort.Marek jakby czytał w moich myślach.- Bardzo ci dziękuję.Nie musisz jednak być dla mnie taka miła - powiedział.- Nie przejmuj się, to tylko nawyk, przyzwyczajenie.Kobiety mają to we krwi - posłałam mu uśmiech słodkiej idiotki.- Dlaczego mnie nie lubisz? - zapytał, patrząc wyzywająco w moje oczy.- Nie mam ochoty na spowiedź, obojętnie w jakiej sprawie.To prawda, nie darzę cię sympatią i niech ci to wystarczy - znów byłam zła sama na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]