[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem teraz na jego rancho na pustyni i mam wszelkie dane, żeby podejrzewać, że ktoś go szantażuje.- A jeżeli nawet, to co cię to obchodzi?- Wchodzi tu w grę transakcja mojego ojca.Czy znasz kogokolwiek w Banku Garfielda?- Jeden z moich przyjaciół jest tam kasjerem, ale znasz tych bankowców, to twardzi faceci.Zresztą możemy spróbować.Udali się wspólnie do Banku Garfielda, gdzie wśród marmurów głównej hali Spike odbył rozmowę ze swoim przyjacielem.Po chwili przywołał Edena i przedstawił go koledze.- Miło mi pana poznać - powiedział kasjer.- Rozumie pan chyba, że to, czego żąda ode mnie Spike, jest właściwie niedopuszczalne.Ale jeżeli on za pana ręczy.Czego chce się pan dowiedzieć?- Po co Madden przyszedł tutaj we środę?- Nie widzieliśmy go od dwóch lat i jego zjawienie się we środę wywołało niejaką sensację.Przebywał dłuższy czas w podziemiach, gdzie są skrytki, i przeglądał zawartość swojej.- Czy był sam?- Nie, w towarzystwie swego sekretarza, Thorna, którego doskonale tu znamy; oprócz nich był jeszcze jeden pan w średnim wieku, ale jego dobrze nie pamiętam.- Aha.sprawdzał zawartość swojej skrytki.I co więcej?Kasjer zawahał się.- Depeszował do swego biura w Nowym Jorku o przelanie znacznej sumy na nasze konto w Federal Reserve Bank, ale doprawdy nie chciałbym więcej mówić na ten temat.- Jeszcze tylko jedno: czy wasz bank wypłacił mu tę znaczną sumę?- Nie odpowiem na to pytanie.Obawiam się, że i tak za dużo już powiedziałem.- Był pan ogromnie uprzejmy.Obiecuję, że nie będzie pan tego żałował, i serdecznie dziękuję.Kiedy znaleźli się znów na ulicy, Bob powiedział:- Jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc, Spike.Tutaj się rozstaniemy.- Jak to? Porzucasz mnie jak starą marynarkę? - rzekł Bristol zawiedziony.- Nie zjemy razem lunchu?- Niestety! Może innym razem.Teraz muszę pędzić na stację.Do zobaczenia!O godzinie jedenastej wysiadł z pociągu całkiem odmieniony Charlie Chan, ubrany tak jak w San Francisco.- Halo, elegancie! - przywitał go młodzieniec.- Widzę, że znów zażywam szacunku - uśmiechnął się Chan.- Odwiedziłem Barstow i odzyskałem własne ubranie.Przede mną dzień bez gotowania, a więc życie znowu wydaje mi się piękne.- Czy Madden bardzo się wściekał, jak pan wyjeżdżał?- Nie miał okazji.Wyjechałem, nim się obudził, zostawiłem mu tylko pod drzwiami krótki list.Pewnie teraz martwi się bardzo myśląc, że to rozłąka na zawsze.Ucieszy się tym więcej, kiedy Ah Kim powróci do gniazdka na pustyni.- No, Charlie, opowiem panu teraz, co ja załatwiłem - i pokrótce wtajemniczył Chana w swoje dotychczasowe działania.- Wtedy wieczorem, kiedy Madden wrócił na rancho, miał ze sobą ogromną ilość forsy.Tak, tak, Holley ma rację, że ktoś go szantażuje.- Chyba tak - mruknął Chińczyk.- Ale jest jeszcze coś: Madden zabił kogoś i boi się, że morderstwo zostanie wykryte.Gromadzi więc wszelkie dostępne zapasy gotówki, żeby móc zbiec, nim zbrodnia wyjdzie na jaw.Co pan na to?- Do diabła! To całkiem możliwe!- Jeszcze się nad tym zastanowimy - powiedział Chan.- teraz należałoby odwiedzić administratora jego domu.Taksówką pojechali na Orange Grove Avenue.Czarne oczy Charlie’ego rozglądały się z zainteresowaniem, gdy przemierzali piękne miasto.Wreszcie skręcili w szeroką aleję wysadzaną rozłożystymi drzewami; wspaniałe domy milionerów budziły szczery zachwyt przybysza z wysp.- Imponujący widok dla kogoś, kto urodził się w krytej słomą chatce nad brzegiem mulistej rzeki - oznajmił.- Bogaci ludzie żyją tu co najmniej jak cesarz.Ale czy to im daje zadowolenie?- Charlie - przerwał mu Bob.- Niepokoi mnie ta wizyta u administratora.Przypuśćmy, że da o tym telefonicznie znać Maddenowi? Co wtedy?- Trudno, trzeba ryzykować.- Czy naprawdę musimy się z nim zobaczyć?- To ważne, żebyśmy zobaczyli się z każdym, kto zna Maddena.Ten administrator może okazać się cennym znaleziskiem.- Co mu powiemy?- Coś, co chyba jest prawdą.Że Madden ma wielkie kłopoty z szantażystami, a my jesteśmy z policji i tropimy złoczyńców.- No dobrze, a jak to udowodnimy?- Błyśniemy im moim znaczkiem służbowym policji z Honolulu, który specjalnie przypiąłem sobie do kamizelki.Znaczki policyjne są podobne do siebie, zwłaszcza że tylko ktoś bardzo podejrzliwy przygląda się z bliska i czyta napis.- Zgoda.Pan tu rządzi, Charlie.Taksówka zatrzymała się przed najokazalszą rezydencją na tej ulicy, a nawet - wydało im się - na całym świecie.Chan i Eden idąc szerokim podjazdem po krótkiej chwili natknęli się na mężczyznę przycinającego róże.Wyglądał na człowieka kulturalnego, mimo roboczych drelichów, miał przenikliwe oczy i przyjemny uśmiech.- Czy pan Fogg? - spytał Eden.- Tak jest - odpowiedział mężczyzna i wówczas Eden wręczył mu bilecik Holleya.- Chętnie witam każdego, kto jest przyjacielem Holleya - powiedział Fogg.- Ale może przejdziemy na werandę i usiądziemy.Czym mogę panom służyć?- Pragnęlibyśmy zapytać o parę rzeczy.Wyda się to panu pewnie dość dziwne; może pan zresztą odpowiedzieć albo nie - zaczął Bob.- Czy pan Madden był w ubiegłą środę w Pasadenie?- Oczywiście, że był.- I widział się pan z nim?- Tylko przez parę minut.Mniej więcej o godzinie szóstej zajechał przed dom, ale nawet nie wysiadał z auta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]