[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ża­den z nich ro­gów księ­ży­ca nie zni­ża425,Na zie­mi po­gan nikt nie utkwił krzy­ża.On w so­bie zni­żył wiel­kie na­miest­nic­two,Sam ka­lał ślu­bów za­kon­nych dzie­wic­two,Sznur mój miał za nic, któ­ry w owej chwi­liWię­cej wy­chu­dzał tych, co go no­si­li.Lecz jak Kon­stan­tyn, gdy go trąd ka­le­czył426,We­zwał Syl­we­stra, by z trą­du ule­czył,Tak on mnie we­zwał; le­czy­łem, mnich li­chy,Ar­cy­ka­pła­na od go­rącz­ki py­chy.Py­tał o ra­dę, jam stał za­sro­ma­ny,Bo mó­wił do mnie, jak­by był pi­ja­ny,I do­dał: »Z gó­ry roz­grze­szam cię z wi­ny,Na­ucz, jak zbu­rzyć mu­ry Pa­le­stri­ny.Ty wiesz, kto nie­bo otwie­ra, za­my­ka,Wiesz, że dwa klu­cze są w rę­ku klucz­ni­ka,Lecz mój po­przed­nik nie znał ich uży­cia427«.Ta­kie do­wo­dy nie­ła­twe do zbi­ciaMnie ude­rzy­ły; wsze­dłem w ra­dę z gło­wą,Że le­piej mó­wić jak zo­stać nie­mo­wą,I rze­kłem: »Je­śli gła­dzisz, oj­cze świę­ty,Grzech w mo­jej my­śli tej chwi­li po­czę­ty,Słu­chaj, ja ra­dzę ze szcze­ro­ścią ca­łą:Wie­le obie­cuj, a do­trzy­maj ma­ło428,Bę­dziesz zwy­cięz­cą na two­jej sto­li­cy«.Kie­dym umie­rał, w chwi­li me­go zgo­nu,Wzy­wał mnie pa­tron mo­je­go za­ko­nu,A wtem che­ru­bin przy­szedł czar­no­li­cy,I rzekł do nie­go: »Za­kon­ny pa­tro­nie!Ro­bisz mi krzyw­dę, ja praw mo­ich bro­nię,On być po­wi­nien w po­tę­pień­ców gro­nie.Gdy mu z ust wy­szła ta­ka ra­da dzi­ka,Od­tąd ja za czub rad trzy­mam grzesz­ni­ka;Od­pust bez skru­chy to nie­po­do­bień­stwo!Rzecz nie­po­dob­na, god­na me­go śmie­chu,Ra­zem chcieć grze­chu i ża­ło­wać grze­chu.Czyn ten po­tę­pia sa­mo prze­ci­wień­stwo«.O! Jak sza­la­łem obłą­ka­niem dzi­kiem,Gdy on mnie po­rwał i za­wo­łał z krzy­kiem:»Mo­żeś nie my­ślał, że by­łem lo­ikiem?«I przed Mi­no­sem sta­wiać mnie sam znik­nął.Sę­dzia ten ogon skrę­cił z osiem ra­zy429,Po­tem go ugryzł, a wście­kły z ob­ra­zy:»Ob­lec go w ogień wie­ku­isty!«, krzyk­nął.Za grzech ten w ja­mę wrzu­co­ny na mę­kę,No­szę, jak wi­dzisz ogni­stą su­kien­kę».To rze­kł­szy, od­szedł pło­mień po­tę­pio­ny,Krę­cąc, mio­ta­jąc swój wierzch za­ostrzo­ny.Ja i wódz szli­śmy na ar­ka­dę ta­my,Pod któ­rą cier­pią ka­rę na dnie ja­myCi, co su­mie­nie na bliź­nie­go szko­dęŚmie­li ob­cią­żyć, wzbu­dza­jąc nie­zgo­dę.Pieśń XXVIII(Krąg VIII.Tłu­mok IX.Sie­ją­cy nie­zgo­dę.Ma­ho­met i Ber­tran de Born.)Na­wet od wię­zów ry­mu w wol­nej mo­wie430,Raz, dwa rzecz jed­ną mó­wiąc, kto opo­wieRa­ny, krew ca­łą, ja­ka tam się le­je?Nie ma ję­zy­ka, co by wy­dał w sło­wieTo, nad czym umysł tyl­ko się du­mie­je431.Gdy­by za­ra­zem ze­brać w jed­nej chwi­liWszyst­kich po­le­głych Rzy­mian pod Kan­na­mi,Chcą­cych for­tu­nę prze­ła­mać od­wa­gą,Gdzie dzie­ląc łu­py zwy­cię­ska Kar­ta­go,Jak pi­sze Li­wiusz, któ­ry się nie my­li,Rzym­skie pier­ście­nie mie­rzy­ła kor­ca­mi;I tych, co wal­cząc prze­ciw Gu­iskar­da432,Czu­li po cię­ciach, jak stal je­go twar­da,I tych, co ko­ści jesz­cze dziś zbie­ra­my,Pod Ka­pe­ra­no i Ta­gli­ja­koz­zo,Gdzie Kon­ra­dy­na, dzi­wo nie­po­ję­te!Bez bro­ni pod­stęp po­ko­nał Alar­da433:Wszyst­kie te człon­ki skłu­te lub od­cię­tePa­trzą­cych mniej­szą ra­zi­ły­by zgro­ząJak strasz­ny wi­dok tej dzie­wią­tej ja­my434.Z dziu­ra­wej ka­dzi mniej wi­na wy­cie­cze,Ile krwi cie­kło z roz­cię­te­go du­cha,Od sa­mej bro­dy aż po­ni­żej brzu­cha;Z ko­lan drga­ją­ce zwi­sa­ły je­li­ta;Wi­dzia­łem ser­ce, część wnę­trza okry­taRa­zi­ła oczy czer­wo­no­ścią na­gą.Pod­czas gdym je­go oglą­dał z uwa­gą,Spoj­rzał, rę­ko­ma pierś roz­darł i rze­cze:«Patrz, ja, Ma­ho­med, jak sie­bie ka­le­czę!Przede mną Ali435 ca­ły we łzach kro­czy,Twarz mu po czasz­kę jed­na ra­na bro­czy;Sza­tan tu stoi i z na­szej gro­ma­dyKaż­de­go bie­rze na ostrze swej szpa­dy;Gdy koń­czym ob­rót swej bo­le­snej dro­gi,Tu choć naj­szer­sza za­my­ka się ra­naW chwi­li, gdy sta­jem przed mie­czem sza­ta­na.Lecz ty, kto je­steś, co sto­isz bez trwo­gi?Mo­że nie­dłu­go sko­czysz z tej wy­ży­ny,Gdzie cie­bie strą­cą two­je wła­sne wi­ny?»— «On nie­umar­ły, nie lżyj go bez­kar­nie!On nie na mę­ki wstą­pił w wa­sze pro­gi,Lecz aby wszyst­kie tu po­znał mę­czar­nie:Zmar­ły ży­we­go, po no­wej mu dro­dze,Przez ca­łe pie­kło z wyż­szej wo­li wo­dzę».Mistrz rzekł i do­dał: «Praw­dzie nie skła­ma­łem».A na dnie ja­my wszy­scy po­tę­pień­ceSta­nę­li, pa­trzą na mnie gro­nem ca­łem,Za­po­mi­na­jąc z po­dzi­wu o mę­ce.— «Jak uj­rzysz słoń­ce, po­wiedz Dul­cy­no­wi436Je­śli tu pręd­ko zstą­pić nie­ocho­czy,Niech sku­pi żyw­ność, śnie­giem się oto­czy;Bo jak ci mó­wię, bez śnie­gu i gło­du,No­war­czyk w gó­rach nie­ła­two go zło­wi».Tak z pod­nie­sio­ną sto­pą do po­cho­du,Duch Ma­ho­me­ta mó­wił, po­tem no­gęNa dłuż pro­stu­jąc po­szedł w swo­ją dro­gę.Duch dru­gi z krta­nią prze­bi­tą, ka­le­ki,Z no­sem roz­cię­tym pod sa­me po­wie­ki,I z jed­nym uchem od le­we­go oka,Sta­nął, z nim ca­łe wstrzy­ma­ło się gro­no:Duch pa­trząc na mnie z twa­rzą za­dzi­wio­ną,Otwo­rzył gę­bę jak ja­mę czer­wo­ną,Któ­rą bro­czy­ła świe­ża krwi po­so­ka,I rzekł: «Scho­dzą­cy tu go­ściu bez wi­ny,Je­śli nie lu­dzi wiel­kie po­do­bień­stwo,Wi­dzia­łem cie­bie po­mię­dzy La­ty­ny.Przy­po­mnij so­bie Pio­tra z Me­di­cy­ny437!Idąc z We­rcel­li smu­giem do Mar­ka­bo438Ostrzeż ode mnie dwóch naj­lep­szych z Fa­no,An­dzio­lel­lo i Gwi­do ich mia­no439,Że nie­spo­dzia­ne cze­ka ich mę­czeń­stwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]