[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu… przestań kłapać.Proszę.– Dobra, dobra… A co z… – Uniósł dłonie.– …masażem? Jak facet facetowi.Pozwól, że rozmasuję ci plecy.– Dosyć.Jeśli już… – Poderwałem się z miejsca i odstawiłem piwo.– …to idę pobiegać.– Przecież leje – wykłócał się Randy.– W deszczu biega się najlepiej – powiedziałem, spiesząc do swojego pokoju, by się przebrać.– No tak.Oczywiście.Ale jeśli zdarzy ci się trafić na jakąś cipkę, zaproś ją na pogawędkę.I mówiąc pogawędkę, mam na myśli seks!Deszcz w końcu przestał padać, ale przez całą drogę musiałem przeskakiwać kałuże.Kiedy wróciłem, stanąłem przed szopą na łodzie taty, po czym otworzyłem drzwi.Od śmierci mamy nikt nie korzystał z łodzi.Kilka razy myślałem, czyby jej nie sprzedać.Do diabła, rozważałem też sprzedaż całego domu.Jednak kto potrafiłby sprzedać wymarzony dom rodziców?Niestety zagrażały mu wierzytelności podatkowe.Moja nauczycielska wypłata i napiwki z weekendowych występów były jedynymi środkami, które pozwalały mi zachować posiadłość.Czułem się, jakbym wielokrotnie zawiódł rodziców – nie mogłem stracić ich domu, po tym jak ich straciłem.Nie było opcji.Wszedłem w mrok.Przeciągnąłem palcami po kadłubie łodzi i mimowolnie zmarszczyłem brwi.Ta ślicznotka nie powinna być więziona, trzymana z dala od tego, co sprawiało, że była wolna i żywa.Woda była jej domem.Mimo to trzymałem ją pod kluczem, zamkniętą w drewnianej puszce.– Przepraszam, maleńka – mruknąłem, klepiąc ją po burcie.– Może następnego lata.Być może.Żadnych obietnic.ROZDZIAŁ 11AshlynDobrze układa mi się tutaj z kumplami,Mam gdzieś, jeśli świat postanowi się skończyć.~ Misja Romea– Nie rozumiem, dlaczego idziemy na tę imprezę – wykłócałam się z Hailey, która ciągnęła mnie w stronę domu Theo.Mimo że przyłapała go w stołówce na zdradzie, dwa tygodnie później i tak postanowiła, że pójdziemy na jego domówkę.Zaglądając przez okno, zauważyłam kilka osób z naszej szkoły, które piły, wygłupiały się i robiły wszystko, co można robić na imprezie licealistów.Dlaczego nikt nigdy nie urządza przyjęć z czytaniem?Byłabym zachwycona, gdyby mnie na takie zaproszono.– Mówiłam ci.Wczoraj napisał mi, że przeprasza.Myślę, że źle wtedy wszystko zrozumiałam.– Źle zrozumiała jego język w ustach jej byłej przyjaciółki? – Poza tym Ryan też tu jest.– Myślałam, że on nie cierpi Theo.– Bo nie cierpi.Ale lubi Tony’ego.A tylko w takich miejscach może spędzić z nim trochę czasu.Wchodząc, przycisnęłam do siebie mocniej torebkę.W domu śmierdziało, jakby ktoś palił szałwię, byłam jednak pewna, że to nie zapach szałwii czułam.– Ashlyn! – Jake uśmiechnął się do mnie i podszedł.Odkąd go poznałam, nadal silnie akcentował moje imię.– Nie wiedziałem, że chodzisz na imprezy! – Jego wzrok zatrzymał się na moich piersiach, choć tym razem trwało to krócej niż zwykle.– Bo nie chodzę.– Posłałam mu słaby uśmiech.Czułam się skrępowana w domu Theo.Nic mi się tu nie podobało, hałas, picie, okropna muzyka.Gabby byłaby zażenowana.Jake roześmiał się, po czym oparł dłoń na moich plecach i poprowadził w głąb domu.– W takim razie będę twoim przewodnikiem.– Popatrzył na Hailey, która obdarowała go nieufnym uśmiechem.Uniósł brwi.Pachniał odrobinę zbyt mocno paloną szałwią.– Och, siostra Ryana, prawda?Skinęła głową.– Hailey – poprawiłam go, podając jej imię i również mocno je akcentując.Zasługiwała na coś więcej, niż żeby mówiono o niej „siostra Ryana”.Wybuchnął śmiechem i ją szturchnął.– No tak.Hailey.Cieszę się, że przyszłaś.Właśnie wypaliłem lufkę z twoim bratem.Jeśli chcecie, mogę załatwić więcej.Ja stawiam.– Pytał, czy będziemy z nim ćpać, i przez chwilę wydawało mi się, że Hailey się nad tym zastanawia.– Nie, dzięki Jake.Nie robimy takich rzeczy.– Mogłybyśmy spróbować – pisnęła Hailey z ekscytacją w oczach.Spiorunowałam ją wzrokiem, po czym obróciłam się do Jake’a.– Nie, dziękujemy.Znajdziemy cię później, okej?Ponownie zmierzył mnie wzrokiem, a jego oczy powędrowały do widocznego pomiędzy moimi piersiami rowka.Uśmiechnął się i powiedział, że później sprawdzi, jak się bawimy.Hailey zmarszczyła brwi.– Dlaczego to zrobiłaś?! Jake jest uroczy.Chyba na ciebie leci.Przewróciłam oczami.– Wątpię.Słuchaj, jeśli mamy tu zostać, to musimy ustalić kilka zasad.– Dobrze, mamo – zadrwiła.– Jakie to zasady?– Po pierwsze: żadnych dragów.– Theo mówił, że marihuana to zioło.Jak herbata.– Theo to kretyn – powiedziałam rzeczowo.– Po drugie, maksymalnie dwa drinki.– Już otwierała usta, by zaprotestować, ale nie dopuściłam jej do słowa.– Po trzecie, żadnego seksu.– Zacisnęła wargi.Powtórzyłam dla pewności: – Żadnego seksu!– Psujesz całą imprezę – wymamrotała, odchodząc, by znaleźć Theo.Roześmiałam się i zawołałam:– Ostrzegałam!Zabawa się rozkręcała, a pokoje w domu wypełniały ludźmi.Nie podobał mi się unoszący się tu zapach marihuany, tłok – nic w tym miejscu mi się nie podobało.Właśnie dlatego żyłam moimi książkami.Imprezy na stronach powieści zawsze wydawały się fajniejsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]