[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż bracia i siostry połączyli się w grupę, zgodnie z odwiecznymi pragnieniem Apaczy, by utrzymywać więzy rodzinne, nie byli prawdziwym klanem, którego jedność stanowiłaby dla nich oparcie, lecz jedynie przedstawicielami plemienia.Tam, na Ziemi, należeli do najbardziej postępowych w takim znaczeniu tego słowa, jakie nadał mu biały człowiek.Travis uświadamiał sobie swój niegdysiejszy sposób myślenia.On także został naznaczony przez redax.Wszyscy otrzymali wykształcenie zgodnie z wymogami nowoczesności i posiadali awanturniczą żyłkę, wyróżniającą ich spośród pozostałych członków plemienia.Zgłosili się do zespołu na ochotnika i z powodzeniem przeszli testy, które pozwalały wykluczyć niedopasowanie charakterologiczne lub brak hartu ducha.Ale dotyczyło to czasu, zanim zaczął działać redax.Dlaczego poddano ich takiej próbie? I czemu miał służyć ten lot? Co skłoniło doktora Ashe i Murdocka oraz pułkownika Kelgarriesa, agentów czasu, których znał i którym ufał, do wysłania ich bez ostrzeżenia na Topaz? Musiało się wydarzyć coś, co sprawiło, że doktor Ruthven zyskał przewagę na tamtymi i wysłał ich w tę szaloną podróż.Travis był świadom zamieszania wokół ognistego kręgu.Mężczyźni wstawali, wchodzili w cień, wyciągali się na kocach znalezionych pomiędzy innymi rzeczami na statku.Odkryli tam też broń - noże, łuki, kołczany strzał, wszystko, w czego użyciu szkolono ich podczas intensywnych przygotowań do realizacji projektu i co nie wymagało innych reperacji niż te, których mogli dokonać sami.Jedyną żywność, jaką posiadali, stanowił suchy prowiant w bardzo niewielkich ilościach.Następnego dnia musieli zacząć polować na serio.- Dlaczego zrobiono nam coś takiego? - Buck znajdował się obok Travisa, spokojne oczy prześliznęły się po nim, by znowu poszukać ogniska.- Nie sądzę, żeby tobie to powiedziano, skoro pozostali nic nie wiedzą.Travis podchwycił temat.- To znaczy, iż ktoś twierdzi,, że ja wiedziałem, tak?- Właśnie.Kiedyś znajdowaliśmy się w tym samym punkcie czasu - w naszych myślach, naszych pragnieniach.Teraz stoimy w wielu miejscach, tak jakbyśmy wspinali się, każdy w swoim własnym tempie, po schodach, na które wysłał nas Pinda-lick-o-yi.Kilku tu, kilku tam, kilku jeszcze dalej u góry.- Narysował kilka schodkowatych kształtów w powietrzu.-I na tym polega kłopot.- To prawda - zgodził się Travis.- Prawdą jest też, iż nic nie wiedziałem o tym, że razem z wami wspinam się na owe schody.- Również tak sądzę.Ale nadszedł czas, kiedy nie należy być kobietą, mieszającą w garnku wrzący gulasz, lecz raczej tą, która stoi spokojnie w pewnej odległości.- Tak myślisz? - naciskał Travis.- Myślę, że jako jedyny spośród nas byłeś przedtem wśród gwiazd, dlatego łatwiej ci zrozumieć nowe zjawiska.A my potrzebujemy zwiadowcy.Kojoty także chodzą krok w krok za tobą, a ty nie obawiasz się ich.To wydawało się rozsądne.Wypuścić go przodem jako zwiadowcę, który zabierze ze sobą kojoty.Przez pewien czas miałby pozostawać poza obozem i jak najmniej mówić - dopóki ludzie na schodach Bucka nie skonsolidują się bardziej.- Wyruszę rano - zgodził się Travis.Mógł wymknąć się dzisiejszego wieczora, lecz właśnie teraz nie potrafił zmusić się do odejścia od ognia, od towarzystwa.- Możesz wziąć ze sobą Tsoaya - ciągnął Buck.Travis czekał, aż powie coś więcej w związku z tą sugestią.Tsoay był jednym z najmłodszych w grupie, kuzynem, niemal bratem Bucka.- To dobrze - wyjaśnił Buck - iż poznajemy ten kraj; zgodnie z naszym zwyczajem młodszy zawsze szedł śladem starszego.Poza tym trzeba poznać nie tylko tutejsze szlaki, należy też poznać ludzi.Travis zrozumiał, co kryło się za tymi słowami.Być może, dzięki wyznaczaniu młodszych mężczyzn na zwiadowców, jednego po drugim, udałoby się zdobyć pewnego rodzaju poparcie.U Apaczów przywództwo było całkowicie sprawą osobowości.Aż do okresu, kiedy plemiona zostały umieszczone w rezerwatach, wodzowie uzyskiwali swoją pozycję wyłącznie dzięki sile charakteru, chociaż mogli pochodzić jeden po drugim z jednego klanu rodzinnego przez wiele pokoleń.Nie chciał, by tutaj pojawiło się przywództwo.Nie chciał także, by wokół niego narastały pomówienia, których celem było odcięcie go od własnych ludzi.Dla każdego Apacza zerwanie z klanem oznaczało małą śmierć.Musi zdobyć takich, którzy poparliby go, gdyby Deklay lub ci, co myśleli podobnie jak on, przeszli od szemrania do otwartej wrogości.- Tsoay szybko się uczy - zgodził się Travis.- Wyruszymy o świcie.- Wzdłuż łańcucha gór? - zapytał Buck.- Skoro szukamy obronnego miejsca na osadę, tak.W górach zawsze znajdowały się dobre twierdze dla ludzi.- Czy sądzisz, że potrzebujemy fortu?Travis drgnął.- Przez jeden dzień wędrowałem po tym świecie.Nie widziałem nic oprócz zwierząt.Ale to nie znaczy, że nie ma tu żadnych wrogów.Planetę opisano na taśmach, przywiezionych przez nas z innego świata, była więc znana innym, którzy kiedyś podróżowali od gwiazdy do gwiazdy, tak jak my podróżujemy pomiędzy ranczem a miastem.Skoro istniał ten świat na taśmie ekspedycyjnej, to znaczy, że był ku temu powód, który nadal może być aktualny.- Ale ludzie ci podróżowali tak dawno temu, więc.- dumał Buck.- Czy ten powód utrzymałby się tak długo?Travis pamiętał dwa inne światy, jeden pustynny i dziwny, zamieszkiwany przez jakieś stworzenia podobne do zwierząt, które w nocy wyszły z piaskowych nor i zaatakowały statek kosmiczny.Czy były one niegdyś ludźmi i posiadały inteligencję? A drugi świat, gdzie stały ruiny gigantycznego miasta, pochłaniane przez roślinność dżungli? Tam właśnie z metalowych nierdzewnych rurek zrobił strzelbę, dar dla małych skrzydlatych istot Ale czy byli to ludzie? I miasta, i oni to zapewne dziedzictwo po starożytnym galaktycznym imperium.- Coś mogło pozostać - odpowiedział trzeźwo.- Jeśli ich znajdziemy, musimy być ostrożni.Ale najpierw potrzebujemy dobrego miejsca na ranczo.- Dla nas nie ma już powrotu do domu - stwierdził stanowczo Buck.- Dlaczego tak mówisz? Może później przybędzie statek ratowniczy.Buck podniósł oczy na Travisa.- Kim byłeś, kiedy spałeś pod wpływem redaxu?- Wojownikiem.Napadałem.żyłem.- A ja byłem tym z go' ndi - odparł Buck po prostu.- Ale.- Lecz biały człowiek zapewnił nas, że coś takiego jak władza wodza nie istnieje.Owszem, Pinda-lick-o-yi powiedział nam wiele różnych rzeczy.Jest zajęty swoimi narzędziami, swoimi maszynami, wiecznie zajęty.A tych, którzy myślą inaczej i nie można ich mierzyć wedle jego zasad, uważa za głupich marzycieli [ Pobierz całość w formacie PDF ]