[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Pewnie niewiele brakowało, żeby dostała ataku serca.Co mogła o tobie pomyśleć? – Wskazał ręką na mój strój.Przyjrzałam się sobie.W dżinsach i skórzanej kurtce nie przypominałam raczej żadnej z dziewiętnastowiecznych panienek, jakie widziałam na filmach.Albo, co istotniejsze, na zdjęciach z tamtej epoki.–Powiedziała, że prowadzi przyzwoity dom i że nie powinnam się tam pokazywać – oznajmiłam.Poczułam się dotknięta, kiedy Paul wybuchnął śmiechem.–Co jest? – zapytałam.–Nic – odparł, wciąż się śmiejąc.–Powiedz.–Dobrze.Tylko się nie wściekaj.Pomyślała, że jesteś panną lekkich obyczajów.Posłałam mu gniewne spojrzenie.–Nieprawda!–Tak było.Mówiłem, żebyś się nie wściekała.–Nie jestem ubrana jak burdelmama – stwierdziłam.– Mam na sobie spodnie.–I właśnie o to chodzi – oznajmił Paul.– Szanujące się kobiety w tym stuleciu nie noszą spodni.Dobrze, że Jesse cię nie widział.Prawdopodobnie nawet by z tobą nie rozmawiał.Miałam tego kompletnie dość.–Rozmawiałby.Jesse nie jest taki – warknęłam ze złością.–Nie ten Jesse, którego znasz – powiedział Paul.– Ale my nie mówimy o Jessie, którego znasz, prawda? Mówimy o tym, który nigdy cię nie spotkał.Który nie stał z boku przez sto pięćdziesiąt lat, obserwując, jak świat się zmienia.Mówimy o Jessie, który jest teraz w drodze do Carmelu, żeby poślubić dziewczynę swoich…–Zamknij się – parsknęłam, zanim dokończył zdanie.Paul uśmiechnął się szerzej.–Przepraszam.Trochę będziemy musieli poczekać.Nie ma sensu spędzać tego czasu na kłótniach.Chodźmy na strych, przesiedzimy tam burzę.Zanurzył się ponownie w ciemnościach.Usłyszałam chrzęst butów na drewnianych szczeblach.Jeden z koni zarżał.–Nie bój się, Suze – zawołał Paul z wysokości jakichś dwóch metrów nad ziemią.– To tylko konie.Nie ugryzą.Jeśli nie podejdziesz za blisko.Nie to mnie akurat przerażało.Ale nie miałam zamiaru się do tego przyznawać.–Chyba zostanę tutaj, na dole – powiedziałam w ciemność, z której dobiegał jego głos.–Jak uważasz – odparł Paul.– Jeśli chcesz, żeby cię złapali, to mi tylko ułatwi zadanie.Pan O'Neil był tu niedawno, żeby sprawdzić, czy z końmi wszystko w porządku.Jestem jednak przekonany, że nie zastrzeliłby dziewczyny.To znaczy, gdyby w porę zdał sobie sprawę z tego, że jesteś dziewczyną.To mnie popchnęło w stronę drabiny.–Nienawidzę cię – oświadczyłam, wspinając się po szczeblach.–Nie, nieprawda – odezwał się Paul z mroku ponad moją głową.Słyszałam śmiech w jego głosie.– Ale możesz śmiało tak sobie wmawiać, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej.14Na strychu było ciepło.Ciepło i sucho.Nie tylko z powodu siana.Także dlatego, że oboje z Paulem siedzieliśmy tak blisko siebie – tylko żeby się ogrzać, zaznaczyłam, kiedy mi pokazał wielką, wygrzebaną przez siebie, niszę w sianie.–Nie chcę umrzeć z zimna – oznajmiłam, gdyż końska derka nie spełniła raczej zadania.W każdym razie nadal szczękałam mocno zębami, a dżinsy nie schły tak szybko, jak bym sobie życzyła.–Będę trzymać ręce przy sobie – zapewnił Paul.I, jak na razie, dotrzymywał słowa.–Czegoś nie rozumiem – powiedziałam, podczas gdy na zewnątrz bębnił deszcz, a niebo rozjaśniały od czasu do czasu błyskawice, choć limit piorunów na dzisiejszy wieczór chyba się już wyczerpywał.– Co ty tutaj robisz? Czy nie miałeś szukać Feliksa Diega? Żeby go powstrzymać?–Owszem.– W ciemności panującej dokoła z trudem dostrzegałam profil Paula – i to tylko dzięki światłu przedostającemu się przez szpary w drewnianych ścianach stodoły.–Więc… dlaczego tego nie robisz? Chyba że – zdrętwiałam ze strachu – już go znalazłeś.Ale w takim razie, dlaczego…–Uspokój się, Simon – powiedział Paul.– Nie znalazłem go.Jeszcze nie.Ale oboje wiemy, że zjawi się tu jutro, tak samo jak Jesse.Uspokoiłam się.No, przynajmniej odrobinę.A zatem Paul nie dopadł, jak na razie, Diega.A to oznaczało, że nadal miałam czas…Tylko na co? Co mogłabym zrobić, gdybym spotkała Jesse'a? Nie mogłabym mu powiedzieć, żeby nie zatrzymywał się u pani O'Neil, bo zginie, ponieważ w gruncie rzeczy chciałam, żeby zginął.Jak inaczej spotkałabym go i umawiała się na randki – w XXI wieku?Musiałam się trzymać Paula, i tyle.Trzymać się Paula i nie pozwolić mu powstrzymać Diega.Może nawet nie zobaczę Jesse'a.Co pewnie byłoby lepsze.No, bo gdybym go spotkała, co takiego mogłabym mu powiedzieć? A gdyby, podobnie jak pani O'Neil, wziął mnie za jakąś damę z półświatka? Tego bym nie zniosła… To mi przypomniało…–Czy ludzie zauważą, że nas nie ma? – zapytałam.– To znaczy, w naszym czasie? Czy też, kiedy wrócimy, będzie tak, jakby żaden czas w ogóle nie upłynął?–Nie wiem.– Miałam wrażenie, że Paul próbował się zdrzemnąć, kiedy się pojawiłam.Teraz, zdaje się, usiłował to nadrobić i moje niekończące się pytania tylko go drażniły.– Czemu nie zapytałaś mojego dziadka? Oboje tak się zaprzyjaźniliście…–Nie miałam okazji, nie pamiętasz? – Popatrzyłam na niego z uwagą – w każdym razie próbowałam – w ciemności.Ciągle nie wiedziałam, dlaczego doktor Slaski wybrał mnie na powierniczkę, a nie swojego wnuka.Może dlatego, że Paul wykorzystuje ludzi.I kradnie.I, och, prawda, świadomie podał dziadkowi za dużą dawkę leków.–On nie jest taki, za jakiego go bierzesz, Paul – powiedziałam, mając na myśli doktora Slaskiego.– Nie jest twoim wrogiem.Jest taki jak my.–Nie mów tak.– Niebieskie oczy Paula wpiły się nagle we mnie poprzez mrok.– Nigdy.–Dlaczego? On jest pośrednikiem, Paul.Zmiennikiem.Masz to prawdopodobnie po nim.Mnóstwo wie.A jedną z rzeczy, o których wie, jest to, że im więcej korzystamy z… naszej mocy… tym większe mamy szanse, żeby skończyć tak jak on…–Powiedziałem ci, żebyś tak nie mówiła – warknął Paul.–Ale gdybyś tylko dał mu szansę, zamiast nazywać go świrem i celowo…–Nie jesteśmy tacy jak on, jasne? Ty i ja? Jesteśmy zupełnie inni.On był głupi.Próbował powiedzieć ludziom.Próbował ich przekonać, że pośrednicy – zmiennicy – wszystko jedno – że istniejemy.Wszyscy się z niego śmiali.Mój tata zmienił nazwisko, Suze, ponieważ nikt by go nie traktował poważnie, gdyby wiedział, że jest spokrewniony z kimś, kogo uważano za opętanego.Więc nigdy – nigdy więcej – nie mów, że jesteśmy tacy jak on albo że skończymy tak jak on.Ja już wiem, jak skończę.Zamrugałam oczami.–Och, naprawdę? A jak, mianowicie?–Nie tak jak on – zapewnił Paul.– Ja będę taki jak mój tata.–Twój tata nie jest pośrednikiem – przypomniałam.–Chodzi mi o to, że będę bogaty jak mój tata – powiedział Paul.–A niby jak? – zapytałam ze śmiechem.– Okradając ludzi, którym masz pomagać?–A ty znowu swoje – powiedział Paul, potrząsając głową.– Kto ci mówił, Suze, że mamy pomagać umarłym? Hę? No, kto?–Wiesz doskonale, że nie powinieneś brać tych pieniędzy.Nie były twoje.–Owszem.Tam, skąd je wziąłem, jest ich jeszcze więcej, a w przeciwieństwie do ciebie nie mam skrupułów, żeby je brać.Pewnego dnia będę bogaty, Suze.I, inaczej niż dziadek Świrek, zachowam kontrolę.–Chyba że zniszczysz sobie komórki mózgowe, przeskakując w przeszłość i z powrotem – zauważyłam.–Tak, owszem.Ale to jednorazowa sprawa.Potem nie będę już miał po co wracać.Spojrzałam na jego profil.Pod końską derką dotykaliśmy się tylko bokami.Ale Paul wydzielał mnóstwo ciepła.Było mi aż za ciepło pod przykryciem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]