[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów się z nią widziałeś, prawda?Skrzywiłem się mimo woli, przypominając sobie ciemny pokój, potężny odór, drwiący głos dobiegający z cienia.–Szczerze mówiąc, nie widziałem zbyt wiele.–Zawsze pociągały go nieodpowiednie kobiety – powiedziała kwaśno nad moją głową Pen.–Tak, mam to samo z facetami – odparła ponuro Cheryl.– Człowiek myśli, że wie, w co się pakuje, ale nigdy tak nie jest.Rozmawiały dalej, ale mój mózg przełączył się na inną częstotliwość i przestałem je słyszeć.Zjawa nie mogła mówić, została uciszona – świadomie, magicznie uciszona przez Gabe'a McClennana, zapewne działającego z polecenia.Kogo? Damjohna? Dlaczego? Co takiego mogła powiedzieć, co mu zagrażało? Jeśli kazał ją zabić, jeśli mogła w jakiś sposób go oskarżyć, czemu po prostu nie polecił przeprowadzić egzorcyzmów i załatwić jej raz na zawsze?I co właściwie łączyło Damjohna z archiwum? Jaki oczywisty element układanki przeoczyłem? Czy alfons i król oblesiów dorabiał sobie na boku kradzieżą dokumentów?WRN 7405 8181.To jedyny solidny fakt, jakim dysponowałem.Ktoś u Bonningtona miał w swoim kalendarzu numer klubu Damjohna, „Różowej Dziurki”.Trzymał go pod ręką.Na wypadek czego? Czy miał służyć jako ostatnia deska ratunku? Czy może chodziło o regularne odprawy i raporty? Rozwiązanie nieprzewidzianych problemów, na przykład przybysza z zewnątrz węszącego w miejscach, do których nie powinien trafić?I chyba właśnie wtedy pierwszy raz to dostrzegłem.Nie osobę i z pewnością nie powód, lecz ogólny zarys odpowiedzi.Nie umiałem jej jeszcze wyrazić, ale mógłbym zapewne zagrać jej melodię, jakby była duchem, którego próbowałbym wywołać.W tym momencie niezbyt mnie to pocieszało.17Z powrotem w Hampstead, na długo przed tym, jak byłem gotów do powrotu.Znów uderzałem kołatką z lwią głową.Był słoneczny, bezwietrzny, wczesny sobotni ranek.W piątek zrobiłem sobie wolne, by odzyskać siły, ale wciąż wszystko mnie bolało, byłem sztywny i miałem wrażenie, że jeśli zacznę ruszać się zbyt szybko, pogubię ręce i nogi.Ponuro spytałem sam siebie, czy aby na pewno żyję jak należy.Odpowiedź nadeszła, gdy drzwi się otwarły, wypuszczając obłok słodkiej, sandałowej woni i ukazując Barbarę Dodson w dżinsach i obcisłej koszulce.–Jest w gabinecie – oznajmiła, odsuwając się, by mnie przepuścić.– Może pan od razupójść do niego.Przekroczyłem próg.–Jak się miewa Sebastian?Obdarzyła mnie przeciągłym, pełnym namysłu spojrzeniem.–Sebastian jest w świetnej formie.Odkąd się tu wprowadziliśmy, nigdy nie byłszczęśliwszy.Peter natomiast trochę użala się nad sobą i nie można z niego wyciągnąć nawetsłowa.–Pewnie wkrótce mu to przejdzie.Powoli skinęła głową.–Pewnie tak.Ruszyłem korytarzem do gabinetu.Tylko lekko utykałem.Superglina James stał tuż za drzwiami, szykując się do ataku, gdy tylko przekroczę próg.Nie zdziwiłem się, że od razu skoczył mi do gardła.–Zakładam, że przyszedłeś przeprosić – warknął.– I dla twojego dobra mam szczerąnadzieję, że właśnie po to się tu zjawiłeś.Byłem zbyt zmęczony na udział w gierkach.–Nie – odparłem.– W ogóle tego nie zakładasz.Zakładasz, że przychodzę cięszantażować.Masz nadzieję, że tanio mnie kupisz albo tak nastraszysz, że zmienię zdanie.Jego oczy rozszerzyły się niemal niedostrzegalnie, rozchylone wargi ukazały zaciśnięte zęby.Był potwornie nakręcony, tak, że wiedziałem, że jeśli nie zachowam ostrożności, może mnie trzasnąć.Nie znałem go jednak dość dobrze, by uwzględnić w swoich planach jego wrażliwe uczucia, toteż zacząłem bez ogródek:–Masz rację, to jest szantaż.Lecz wbrew wszystkiemu, co kiedykolwiek słyszałeś natemat szantażystów, jeśli dasz mi to, czego żądam, odejdę i zostawię cię w spokoju.I niechodzi mi o pieniądze, tylko informacje.Chcę, żebyś wyciągnął je dla mnie z policyjnegoarchiwum.Ściślej mówiąc, chodzi o trzy osoby.Myślisz, że zdołasz to zrobić?Dodson zaśmiał się krótko i z takim napięciem, jakby każdy dźwięk sprawiał mu ból.–Tylko informacje? Miałbym wykraść akta z policji? Złamać wszystkie zasadymojego fachu? Znasz choćby jeden dobry powód, dla którego nie powinienem walnąć cię wzęby za stawianie oporu, a potem aresztować?Przytaknąłem z kamienną twarzą.–Tak – rzekłem.– Tylko jeden.Davey Simons.Według wszystkich relacji gazetowych,jakie zdołałem znaleźć, udusił się, wciągając mieszaninę kleju i odmrażacza z foliowejreklamówki.Mało przyjemna śmierć.Z twarzy Dodsona zniknął wszelki kolor, pozostawiając skórę szarą i lekko połyskującą, niczym mokry cement.Usiadł w fotelu z czarnej skóry; wyglądał jakby patrzył prosto w twarz śmierci.Nie własnej – z nią zapewne poradziłby sobie znacznie lepiej – lecz czyjejś innej.–Davey Simons był ludzkim wrakiem – powiedział bez przekonania.–Tak, o tym też czytałem.Rozbity dom, ciągłe kłopoty, problemy psychiatryczne,parę wyroków.Lecz mimo wszystko policja uważała sprawę za diablo dziwną.Czy któryś zkumpli opisał ci może co ciekawsze szczegóły?Dodson posłał mi pełne nienawiści spojrzenie.–Nie – rzekł krótko.– Nie opisał.–Bo widzisz, Davey miał klej we włosach.I na prawym policzku.Zupełnie jakbyzarzucił torbę na całą głowę, zamiast przyciskać ją do ust czy nosa – co, o ile mi wiadomo,stanowi preferowany modus operandi fanów okazjonalnego wąchania butaprenu.Sińce najego przegubach też dały mi do myślenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]