[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjąłby wszystko, co Haldane by mu dał, odłożył starannie na bok i przybrał tę samą pozycję.Pokwitował odbiór pieniędzy.Haldane popatrzył na podpis i wsunął kwit do czarnej teczki, którą położył z boku, na nocnym stoliku.Potem przyszły różności, które Hartbeck miałby najprawdopodobniej przy sobie: pęk kluczy na łańcuszku - wśród nich kluczyk do walizki - grzebień, chusteczka koloru khaki poplamiona olejem i kilka gramów substytutu kawy zawiniętych w papierek, śrubokręt, zwitek cienkiego drutu i kawałki świeżo obrobionego metalu - bezwartościowe śmieci z kieszeni robotnika.- Obawiam się, że nie będziesz mógł zabrać tego zegarka - powiedział Haldane.Leiser odpiął złotą bransoletę i wrzucił zegarek w otwartą dłoń Haldane^.Dali mu stalowy zegarek wschodniej produkcji i nastawili go precyzyjnie według budzika Avery’ego.Haldane odsunął się.- Tak będzie dobrze.Teraz zostań tutaj i sprawdź kieszenie.Upewnij się, że wszystko jest tam, gdzie byś to trzymał.Niczego nie dotykaj w tym pokoju, zrozumiałeś?- Znam procedurę - powiedział Leiser, spoglądając na swój złoty zegarek leżący na stole.Wziął nóż i przypiął czarną kaburę do paska spodni.- Co z moim pistoletem?Haldane zamknął teczkę.Stalowy zamek trzasnął jak zasuwka w drzwiach.- Nie zabierasz pistoletu - powiedział Avery.- Nie będzie pistoletu?- Nie, Fred.Uznali, że to zbyt niebezpieczne.- Dla kogo?- Mogłoby to doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji.Niebezpiecznej politycznie.Wysyłać uzbrojonego człowieka do Niemiec Wschodnich.Boją się incydentu.- Boją się.Przez dłuższą chwilę przypatrywał się Avery’emu, jego oczy szukały w tej młodej, niezoranej zmarszczkami twarzy czegoś, czego w niej nie było.Zwrócił się do Haldane’a:- Czy to prawda? Haldane skinął głową.Nagle Leiser wyrzucił przed siebie puste ręce, dłonie miał złożone w strasznym geście, palce zagięte i ściśnięte, ramiona drżały mu pod tanią marynarką, twarz miał napiętą, łagodną i zarazem przerażoną.- Pistolet, John! Nie możecie wysyłać człowieka bez pistoletu! Na litość boską, pozwólcie mi zabrać pistolet!- Wybacz, Fred.Ręce nadal miał wyciągnięte, odwrócił się na pięcie do Haldane’a.- Nie wiecie, co robicie!Leclerc usłyszał hałas i podszedł do drzwi.Twarz Haldane’a była jak z kamienia.Leiser miał ochotę bić w nią pięściami.Głos opadł mu do szeptu.- Co wy robicie? Dobry Boże, co wy chcecie zrobić? - I nagle jakby doznał objawienia: - Nienawidzicie mnie! Co ja wam zrobiłem? John, co ja takiego zrobiłem? Byliśmy kumplami, nie?Głos Leclerca, gdy wreszcie przemówił, brzmiał bardzo czysto, jakby specjalnie podkreślał przepaść między nimi.- W czym problem?- Martwi się o pistolet - wyjaśnił Haldane.- Obawiam się, że nic nie możemy na to poradzić.To jest poza nami.Wiesz przecież, co o tym myślimy, Fred.Na pewno wiesz.To rozkaz i tyle.Zapomniałeś, jak to bywało? - I dodał surowo, jak człowiek na służbie podejmujący decyzje: - Nie wolno mi kwestionować rozkazów, czy to jasne?- Wszystko jedno.- Leiser patrzył na Avery’ego.- Nóż pod wieloma względami jest lepszy, Fred - dodał na pociechę Leclerc - jest cichszy.- Tak.Haldane podniósł zapasowe ubrania Leisera.- Muszę zapakować je do plecaka - powiedział i patrząc z ukosa na Avery’ego, wyszedł szybko z pokoju, a Leclerc za nim.Leiser i Avery patrzyli na siebie w milczeniu.Avery czuł się skrępowany, że widzi go w takim stanie.Wreszcie Leiser się odezwał:- Było nas trzech.Kapitan, ty i ja.Było w porządku.Nie martw się innymi, John.Inni się nie liczą.- Zgadza się, Fred.Leiser się uśmiechnął.- John, ten tydzień był najlepszy z wszystkiego.Fajnie było, co? Całe życie gonimy za dziewczynami, a tak naprawdę liczą się faceci, po prostu faceci.- Jesteś jednym z nas, Fred.Zawsze byłeś.Przez cały czas mieliśmy twoją kartę, byłeś jednym z nas.My nie zapominamy.- Jak ona wygląda?- To dwie karty spięte razem.Jedna z tamtych czasów, druga nowa.Jest w indeksie.żyjących agentów.Tak to nazywamy.Twoje nazwisko jest na samym początku.Jesteś najlepszy ze wszystkich, których do tej pory mieliśmy.- Teraz mógł to sobie wyobrazić, ten indeks był czymś, co budowali razem.Mógł w niego uwierzyć, jak w miłość.- Mówiłeś, że jest w porządku alfabetycznym - zauważył ostrym tonem Leiser.- Mówiłeś, że jest oddzielny indeks dla najlepszych.- Wielkie sprawy idą w pierwszy rzucie.- I są ludzie na całym świecie?- Wszędzie.Leiser zmarszczył czoło, jakby to była prywatna sprawa, decyzja, którą trzeba podjąć osobiście.Rozejrzał się powoli po pustym pokoju, popatrzył na mankiety swojej podłej marynareczki, potem na Avery’ego - patrzył i patrzył na niego, aż wziął go za nadgarstek, lekko, raczej żeby dotknąć, niż poprowadzić, i powiedział półgłosem:- Daj coś.Daj mi coś, co mógłbym ze sobą zabrać.Cokolwiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]