[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jaki brylant, panie kapitanie?Kiedy Król się rozbierał, Brough podszedł do Marlowe’a.– Podać ci coś, Pete? – spytał.– Trochę wody.– Tex, przynieś wody – polecił Brough.– Wyglądasz fatalnie, co ci jest? – zwrócił się do Marlowe’a.– Nic takiego.malaria.podle się czuję – odparł Marlowe, położył się na łóżku Texa i zmusił do słabego uśmiechu.– Ten przeklęty żółtek śmiertelnie mnie przeraził.– Mnie też.Grey przeszukał ubranie Króla, czarną skrzynkę, półki na ścianie, woreczek z fasolą i ku zdumieniu obecnych poszukiwania te okazały się bezowocne.– Marlowe!Grey stanął przed leżącym.Marlowe miał przekrwione oczy i ledwie na nie widział.– Słucham?– Chcę pana zrewidować.– Niech pan posłucha, Grey – rzekł Brough.– Wprawdzie wolno panu przeprowadzać rewizję w mojej obecności, ale nie ma pan prawa.– Nie szkodzi – przerwał mu Marlowe.– Nie mam nic przeciw temu.Gdybym odmówił.pomyślałby.od razu.Pomóż mi wstać, Don.Marlowe zdjął sarong i rzucił go wraz z plikiem banknotów na łóżko.Grey starannie obmacał szwy.Kiedy skończył, odrzucił sarong ze złością.– Skąd pan ma te pieniądze?– Wygrałem w karty – odparł Marlowe biorąc sarong.– Kapralu – warknął Grey na Króla.– Co powiecie na to? – spytał, trzymając w ręku jeszcze jeden gruby plik banknotów.– Wygrałem w karty, panie kapitanie – odparł niewinnie Król ubierając się, a Brough ukrył uśmiech.– Gdzie jest brylant?– Jaki brylant, panie kapitanie?Brough wstał i podszedł do stolika pokerzystów.– Wygląda na to, że brylantu nie ma – powiedział.– To skąd w takim razie są te wszystkie pieniądze?– Ten człowiek twierdzi, że z gry w karty.Regulamin tego nie zabrania.Oczywiście ja też nie pochwalam hazardu – dodał Brough z lekkim uśmieszkiem, przypatrując się Królowi.– Przecież pan wie, że to niemożliwe!– Chciał pan raczej powiedzieć: mało prawdopodobne – wtrącił Brough.Żal mu było Greya; jego oczy świeciły chorobliwym blaskiem, usta drgały, a ręce się trzęsły.Naprawdę było mu go żal.– Chciał pan przeprowadzić rewizję, więc ją pan przeprowadził.Brylantu tu nie ma.Urwał na widok Marlowe’a, który chwiejnym krokiem ruszył do drzwi i byłby upadł, gdyby Król nie podtrzymał go w ostatniej chwili.– Chodź, pomogę ci – rzekł Król.– Odprowadzę go – oznajmił.– Zostaniesz tutaj – powiedział Brough.– Grey, może by tak pan mu pomógł?– Dla mnie on może paść trupem – warknął Grey i przeniósł wzrok na Króla.– Wy też! Ale dopiero wtedy, gdy was złapię, kapralu.A złapię na pewno.– Już ja go wtedy urządzę – powiedział Brough, spoglądając na Króla.– Zgoda?– Tak, panie kapitanie.– Ale do tego czasu – rzekł Brough, znów patrząc na Greya – albo do czasu, kiedy złamie mój rozkaz, nic mu nie można zrobić.– W takim razie niech pan mu zabroni handlu na czarnym rynku.Brough panował nad sobą.– Czego to się nie robi dla świętego spokoju – powiedział, wyczuwając pogardę swoich podkomendnych.Uśmiechnął się w duchu i pomyślał: „Sukinsyny”.– Kapralu – zwrócił się do Króla – zabraniam wam handlu na czarnym rynku.Rozumiem przez to sprzedaż naszym ludziom artykułów żywnościowych, sprzedaż czegokolwiek dla zdobycia zysku.Zabraniam wam sprzedawania z zyskiem.– Czarnorynkowy handel to przecież handel przemycanym towarem.– Kapitanie Grey, zarobek ze sprzedaży wrogowi albo okradanie go nie jest działalnością czarnorynkową.Trochę pohandlować nie zaszkodzi.– Ależ to jest wbrew rozkazom!– Japońskim rozkazom! A ja nie uznaję rozkazów nieprzyjaciela.W końcu Japończycy to nasz wróg – rzekł z naciskiem Brough, który miał już dość tych bzdur.– Koniec z czarnym rynkiem.To rozkaz.– Wy, Amerykanie, trzymacie razem.To wam trzeba przyznać.– Niechże pan znowu nie zaczyna, Grey.Jak na jeden wieczór to za wiele.Dość już się nasłuchałem od Yoshimy [ Pobierz całość w formacie PDF ]