[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim zd¹¿y³a cofn¹æ rêkê, jego ogromna d³oñ delikatnie zacisnê³a– 101 –siê na jej cienkich palcach.Pa³aj¹ce niebieskie oczy otworzy³y siêszeroko i szuka³y pod woalk¹ znajomych rysów.Nie próbuj¹c uwolniæ rêki, kobieta usiad³a na fotelu.Oczy podwoalk¹ b³yszcza³y zagadkowo, a na ustach pojawi³ siê uœmiech.Co-nan puœci³ jej d³oñ, uniós³ siê na poduszkach i siêgn¹³ do woalki.Jednak kobieta znów u³o¿y³a go delikatnie i sama pe³nym wdziêkuruchem ods³oni³a twarz.Widok piêknej ksiê¿nej natychmiast o¿ywi³ wspomnienia ostat-nich dni.Conan b³yskawicznie przypomnia³ sobie wszystko, wraz zezdradzieckim ciosem miecza Ferndina i jego ochryp³ym zwyciêskimokrzykiem.Z rykiem nienawiœci odrzuci³ kapê, chc¹c wyskoczyæ z ³o-¿a, ale bezsilnie opad³ z powrotem, szepc¹c zbiela³ymi wargami:„Ferndin.Przeklêty Ferndin.”.Ch³odne, delikatne d³onie czule g³aska³y go po ramionach, przy-trzymuj¹c w ³o¿u, a potem ostro¿nie zaczê³y odwi¹zywaæ zaschniêt¹opaskê na gardle.Z trudem unosz¹c ciê¿k¹ g³owê Cymmerianina, ksiê¿-na zdjê³a przesi¹kniêt¹ krwi¹ tkaninê, pochyli³a siê i ze zdumieniem wykrzyknê³a: „Najjaœniejszy Mitro! Nie wierzê w³asnym oczom!”.Na szyi Conana zamiast strasznej, ziej¹cej rany, któr¹ ca³kiemniedawno, dr¿¹c z przera¿enia, smarowa³a czarodziejsk¹ maœci¹,czerwienia³a g³êboka szrama.Lawinia pospiesznie siêgnê³a po ukry-te w fa³dach sukni maleñkie z³ote pude³eczko i obficie posmarowa³azabliŸnion¹ ranê.Czysta przepaska przyjemnie ogrza³a szyjê Cym-merianina, który natychmiast zasn¹³, oszo³omiony aromatem tej cu-downej substancji.Ksiê¿na siedzia³a nieruchomo, ale nie by³ to ju¿ ten kamiennybezruch, który ogarn¹³ j¹ wczoraj na Œwiêtym Placu.Wczoraj.Wszystko to wydarzy³o siê zaledwie wczoraj.Ju¿ z samego rana kaza³a swoim zaufanym s³ugom przebraæ siêza zwyk³ych ludzi z t³umu i zaj¹æ miejsca przy bramie, prowadz¹cejna plac.Stra¿nicy równie¿ zostali uprzedzeni, a w krzakach sta³ w po-gotowiu kryty wóz, zaprzê¿ony w parê ch³opskich koni.Och, jakksiê¿na pragnê³a, ¿eby te wszystkie zabiegi okaza³y siê niepotrzeb-ne, ale jej serce œciska³o z³e przeczucie, nie pozostawiaj¹c miejsca na nadziejê.Gdy pojedynek siê zakoñczy³ i butny zwyciêzca podszed³, byodebraæ nagrodê, za jego plecami wierni s³udzy ksiê¿nej doskoczylido le¿¹cego cia³a, szybko u³o¿yli je na szerokim p³ótnie i biegiemwynieœli za ogrodzenie.Jeden ze s³ug schwyta³ konia i podniós³ z zie-mi szcz¹tki miecza.– 102 –Lawinia ze swego podwy¿szenia z trudem mog³a dostrzec, cosiê tam dzieje.Burzowe czarne chmury pe³z³y tu¿ nad ziemi¹ i by³otak ciemno, jak póŸnym wieczorem.Kiedy daleko zajaœnia³a b³yska-wica, w jej migotliwym œwietle ksiê¿na z ulg¹ stwierdzi³a, ¿e rannyCymmerianin i jego kary koñ zniknêli.Po powrocie do pa³acu, kiedyprzebra³a siê ju¿ w such¹ sukniê, odes³a³a s³u¿¹ce.Zamknê³a na klucz drzwi sypialni i wymknê³a siê do ukrytego korytarza, którego bocz-ne odga³êzienie prowadzi³o do maleñkiej komnaty – tej w³aœnie, gdzie teraz przebywa³ ranny Cymmerianin.Lawinia spojrza³a jeszcze razna Conana – oddycha³ spokojnie i równo.A wczoraj.Ksiê¿na znów zadr¿a³a na wspomnienie le¿¹cegona pod³odze skrwawionego cia³a.Na jej rozkaz s³udzy szybko zdjêliz Cymmerianina zbrojê i kolczugê, rozciêli i œci¹gnêli przesi¹kniêt¹krwi¹ koszulê i skórzane spodnie.Lawinia uklêk³a i ostro¿nie unio-s³a chustê przykrywaj¹c¹ ranê.Mimo woli a¿ krzyknê³a z przera¿e-nia: mia³a wra¿enie, ¿e g³owa ca³kiem oddzieli³a siê od tu³owia.Pod jej rêk¹, le¿¹c¹ na piersi Cymmerianina, nagle zabi³o serce – raz,drugi – a z rozciêtego gard³a wydoby³o siê s³abe chrypienie.Ksiê¿na, poleciwszy s³ugom zaczekaæ w korytarzu, ostro¿niepokry³a maœci¹ brzegi g³êbokiej rany – i krew natychmiast przesta³aciec.Jeszcze raz dr¿¹c¹ rêk¹ posmarowa³a ranê, schowa³a pude³ecz-ko i obwi¹za³a szyjê czystym p³ótnem.Zawo³a³a s³u¿bê, kaza³a umieœciæ Cymmerianina na ³o¿u, po-czeka³a, a¿ uporz¹dkuj¹ komnatê, i wypuœci³a ich do ogrodu.Mog³aufaæ tam ludziom, jak sobie samej – wiernie s³u¿yli jej ojcu i dlaswej pani gotowi byli skoczyæ w ogieñ.PóŸniej, opuœciwszy ucztê, znowu wróci³a tutaj i siedzia³a d³u-go, patrz¹c ze œci¹gniêtymi brwiami na wymizerowan¹ twarz Cona-na, z lêkiem przys³uchuj¹c siê chrapliwemu oddechowi.I oto teraz rana ju¿ siê zabliŸni³a, Conan otworzy³ oczy i zoba-czy³ j¹, Lawiniê.Wsta³a, troskliwie okry³a œpi¹cego Cymmerianinai, jeszcze raz obejrzawszy siê, wyœliznê³a siê.Po powrocie do swej sypialni Lawinia zdjê³a woalkê z niesta-rannie uczesanych w³osów, zrzuci³a ciemn¹ sukniê i w³o¿y³a nocn¹koszulê.Posta³a przed lustrem, z satysfakcj¹ spogl¹daj¹c na sw¹wychud³¹ twarz z sinymi krêgami pod gor¹czkowo b³yszcz¹cymioczyma.Lekko uderzy³a w gong, który zadzwoni³ ¿a³obnie, wolnymkrokiem podesz³a do ³o¿a i bez si³ osunê³a siê na zmiêt¹ poœciel.S³u¿¹ca, która wbieg³a do sypialni, zaniepokojona wykrzyk-nê³a:– 103 –– O, moja pani! Zaraz wezwê lekarza!– Przynieœ wiêcej orzeŸwiaj¹cego napoju, bo ca³a gorzejê, i przy-œlij do mnie Jondê.A potem mo¿esz wezwaæ lekarza, chocia¿ i takwiem, co mi jest.Wczoraj by³o tak zimno, i jeszcze ten deszcz.No, biegnij szybko! – Mówi¹c to, zamknê³a oczy i pad³a na poduszki.Wkrótce drzwi otworzy³y siê bezg³oœnie.Ostro¿nie st¹paj¹c pomiêkkim dywanie, do sypialni wesz³a Jonda, nios¹c wielki dzbanz aromatycznym napojem z jagód leœnych.Ksiê¿na uchyli³a powie-ki i szeptem kaza³a dziewczynie zbli¿yæ siê do siebie.Jonada posta-wi³a dzban, podesz³a do wezg³owia ³o¿a i uklêk³a, ze strachem pa-trz¹c na sw¹ pani¹, tak¹ blad¹ i udrêczon¹.– Jondo, póki nikogo nie ma, wys³uchaj mnie uwa¿nie: przezkilka dni bêdê chora, bardzo chora, i tylko tobie pozwolê wchodziædo sypialni – wyszepta³a szybko Lawinia, z niepokojem spogl¹daj¹cna drzwi.– Wiem, ¿e jesteœ odwa¿na i wierna mi, dlatego tylko tobie powierzam sw¹ tajemnicê.D³ugo coœ jej mówi³a, a s³u¿¹ca, pochylona do ust swej pani, cochwila kiwa³a g³ow¹.Nagle za drzwiami da³y siê s³yszeæ zaniepokojo-ne g³osy.Jonda zerwa³a siê na równe nogi i wbieg³a do przyleg³ej izby.Kiedy na progu pojawi³ siê ksi¹¿ê w towarzystwie lekarza, ksiê¿-na le¿a³a ju¿ otulona puchow¹ ko³dr¹.G³owê mia³a bezsilnie z³o¿o-n¹ na poduszce, a oczy przymkniête.– Lawinio, serce moje, co z tob¹?! Powiedzia³aœ wczoraj wie-czorem, ¿e siê Ÿle czujesz, ale pomyœla³em, ¿e tylko kaprysisz.Teraz jednak widzê, ¿e naprawdê jesteœ chora!– Tak, mój ksi¹¿ê, wczoraj by³o bardzo zimno.Przemarz³ami jeszcze w dodatku zmok³am.– Zamilk³a, oblizuj¹c suche wargi.Lekarz, który z zatroskan¹ twarz¹ podszed³ od drugiej strony³o¿a, pomarszczon¹ rêk¹ dotkn¹³ czo³a ksiê¿nej, szczup³ymi palca-mi zbada³ jej puls i powiedzia³, cedz¹c s³owa:– Tak.Gor¹czkê we krwi uœmierzy zimny napój.Widzê, ¿eju¿ go przynios³aœ, dziewczyno.Bardzo dobrze.Teraz dam ci lecz-nicze zio³a, które zmieszasz z podgrzanym winem i dasz swojej pani,jak tylko siê obudzi.Kilka dni w cieple i spokoju, a wszystko mi-nie! – Pokiwa³ g³ow¹, puœci³ rêkê ksiê¿nej, sk³oni³ siê ksiêciu i odszed³ razem ze s³u¿¹c¹ [ Pobierz całość w formacie PDF ]