[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do diabła, ta bestia miała siłę dziesięciu koni i pędziła jak wiatr.Arabella może już być w sąsiednim hrabstwie, nim jemu uda się dotrzeć do końca podjazdu.- James, pośpiesz się.Znów miał ochotę ją udusić.Chciał krzyczeć na nią dopóki nie zetrze jej na proch, dopóki ona nie przyzna się ostatecznie do tego, co mu zrobiła.Rozpaczliwie pragnął, by wyznała, że popełniła błąd, że jej przykro, że żałuje, że przez resztę życia będzie starała się mu to wynagrodzić.Chciał też zobaczyć ją, tylko zobaczyć, a może nawet powiedzieć, że ją rozumie.Pokiwał głową ze smutkiem.Jakże ostatnio się zmienił! Znacznie się uspokoił i wyciszył.Gotów był jej wybaczyć.Chciał zabić de Trecassisa, to prawda, ale nie ją.Nie Arabellę.Nie rozumiał samego siebie, ale tak właśnie było.Do licha!23Księżyc wisiał jak wąski rogalik, ledwo oświetlając zarys wiejskiej drogi.Hrabia jechał przed siebie z głową pochyloną nisko, niemal dotykając lśniącej szyi konia, stopiony w jedną całość ze zwierzęciem.Przypomniała mu się inna nocna jazda, dawno temu, w odległej Portugalii, z ważnym meldunkiem, starannie złożonym i schowanym w bucie.Miał wtedy to samo poczucie celowości działania i wagi swojej misji.Był niemal pijany ze szczęścia z powodu odniesionego zwycięstwa, kiedy pod koniec człowiek i koń omal nie padli trupem po ośmiu godzinach nie kończącej się jazdy.Koślawe kołowroty, niemalowane drewniane płoty, małe wydeptane ścieżki - to wszystko przelatywało obok w półmroku.Hrabia domyślał się, że Arabella będzie trzymać się głównej drogi, nie chcąc, by cokolwiek opóźniało jej ucieczkę.Po drodze przypomniał sobie raz jeszcze jej wybuch po oświadczeniu doktora Branyona.Rozumiał ją owszem, ale to zupełnie nie łagodziło jego gniewu.Na początku nie uwierzył własnym oczom.Gdyby nie był na nią taki wściekły, to chyba roześmiałby się na głos na widok sceny, jaka ukazała się jego oczom.Środkiem drogi szła Arabella w wieczorowej sukni, prowadząc za sobą utykającego Lucyfera.Stanęła, kiedy zatrzymał obok niej konia.Spojrzała na niego apatycznie.Nic nie powiedziała, niech ją licho!- Widzę, pani, że zakończyłaś swoją eskapadę.- Zeskoczył z siodła i stanął przed nią na szeroko rozstawionych nogach, ujmując się pod boki.Pozostała obojętna na jego gniew, jakby w ogóle nie docierała do niej zjadliwa ironia jego słów.- Tak - rzekła, nie patrząc w ogóle na niego.- Lucyfer zgubił podkowę.Będę musiała pomówić z Jamesem.Czy to nie głupie, że właśnie teraz zgubił podkowę?- O tak, ja też porozmawiam z Jamesem.- Hrabia zamilkł i spochmurniał.Spodziewał się czegoś zupełnie innego.- Oczywiście musisz być mocno rozczarowana takim zakończeniem wyprawy.Spójrz tylko na siebie.Ubrana do kolacji, idziesz na piechotę obok własnego konia.A nie przyszło pani do głowy, że tu gdzieś mogą czaić się złoczyńcy? Że mogą na panią napaść? Założę się, że aż oblizywaliby się na taki widok.Piękna i bogata.To ci kąsek wymarzony.O tak, pewnie doszliby do wniosku, że umarli i znaleźli się w raju.- Nie, nie myślałam w ogóle o rabusiach - powiedziała w końcu, patrząc na drogę.- Powiedziałeś, że tu są złoczyńcy? Myślę, że źli ludzie są wszędzie.Co za różnica, gdzie? Wracaj z powrotem do Evesham Abbey, milordzie.Nic tu po tobie.Absolutnie nic.Nie odpowiedział, szedł koło niej z tak groźnym wyrazem twarzy, że z pewnością Arabella powinna zadrżeć na sam widok.Dzielni żołnierze trzęśli się, kiedy tak na nich spojrzał.Tymczasem ona była spokojna.To go wprawiło w lekkie zakłopotanie.Wręcz ją teraz podziwiał.Wreszcie przystanęła i spojrzała na niego.- Aha, rozumiem.Chcesz krzyczeć na mnie, może mnie nawet uderzysz.Albo mnie zabijesz.No cóż, co ja mogę zrobić? Nic, milordzie.Proszę bardzo.Pogłaskała lekko pysk Lucyfera, przemówiła łagodnie do niego, a potem puściła wodze.Odwróciła się do męża.Lucyfer zarżał cicho, ale się nie ruszył.Hrabia zacisnął zęby i zrobił krok w jej kierunku.Stała wyprostowana i patrzyła na niego z całkowitą obojętnością.- Czy planujesz następny gwałt, milordzie, czy też może raczej bicie? Jeżeli miałabym wybierać, to wolałabym bicie.Spodziewał się raczej wybuchu gniewu z jej strony, złośliwości i inwektyw, tymczasem okazało się, że cała pasja uszła z niej ze szczętem.Głos miała daleki, pusty, cała jej postawa wskazywała na zupełną obojętność.Wprawiło go to w jeszcze większy gniew.Miał ochotę splunąć.Chciał rozzłościć ją.Rzekł z pogardą:- Mimo tego, co sobie wyobrażasz, gwałt na tobie nie sprawiłby mi przyjemności.Nie zgwałciłem cię przedtem, a ty udajesz, że to zrobiłem, czyż nie? Twierdzisz, że zgwałciłem cię w noc poślubną, i będziesz mi to rzucać w twarz do końca naszego wspólnego życia.Niech cię licho, pani.Nie zgwałciłem cię.Przestań kręcić głową.Nic byłem może zbyt delikatny, ale też niczym nie zasłużyłaś sobie na delikatność z mojej strony.Zasłużyłaś natomiast na gwałt, jednak jak na dżentelmena przystało, nie zrobiłem tego.A co do bicia, to straciłbym jedynie energię na znęcanie się nad tobą Spójrz tylko, jak żałośnie wyglądasz.Niech cię licho, Arabello, powiedz coś, zrób coś!A ona odwróciła się do niego tyłem i obojętnie rzuciła przez ramię:- Imponująca przemowa.A teraz, jeśli już skończyłeś, to wybacz, milordzie, ale przede mną długa droga do Evesham Abbey.Ujęła wodze Lucyfera.Rozwścieczyła go tym do reszty.Złapał ją za ramię i obrócił w swoją stronę.- Zaraz, dokąd to? Nie skończyłem jeszcze z tobą.Mam ci coś do powiedzenia i lepiej będzie, jak mnie wysłuchasz z dala od uszu twojej rodziny.Puściła ponownie wodze, podeszła na skraj drogi i siadła na murawie.Zaczęła wyrywać z ziemi źdźbła trawy.Wzruszyła ramionami, wprawiając go tym gestem w furię.- Doskonale - rzekła.- Skończ zatem.Powiedziałam ci to przedtem, ale nie zrobiłeś tego.Myślałam, że będziesz krzyczał i wymyślał.Że przeklniesz mnie do dziesiątego pokolenia.A ty usprawiedliwiałeś swoje zachowanie w naszą noc poślubną.Jeśli to nie był gwałt, milordzie, to ciekawe, jak się to nazywa.Uniosła twarz i wtedy dojrzał w jej oczach tyle bólu, że po raz pierwszy tego wieczoru zawahał się.Patrzyła na niego biernie, gdy się zbliżał do niej.Stanął nad nią, wysoki, szeroki w barach, zasłaniając potężną sylwetką światło księżyca.Nie mogła znieść jego widoku.Odczuwała niemal fizyczny ból.Odwróciła głowę, utkwiła spojrzenie w porośnięte trawą pobocze i czekała.- Niech cię wszyscy diabli, Arabello.Spójrz na mnie.Był bardzo zły, lecz ona nie wykonała żadnego gestu.Upadł na kolana przed nią, chwycił ją za ramiona i potrząsał nią dopóki nic podniosła na niego oczu.- A więc wysłuchaj mnie, złośnico.Jak mogłaś to zrobić własnej matce? Ty chyba jesteś ślepa.Przecież nawet najgłupsza pomywaczka w tym domu wie od dawna, że twoja matka i doktor Branyon się kochają.Mało tego, dam sobie głowę uciąć, że on jest od dawna w niej zakochany.Owszem, przyznaję, nie spodziewałem się, że ślub nastąpi tak prędko, ale to naprawdę nie ma znaczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]