[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedłem z knajpy i zatrzymałem taksówkę.Pamiętam, że pojechałem do mieszkania, by wziąć inną broń, wielkokalibrowy rewolwer.Byłem ogarnięty histeryczną wściekłością, której powodu dziś nie potrafię odgadnąć.Wróciłem do baru.Gość stał wsparty o szynkwas, szara marynarka opina ła ciasno jego chude plecy i ramiona.Odwrócił ku mnie swą pozbawionąwyrazu twarz.- Wychodź przede mną - powiedziałem.- Dlaczego, Bill?- No już, wychodź.Wyrwałem zza paska ciężki rewolwer, odwodząc jednocześnie kurek,i wraziłem lufę facetowi w brzuch.Lewą dłonią chwyciłem go za klapęmarynarki, pchnąłem na szynkwas.Dopiero później dotarło do mnie, żeprawidłowo użył mojego imienia i że prawdopodobnie znał je równieżbarman.Gość był na absolutnym luzie, choć na bezbarwnej twarzy malował siękontrolowany strach.Zorientowałem się, że ktoś podchodzi do mnie od tyłuz prawej strony; zerknąłem przez ramię - był to barman z policjantem.Zirytowany, że ktoś mi przeszkadza, odwróciłem się i wcisnąłem lufęw brzuch gliniarza.- Kto cię prosił, żebyś wtykał swoje trzy grosze? - zapytałem po angielsku.Nie mówiłem do materialnego trójwymiarowego policjanta, ale gliniarza powracającego w moich snach - denerwującego, mętnego, czerniawego faceta, który wpada jak bomba akurat wtedy, kiedy mam sobie strzelić albo pójść z chłopcem do łóżka.B arman chwycił mnie za rękę i wykręcił w bok, byle dalej od brzuchapolicjanta.Gliniarz majestatycznie wyciągnął swoją porysowaną czterdziestkępiątkę i krzepko wparł lufę w moje ciało.Przez cienką bawełnianą koszulę czułem jej chłód.Policjantowi wystawał brzuch.Nie wciągał go ani nie pochylał się do przodu.Zwolniłem uchwyt na kolbie i pozwoliłem wyjąć sobie rewolwer.Lekko uniosłem dłonie w geście kapitulacji.- W porządku, w porządku ""'' powiedziałem, a później dodałem: - B ueno.Gliniarz schował broń.Barman, wsparty o szynkwas, oglądał moją spluwę.A facet w szarym garniturze tylko stał, nic, ale to nic po sobie nie pokazując.- Esta c argado (Jest naładowany).- Barman nie odrywał wzroku od rewolweru.1 34Zamierzałem powiedzieć: „Oczywiście, co za pożytek z nienabitej spluwy", ale milczałem.Scena była nierealna, płaska, bezsensowna, jak gdybym wdarł się siłą w cudzy sen.Pijaczyna, który zawędrował przypadkiem na scenę.l ja byłem nierealny dla tamtych.Przybysz z innego świata.Barman przyglądał mi się z ciekawością.Potem wzruszył ramionami z mieszaniną niesmaku i zdumienia, wsunął rewolwer za pasek.W sali nie było żadnej nienawiści.Może by mnie znienawidzili, gdybym był im bliższy.Gliniarz mocno ujął mnie za ramię.- Vdmonos, gringo - rzekł.Wyszliśmy razem.Czułem się oklapnięty, z trudem powłóczyłem nogami.Raz potknąłem się i gliniarz pomógł mi odzyskać równowagę.Starałem się wyrazić myśl, że choć nie mam forsy przy sobie, to mogę ją pożyczyć de amigos.Mój mózg był drętwy.Mieszałem angielski z hiszpańskim, a słowooznaczające „pożyczyć" skryło się w jakimś segregatorze, do którego niemiałem szansy dotrzeć przez gęstwę otępiałych od alkoholu skojarzeń.Gliniarz potrząsnął głową.Podjąłem próbę przeredagowania swej myśli.I nagle gliniarz zatrzymał się.- Andale, gringo oświadczył, popychając mnie lekko.Z minutę patrzył,-jak oddalam się ulicą.Pomachałem mu.Nie odpowiedział.Odwrócił sięi ruszył do baru.Zostało mi jedno peso.Wszedłem do jakiejś cantina i zamówiłem piwo.Nie mieli beczkowego, a butelkowe kosztowało jedno peso flaszka.Przykońcu baru stała grupka młodych Meksykanów; wszcząłem z nimi rozmowę.Jeden z nich pokazał mi odznakę Służb Specjalnych.Prawdopodobnie fałszywą.W każdym meksykańskim barze jest lewy gliniarz.Stwierdziłem, że piję tequilę.Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, był ostry smak cytryny,którą ssałem, popijając tequilą.Obudziłem się nazajutrz w nieznanym pokoju.Rozejrzałem się wokół.Tania nora.Pięć peso.Szafa, krzesło, stół.Przez zasłony widziałem sylwetki przechodzących na zewnątrz ludzi.Parter.Część moich ciuchów leżała na krześle, koszula i marynarka - na stole.Spuściłem nogi z łóżka, próbując sobie przypomnieć, co było po owejszklance tequili.Urwany film.Wstałem z łóżka i dokonałem inwentaryzacjimojego dobytku.Wieczne pióro zniknęło.Mniejsza z tym, plamiło.nigdyinnego nie miałem.scyzoryk też zniknął.żadna strata.Zacząłem sięubierać.Trzęsło mną jak diabli.Potrzebuję paru szybkich piw.może złapię teraz Rollinsa w domu, pomyślałem.1 35To była długa droga.Rollins spacerował przed domem ze swoim psem.Był mocno zbudowanym mężczyzną w moim wieku, o zdecydowanychregularnych rysach i kręconych, czarnych, lekko siwiejących na skroniachwłosach.Nosił drogą sportową koszulę, spodnie z diagonalu i zamszowąmarynarkę.Znaliśmy się od trzydziestu lat.Wysłuchał mojej relacji z wydarzeń ubiegłego wieczoru.- Noszenie broni skończy się na tym, że ci łeb rozwalą - powiedział.- Poco ją dźwigasz? Nawet byś nie miał pojęcia, do czego strzelasz.Tu, naInsurgentes, dwa razy władowałeś się na drzewo.Wyskoczyłeś wprost podsamochód.Odciągnąłem cię, a ty mi groziłeś.Zostawiłem cię, żebyś samjakoś trafił do domu, i nie mam pojęcia, jak ci się udało.Wszyscy mają pouszy twojego zachowania w ostatnich czasach.Od pijaka ze spluwą lepiejtrzymać się z daleka.Takiemu nikt nie ma szczególnej ochoty przyglądaćsię z bliska.- Oczywiście, masz słuszność - powiedziałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]