[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało jej się, że widzi furgon zawieszony nad przepaścią, że wyławia nawet zarys sylwetki człowieka zawieszonego na ramie podwozia.Nie była jednak pewna, czy nie jest to jedynie wytwór wyobraźni.-Co ona robi?-Wspina się do góry.-Sama?-Tak -mruknął Levine.-Sama.Harding wychyliła się daleko za drzwi, chowając twarz przed kroplami deszczu.Starała się nie patrzeć w dół.Wiedziała, że dno kotliny znajduje się kilkadziesiąt metrów poniżej.Czuła, jak furgon kołysze się nad przepaścią.Poprawiła zwój liny na ramieniu.Sięgnęła ręką pod krawędź karoserii i postawiła stopę na skrzynce z narzędziami.Pomacała na oślep dłonią, aż wyczuła pod palcami jakiś gruby kabel.Chwyciła się mocno.Thorne wysunął za nią głowę.-Nie wyciągniemy stąd Malcolma bez liny -rzekł.-Czy na pewno dasz radę wejść na górę?Niebo rozjaśniła błyskawica.Sara zastygła, wbijając spojrzenie na wprost, w połyskującą, mokrą od deszczu karoserię furgonu.Dostrzegła ciemne, tłuste plamy jakiegoś smaru.Po chwili znów nastała ciemność.-Saro! Dasz radę się tam wdrapać?-Tak -odparła.Przeniosła ciężar ciała na prawą nogę i wsunęła się pod podwozie.Na ambonie Kelly bez przerwy pytała ciekawie:-Gdzie ona teraz jest? Co się dzieje? Wszystko w porządku?-Wspina się ku górze -odparł Levine, spoglądając przez gogle.Arby od niechcenia przysłuchiwał się tej wymianie zdań.Wbijał wzrok w odległy koniec doliny, w trawiastą przestrzeń za rzeką.Z niecierpliwością czekał na kolejną błyskawicę.Musiał się przekonać, czy to, co ujrzał w blasku poprzedniej, nie było jedynie przywidzeniem.Harding nawet niezbyt wiedziała, jakim sposobem udało jej się dotrzeć do krawędzi urwiska.Musiała włożyć wszystkie siły, by zapierając się łokciami i kolanami wdrapać się po błotnistej pochyłości na polanę.Wreszcie przetoczyła się przez ramię i szybko poderwała na nogi.Nie było czasu do stracenia.Rozwijając zwój liny dała nura pod przyczepę.Błyskawicznie przeciągnęła jej koniec nad szyną ramy podwozia i zacisnęła gruby supeł.Ostrożnie przyklęknęła na brzegu przepaści i zrzuciła linę w dół.-Doc! -zawołała.Stojący w drzwiach kabiny Thorne bez trudu złapał linę i pospiesznie obwiązał nią Ma1colma, który -pojękiwał głośno.-Wiejemy stąd -mruknął Doc.Objął matematyka pod ramiona i wyciągnął go na zewnątrz, zapierając się stopami o kolumnę kierownicy.-Jezu.-syknął Malcolm, spoglądając w górę.Harding natychmiast zaczęła wybierać linę, wciągając go na polanę.-Podciągaj się na rękach -rzekł Thorne.Ian sięgnął do wystających części podwozia i już po paru sekundach został wywindowany trzy metry wzwyż.Z kabiny pojazdu Thorne nie mógł dojrzeć Sary wybierającej linę na polanie, tym bardziej że ciało Malcolma zasłaniało mu widok.Zaczął się szybko wdrapywać, ostrożnie stawiając stopy.Elementy podwozia były śliskie.Trzeba było je czymś pomalować, przemknęło mu przez myśl, zaraz jednak przyszło otrzeźwienie: Kto mógł przypuszczać, że przyjdzie im się wspinać po ramie?Oczyma wyobraźni widział już pękający przegub furgonu, rozłażące się warstwy syntetycznego kauczuku, trzaskającą siatkę, z wolna poszerzające się szczeliny rozdarcia.Przyspieszył nieco.Krok po kroku wdrapywał się coraz wyżej.W blasku kolejnej błyskawicy dostrzegł, że znajduje się już blisko krawędzi urwiska.Sara klęczała na brzegu przepaści.Gdy głowa Malcolma wyłoniła się nad krawędzią, chwyciła linę związaną w gruby węzeł na jego plecach.Ian zaparł się łokciami o ziemię, podciągnął i legł bezsilnie na brzuchu.Nogi zwisały mu nadal w powietrzu.Jeszcze kawałek, pomyślał.W tej samej chwili Harding bezceremonialnie pociągnęła go po błocie.Malcolm przetoczył się na wznak.Thorne ześliznął się po raz kolejny, lecz podciągnął na rękach i znalazł pewne oparcie dla stóp.Bolały go mięśnie ramion.Kurczowo zaciskał palce.Sara wyciągnęła rękę-Chodź, Doc.Sięgnął w górę.Ich dłonie zetknęły się.W tej samej chwili z głośnym trzaskiem pękł przegub furgonu, samochód błyskawicznie osunął się trzy metry w dół.Trzymała jeszcze tylko metalowa siatka wzmocnienia, lecz i ona stopniowo pękała.Thorne zaczął się wspinać szybciej.Spojrzał na Sarę.Wyciągała ku niemu rękę.-Na pewno dasz radę, Doc.Błyskawicznie owinął sobie wokół nadgarstka luźny koniec liny i z zamkniętymi oczami zaczął się piąć dalej.Ramiona mu dygotały, nylonowa lina wpijała się w skórę.Chwycił się jej oburącz i próbował podciągnąć, lecz nie J miał już siły.Czuł, że za chwilę lina wysunie mu się " z palców.Nagle poczuł dotkliwy ból skóry głowy.-Przepraszam.-jęknęła Sara, ciągnąc go za włosy.Thorne zagryzł zęby.Nie zważał już na ból, gdyż znalazł się na wysokości pękającego z wolna przegubu i miał przed oczyma rozciągającą się drucianą siatkę.Samochód osunął się jeszcze niżej i Doc stracił nagle oparcie pod stopami.Ale Harding nie puszczała, uparcie ciągnęła go za włosy.Była nadzwyczaj silna.Wykrzesał z siebie resztkę energii, wyciągnął rękę ku górze, poczuł pod palcami mokre źdźbła , trawy.Nie wiadomo kiedy, zawisł do połowy nad krawędzią przepaści.Był bezpieczny.Za jego plecami rozległa się seria metalicznych trzasków, wreszcie głośno brzęknęło, niczym uderzone struny fortepianu, i furgon runął w przepaść.W jednej chwili zniknął im z oczu i z głośnym hukiem roztrzaskał się u podstawy urwiska.W blasku błyskawicy Thorne obejrzał się przez ramię i popatrzył na pojazd w dole, z tej wysokości przypominający zmiętą, wyrzuconą do śmieci papierową torbę.Uniósł głowę i spojrzał kobiecie w oczy.-Dzięki -mruknął.Sara siedziała w błocie i oddychała ciężko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]