[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Panie generale, przyszedł pan Shaw – zaanonsowała.Z wyjątkiem nowego biurka i człowieka, który siedział za nim, wszystko w pokoju było takie samo jak dawniej.Nareszcie poczuł, że jest na znajomym terenie.– Proszę wejść, panie Shaw.– Brygadier Morris V.Simms wyciągnął dłoń na powitanie.Intensywnie niebieskie oczy promieniowały serdecznością, ale Shaw nie dał się zwieść.Wiedział, że obserwują go z precyzją czułego obiektywu.– Niech pan siada.Shaw usiadł na krześle z wysokim oparciem; było twarde jak kamień.Niezbyt to oryginalny sposób kruszenia morale rozmówców, pomyślał.Jego stary szef gardził takimi trywialnymi sztuczkami.Zauważył, że na biurku panuje nieład.Teczki z dokumentami były chaotycznie rozrzucone, niektóre do góry nogami.Nie brakowało też kurzu; nie na blacie biurka, bo ten był starannie wytarty, ale w różnych mniej widocznych miejscach: na górnych krawędziach pojemników na pocztę, pod słuchawką telefonu, na niektórych wystających z teczek papierach.Dopiero teraz Shaw zrozumiał to, co zauważył wcześniej.Brak windziarza, którego głównym zadaniem było pilnowanie, aby goście trafili na właściwe piętro; brak strażników na piętrach i na klatce schodowej; brak ludzi i mebli w jego dawnym biurze.Wniosek mógł być tylko jeden: wydział brytyjskiej Tajnej Służby Wywiadowczej, w którym Shaw niegdyś pracował, już dawno się stąd wyprowadził.Biuro generała Simmsa było tylko dekoracją teatralną, ustawioną tu dla jednego widza: Briana Shawa.Brygadier, sztywno wyprostowany, patrzył na byłego agenta w milczeniu.Ale nic nie zdradzało uczuć i myśli Shawa.Jego twarz pozostawała nieprzenikniona jak oblicze jaspisowego Buddy.– To chyba pierwsza pańska wizyta w starej budzie, odkąd poszedł pan na emeryturę?– Tak – stwierdził krótko Shaw.Dziwnie się czuł, siedząc w tym pokoju naprzeciw człowieka o tyle młodszego.– Chyba niewiele się zmieniło?– Rzeczywiście, tylko parę drobiazgów.– Ma pan na myśli personel? – Lewa brew Simmsa uniosła się nieznacznie.– Czas mąci pamięć – odparł Shaw filozoficznie.Brew generała wróciła na swoje miejsce.– Na pewno zastanawia się pan, po co pana zaprosiłem.– Zaproszenie, wetknięte ukradkiem do kieszeni podczas pogrzebu, wydaje mi się cokolwiek teatralne.Nie mógł pan po prostu wysłać listu albo zadzwonić?Simms uśmiechnął się chłodno.– Miałem swoje powody.Poważne powody.Shaw postanowił zachować rezerwę.Simms nie przypadł mu do gustu, nie było więc powodu specjalnie się angażować.– Chyba nie chodzi o zjazd koleżeński?– Nie.– Simms wyciągnął dolną szufladę biurka i wygodnie oparł o nią but, wypolerowany na wysoki połysk.– Prawdę mówiąc, chciałbym znów zaprząc pana do kieratu.Shaw był autentycznie zaskoczony.Nie tylko słowami brygadiera – także pewnym podniecaniem, jakie te słowa w nim wywołały.– To już tak źle z firmą, że musicie wyciągać ze śmieci starych, zdezelowanych agentów?– Zbyt surowo pan się ocenia, panie Shaw.Był pan jednym z najlepszych, może nawet najlepszym agentem, jaki kiedykolwiek tutaj służył.Stał się pan żywą legendą.– Pewnie dlatego musiałem przedwcześnie odejść na emeryturę.– Mniejsza o to.Mam dla pana zadanie, które idealnie pasuje do pańskich zdolności.Potrzebny jest człowiek dojrzały i mądry.Sprawność fizyczna nie jest istotna, fajerwerków i podrzynania gardeł nie przewidujemy.Ważny jest tylko spryt i dar obserwacji.Człowiek z pańskim doświadczeniem – mimo wieku, na który się pan skarży – na pewno świetnie sobie tutaj poradzi.W głowie Briana Shaw wirowały sprzeczne myśli.Nadal nie mógł zgadnąć, co kryje się za pochlebstwami Simmsa.– Ale dlaczego właśnie ja? Z pewnością macie całą masę sprawniejszych agentów.A Rosjanie? Przecież oni nigdy nie niszczą starych akt.Namierzą mnie i capną w godzinę po przekroczeniu granicy.– Panie Shaw, dzisiaj o wszystkim decydują mózgi elektroniczne.Szefowie wydziałów nie podejmują już arbitralnych, intuicyjnych decyzji.Wprowadza się do komputera szczegółowy opis zadania, a potem przepuszcza się to przez bazę danych z charakterystyką wszystkich agentów – i komputer wybiera najlepszego.Tym razem nie znaleźliśmy nikogo odpowiedniego wśród aktualnego personelu, sięgnęliśmy więc po listę emerytów.I wypadło na pana.A co do Rosjan, niech się pan nie martwi.Nie będzie pan miał z nimi do czynienia.– Może mi pan wreszcie powiedzieć, do czego ja tak idealnie pasuję? I co to znaczy: nie Rosjanie? Więc kto?– Amerykanie.Shaw siedział w milczeniu; chyba się przesłyszał! W końcu odezwał się oficjalnym tonem:– Bardzo mi przykro, generale, ale pańskie roboty musiały się pomylić.Rzeczywiście, nigdy zbyt wysoko nie ceniłem kultury Amerykanów, ale to uczciwy naród.W okresie służby miałem z nimi wiele dobrych, przyjaznych kontaktów.Współpracowałem blisko z chłopakami z CIA.Nie, nie będę ich szpiegował.Niech pan lepiej poszuka kogoś innego.Twarz Simmsa poczerwieniała.– Niepotrzebnie się pan denerwuje.Nie ma mowy o szpiegowaniu.Nie namawiam pana do kradzieży tajnych informacji; chcę tylko, żeby pan ich poobserwował przez parę tygodni.Wiem, że to zabrzmi pompatycznie, ale tu naprawdę zagrożone są interesy Królestwa.– Bierze mnie pan pod włos.Ale proszę mówić dalej.– Dziękuję.– Simms odetchnął z ulgą.– Chodzi o rutynowe badanie w sprawie Traktatu Północnoamerykańskiego.Jankesi wygrzebali starą puszkę pełną jadowitych gadów.Musi pan zbadać, ile wiedzą i jaki użytek mogą z tego zrobić.– Nadal nie bardzo rozumiem.Co to za traktat?– Wolałbym nie wprowadzać pana na razie w szczegóły.– Rozumiem.– Nie, nie rozumie pan, ale to nie ma nic do rzeczy.No więc jak, zajmie się pan tym?Shaw zastanawiał się przez dłuższą chwilę.Nie miał już nawet połowy tych sił i refleksu co dawniej.Do czytania musiał używać okularów.Wprawdzie wciąż jeszcze bezbłędnie trafiał kuropatwy i to z dużego dystansu, ale z dubeltówki; pistoletu nie miał w ręku już od dwudziestu lat.– A moja farma.?– Poprowadzi ją tymczasem jakiś profesor agronomii.– Simms znowu się uśmiechnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]