[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wytłoczony na okładce napis był nieczytelny, spękany ze starości.Essex zagłębił się w miękkim fotelu, poprawił okulary na nosie i /aczął czytać.To był rytuał, powtarzany w różnych odstępach czasu od wielu, wielu lat.Oczy nie śledziły tekstu; Essex już od dawna znał go na pamięć.Siedział tak nadal, kiedy słońce skryło się za horyzontem, a coraz dłuższe cienie zlały się w jednolity mrok.Trzymał zeszyt przyciśnięty do piersi, cierpiąc straszną rozterkę duchową i nie mogąc podjąć decyzji.Dawno zapomniana przeszłość osaczyła starego człowieka; dopadła go w mroku, w chwili słabości i osamotnienia.Rozdział 12Porucznik Ewen Burton-Angus z trudem wcisnął swój samochód na ostatnie wolne miejsce parkingu przed Glen Echo Racąuet Club, wyłowił z tylnego siedzenia torbę ze sprzętem i zatrzasnął drzwiczki.Skulił się pod lodowatym podmuchem wiatru.Szybko przemknął obok opróżnionego basenu pływackiego i pokrytych śniegiem kortów tenisowych, by schronić się w cieple budynku klubowego.Od razu /obaczył kierownika klubu; siedział przy stoliku pod gablotą wypełnioną po brzegi trofeami sportowymi.–Czym mogę służyć? – spytał kierownik.–Nazywam się Burton-Angus.Jestem gościem pana Argusa.Kierownik przejrzał kartki przypięte klipsem do podręcznej tabliczki.–…Tak: porucznik Burton-Angus… Bardzo mi przykro, sir, ale pan Argus odwołał dzisiejszą rezerwację, powiedział, że nie może przyjechać.Kazał powtórzyć panu, że dzwonił do ambasady, ale już tam pana nie zastał.–Trudno – pogodził się z losem Burton-Angus.– Ale skoro już tu jestem, mógłbym trochę poćwiczyć.Ma pan jakiś wolny kort do raketbola?–Niestety, po telefonie pana Argusa wynająłem jego kort komuś innemu.Ale jest tu ktoś, kto zwykle grywa sam.Może spróbuje się pan z nim dogadać?–Gdzie mogę go znaleźć?–Na razie w barze.Jego kort będzie wolny dopiero za pół godziny.Nazywa się Jack Murphy.Burton-Angus znalazł Murphy'ego nad szklaneczką lekkiego drinka przy panoramicznym oknie wychodzącym na kanał Chesapeake.Podszedł i przedstawił się.–Bardzo nie lubi pan grać z przeciwnikiem?–Dlaczego? Nawet wolę to, niż grać sam.Pod warunkiem, że nie zmiecie mnie pan z kortu.–Na to się raczej nie zanosi.–Często grywa pan w raketbola?–Prawdę mówiąc, wolę sąuasha.–Domyśliłem się tego… po pańskim brytyjskim akcencie.– Murphy wskazałprzybyszowi krzesło.– Napije się pan czegoś? Mamy jeszcze kupę czasu, zanim kort sięzwolni.Burton-Angus z przyjemnością zamówił gin.–Piękna okolica – powiedział patrząc za okno.– A ten kanał przypomina mi Devon, moje strony rodzinne.–Przecina Georgetown, a następnie dociera do Potomacu – powiedział Murphy, w stylu godnym przewodnika turystycznego.– Zimą, kiedy woda zamarza, miejscowi jeżdżą po kanale na łyżwach albo wiercą przeręble i łowią ryby.–Pracuje pan w Waszyngtonie? – zaciekawił się Burton-Angus.–Tak, jestem historykiem w Senacie.A pan?–Asystent attache morskiego w ambasadzie brytyjskiej.Na twarzy Murphy'ego pojawił się na moment wyraz roztargnienia; Burton-Angus miał wrażenie, że Amerykanin patrzy gdzieś w przestrzeń ponad jego głową.–Coś nie w porządku? Murphy wrócił do rzeczywistości.–Nie, po prostu coś mi się nagle skojarzyło.Pan jest Brytyjczykiem i zajmuje się pan sprawami morskimi, a właśnie ostatnio pewna kobieta, komandor US Navy, szukała u nas materiałów dotyczących traktatu anglo-amerykańskiego.–Handlowego?–Trudno powiedzieć.Dziwna rzecz: w naszych archiwach nie ma żadnego śladu tego traktatu, z wyjątkiem jednej starej fotografii.–Fotografii? – zdziwił się Brytyjczyk.–Tak.Jest tam dopisek, który mówi o jakimś Traktacie Północnoamerykańskim.–Jeśli pan chce, każę poszperać w archiwum naszej ambasady.–Proszę się nie kłopotać.To nie takie ważne.–To żaden kłopot – upierał się Burton-Angus.– Jeśli tylko zna pan datę…–Około 20 maja 1914.–O, to stara historia!–Tak… I prawdopodobnie był to tylko projekt traktatu, potem porzucony.–Tak czy inaczej, poszukam.– Na stoliku pojawił się zamówiony gin.Burton-Angus podniósł szklankę [ Pobierz całość w formacie PDF ]