[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pitt zdążył zdrzemnąć się przez trzy godziny w trakcie lotu do stolicy.Zapadł w sen gdzieś nad Górami Skalistymi i obudził się, kiedy świt wstawał nad Wirginią Zachodnią.Siedział w tylnej części rządowego odrzutowca typu Gulfstream, z dala od innych, wolałbowiem zostać sam na sam z własnymi myślami, niż brać udział w rozmowie.Wodził wzrokiem po rozłożonej na kolanach płachcie “USA Today”, choć na dobrą sprawę nie widział ani tytułów, ani fotografii.Był wściekły jak rzadko kiedy.Miał żal do Sandeckera za to, że go unikał i w ogóle nie chciał rozmawiać na temat eksplozji, która wywołała trzęsienie ziemi.Był także zły na Stacy, gdyż nabrał przekonania, że brytyjska wyprawa podmorska nie była niczym innym, jak wspólną akcją organizacji wywiadowczych mającą na celu szpiegowanie prac na Morskim Poletku.Prawdopodobieństwo, że “Stara Gerda” przypadkowo osiadła na dnie w sąsiedztwie bazy, oceniał jako bliskie zera.Zatem rola fotografa ekspedycji musiała być dla Stacy jedynie kamuflażem, a dziewczyna pełniła funkcję tajnego agenta – czysta robota.Jedyną zagadką pozostawała nazwa instytucji, dla której pracowała.Zaprzątnięty swoimi myślami nie spostrzegł nawet, kiedy Giordino przeszedł na tył samolotu i usiadł obok niego.–Wyglądasz na przegranego, przyjacielu.Pitt wyprostował się.–Cieszy mnie, że wracamy do domu.Al bez trudu jednak odgadł nastrój Dirka i sprytnie skierował rozmowę na temat starych, zabytkowych samochodów, które były pasją tamtego.–Czym się ostatnio zajmujesz?–Chodzi ci o samochody? Giordino skinął głową.–Packardem czy marmonem?–Ani jednym, ani drugim.Przed odlotem na Pacyfik odremontowałem silnik stutza, ale nie zdążyłem go zamontować.–To ten zielony kabriolet z tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego roku?–Właśnie.–Wracamy dwa miesiące przed terminem, może zdążysz jeszcze zgłosić swój udział w wyścigu starych samochodów w Richmond.–Za dwa dni upływa termin – odrzekł Pitt w zamyśleniu.– Chyba nie dam rady przygotować w tym czasie auta.–Pomogę ci, jeśli pozwolisz – zaproponował Giordino.– Razem na pewnowyszykujemy tę zieloną torpedę, by mogła stanąć na starcie.Dirk skrzywił się z niesmakiem.–Nie wiem, czy będziemy mieli okazję.Coś się dzieje, Al.Jeśli admirał trzyma buzięna kłódkę, to znaczy, że ktoś znowu ciska krowimi plackami w ramiona wiatraka.Al uśmiechnął się niewyraźnie.–Próbowałem coś z niego wyciągnąć.–Z jakim efektem?–Mógłbym równie dobrze gadać do kołka w płocie.–Zdradził tylko jedno – mruknął Pitt – że zaraz po wylądowaniu mamy się udać do Federalnej Kwatery Głównej.Giordino popatrzył na niego zdumiony.–Nie wiedziałem nawet, że w Waszyngtonie jest jakaś Federalna Kwatera Główna.–Ja też nie.– W zielonych oczach Dirka pojawiły się złowieszcze błyski.– To jeszcze jeden powód, by sądzić, że ktoś nas wpuszcza w maliny.21Podejrzenia Pitta, że będą musieli tańczyć tak, jak im się zagra, przerodziły się w pewność, kiedy tylko ujrzał budynek Federalnej Kwatery Głównej.Nie oznakowana furgonetka bez okien, która zabrała ich z bazy lotniczej Andrews, skręciła w aleję Konstytucji, minęła wielki sklep z używaną odzieżą i niepozorną uliczką wtoczyła się na parking przed odrapanym, pięciopiętrowym gmachem z cegły, wzniesionym -według oceny Dirka – gdzieś w latach trzydziestych.Kwatera sprawiała wrażenie całkowicie zaniedbanej.Niektóre okna z powybijanymi szybami zabito deskami, czarna farba z obrzeżonych żelaznymi barierkami balkonów schodziła płatami, cegły były popękane i pokruszone, a w dodatku na wyszczerbionych cementowych schodach przed wejściem siedział jakiś brudny włóczęga, przyciskając do siebie kartonowe pudło, wypełnione nie dającymi się opisać rupieciami i szmelcem.Dwaj agenci federalni, którzy eskortowali ich aż z Hawajów, wprowadzili całą grupkę do głównego holu, nie zwracając uwagi na bezdomnego oberwańca.Sandecker i Giordino obrzucili go tylko przelotnymi spojrzeniami.Natomiast Stacy – w przeciwieństwie do innych kobiet, które patrzyłyby na biedaka ze współczuciem albo z obrzydzeniem – skinęła mu głową i posłała promienny uśmiech.Zdumiony Pitt przystanął i zagadał:–Piękny dzień na opalanie.Włóczęga, w przybliżeniu czterdziestoletni Murzyn, obrócił ku niemu twarz.–Ślepy jesteś, chłopie? Po co ja miałbym się opalać?Dirk zdążył jednak rozpoznać owo świdrujące spojrzenie, tak typowe dla wszystkich obserwatorów, które zdawało się badać każdy centymetr powierzchni rąk obcego, jego ubrania, sylwetki, twarzy w tejże właśnie kolejności.Oczy Murzyna nie miały nic wspólnego z mętnym, rozbieganym wzrokiem zwyczajnego włóczęgi.–Och, sam nie wiem – odparł Pitt beztroskim tonem.– Ale może ci się przydać, jakodbierzesz pensję i polecisz na urlop na Bermudy.Włóczęga uśmiechnął się, odsłaniając równe, białe zęby.–Trzymaj się, chłopie.–Spróbuję – odrzekł Pitt, rozbawiony tą radą.Minął znudzonego agenta, trzymającego straż na pierwszej linii, i wszedł za pozostałymi do głównego holu.Wnętrze przedstawiało się równie obskurnie, jak fronton.W powietrzu wisiała nieprzyjemna woń środka odkażającego.Schody, wykładane zielonymi kafelkami, były mocno wyślizgane, a brudne plamy i smugi na pokrytych olejną farbą ścianach świadczyły, że od wielu lat nie robiono tu remontu.W tym zaniedbanym holu jedynym dobrze utrzymanym elementem była antyczna skrzynka na listy, której mosiężne okucia połyskiwały w mętnym świetle zwieszających się z sufitu lamp, a orzeł wymalowany nad napisem “Poczta USA” wyglądał tak, jakby skrzynka dopiero wczoraj wyszła z fabryki.Pitt przyznał w duchu, że ten kontrast jest nawet zabawny.Drzwi staroświeckiej windy rozsunęły się bezgłośnie.Przybysze ze zdumieniem popatrzyli na błyszczące od chromu wnętrze klatki oraz windziarza, ubranego w przepisowy, błękitny mundur marynarki wojennej.Pitt zwrócił uwagę, że Stacy zachowuje się tak, jakby bywała tu już wcześniej.Wszedł jako ostatni, spoglądając na niewyraźne odbicie w chromowanej powierzchni swoich zaczerwienionych i podkrążonych oczu oraz wyraźnego zarostu na brodzie.Marynarz zamknął drzwi i winda ruszyła w całkowitej ciszy.Nie czuło się w niej żadnych przeciążeń, nie było też światełek rozbłyskujących nad drzwiami ani lampek na tablicy, informujących o numerze mijanego piętra.Jedynie delikatne sensacje ucha środkowego podpowiadały Pittowi, że zjeżdżają z dużą szybkością na dół.Wreszcie drzwi otworzyły się na hol oraz korytarz, tak czysty i błyszczący, że mógłby stanowić powód dumy każdego kapitana statku.Agenci federalni wskazali im drugie drzwi od szybu windy i odsunęli się na bok.Cała czwórka przeszła przez drzwi zewnętrzne, a następnie wewnętrzne, których istnienie Pitt i Giordino natychmiast potraktowali jako dowód istnienia śluzy powietrznej, zapewniającej dźwiękoszczelność pokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]