[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No tak to bywa z tymi długimi trasami - wyjaśniła kobieta obeznana z kolejarską profesją.- Jak coś się zepsuje, to i cały dzień się opóźni.Ale ja temu zwyczajna jestem.Łon już tyle lot na kolei robi, że co miałam się nie nauczyć.Nie zdążyli nawet wejść do pokoju, gdy na schodach rozległy się kroki, a zaraz po tym energiczne pukanie do drzwi.Rajmund spojrzał na kobietę i cofnął się trochę, by otworzyć, ale gdy pociągnął do siebie drzwi, mina mu zrzedła.W drzwiach stał, także z niewyraźną miną, facet w mundurze, ale nie był to mundur kolejarski.Mundurowy nazywał się Kotecki i był milicjantem, wildeckim dzielnicowym.- Pani Brokowska, musimy pogadać - powiedział dzielnicowy i wszedł do środka, mijając po drodze Rajmunda.Godzina 17.15Dzielnicowy starszy sierżant Kryspin Obrębski z Łazarza stał koło kiosku Ruchu na Rynku Łazarskim i palił papierosa popularnego.Niedawno dostał informację z Komendy Wojewódzkiej, że za chwilę podjedzie po niego nyska z oficerem w jakiejś ważnej sprawie.Stary milicjant dobrze wiedział, jakie ważne sprawy sprowadzają tu gościa z wojewódzkiej.Od wielu lat był łazarskim dzielnicowym i niejedno już w życiu widział.A Łazarz był dzielnicą cieszącą się w mieście niezbyt dobrą sławą, więc łatwo było zgadnąć, że jeśli w wolną sobotę po południu pojawia się tu ktoś z wojewódzkiej, to trzeba będzie mu pomóc w wytypowaniu paru podejrzanych.Dlatego teraz sierżant Obrębski, paląc papierosa, zastanawiał się, jakiego rodzaju jest ta sprawa, z którą przyjeżdża do niego wojewódzka.Bo jeśli była to jakaś kwestia obyczajowa, to z tym nie było najmniejszego problemu.Tylko w okolicach samego rynku działały dwa tajne burdele, w których zawsze można było znaleźć kogoś o podejrzanej reputacji.Były to podłe miejsca o niskim standardzie estetycznym, dziewczynki w nich pracujące przekroczyły wiek rębny w czasach, kiedy towarzysz Wiesław obejmował władzę, toteż towarzystwo, które tam się zbierało, nie należało do elity Poznania.Wystarczyło tylko wkroczyć do takiego przybytku, by zgarnąć kilka podejrzanych osób spośród klienteli i pracownic.Te domy publiczne trudniły się nie tylko sprzedawaniem wątpliwych wdzięków podstarzałych podlotków, ale prowadziły także nielegalny wyszynk alkoholu, zresztą obie gałęzie działalności były ze sobą ściśle powiązane.Wiadomo bowiem nie od dziś, że człowiek, który się napije, ma większą ochotę na uprawianie seksu i wcale nie musi mu wtedy przeszkadzać niezbyt atrakcyjny wygląd potencjalnej kochanki.Dlatego w każdym z tych burdeli można się było napić do woli, a później zabrać do zacisznego pokoju którąś z wybranek serca.Dzielnicowy znał doskonale wszystkie pracujące tam kobiety oraz szerokie grono stałych bywalców.Często zdarzało się jednak, że pojawiali się tam pijacy przyjeżdżający do Poznania na gościnne występy.Tych lubił najbardziej.Bo o ile miejscowym starał się nie robić krzywdy bez potrzeby, zawsze się przecież mogli przydać, o tyle dla tych nieznajomych nie miał pobłażania.Gdy zachodził tam na kontrolę, zazwyczaj zgarniał jakiegoś delikwenta, który akurat zatrzymał się w gościnnych progach łazarskiego przybytku rozkoszy.Nie przynosiło to zazwyczaj rewelacyjnych rezultatów, prawdziwi poważni przestępcy nie dawali się wybrać niczym pisklaki z gniazda w tak głupi sposób.Ale dzięki tym doraźnym kontrolom statystyka zatrzymań dokonanych przez sierżanta Obrębskiego stale trzymała się na wysokim poziomie.Zatrzymanych pakowało się na czterdzieści osiem godzin do aresztu i w tym czasie sprawdzało, co to za ptica.Tylko raz sierżant trafił tu na grubą rybę.Feliksa Maciaka, uciekiniera z Wronek, pochwycił zupełnie przypadkowo, gdy już właściwie wychodził z burdelu przy Strusia.W jednym z pokojów leżał na wersalce upity do nieprzytomności facet.Obrębski próbował go wylegitymować, ale bezskutecznie.Gość nie dawał oznak życia, więc milicjant machnął na niego ręką.Ale pijak najwyraźniej nie miał szczęścia tego dnia.Gdy dzielnicowy chciał już sobie pójść po spisaniu reszty towarzystwa, śpiący nagle podniósł się, a zobaczywszy milicjanta, ruszył na niego z pięściami.Był jednak tak pijany, że ledwo chodził.Obrębski, nie namyślając się wiele, odczepił pałkę od swojej raportówki i zdzielił go przez łeb.No i napastnik znów odjechał w zaświaty, a milicjant wezwał radiowóz, by zabrać awanturnika, który nie potrafił uszanować milicyjnego munduru.Dopiero następnego dnia na komendzie dzielnicowej okazało się, że ten zatrzymany to właśnie Maciak, czyli więzień, który sześć miesięcy wcześniej uciekł z Wronek.Uciekł głupio, bo miał tylko pół roku do wyjścia i pracował w mieście przy sprzątaniu chodników.Za ucieczkę dostał więc dodatkowe dwa lata, a Obrębski awans z sierżanta na starszego sierżanta.Stara milicyjna nyska zatrzymała się tuż przy chodniku.Sierżant rzucił niedopałek na ziemię, przydepnął go butem i powoli podszedł do auta.- Ruszże dupę, Kryspin, bo czas ucieka i gorzoła czeka powiedział chorąży Olkiewicz, uchylając okienko.Dzielnicowy uśmiechnął się szeroko na widok starego kolegi, z którym przed laty szlifowali krawężniki na Chwaliszewie.- Teoś, ty stara pierdoło, to ty w wolną sobotę i dodatkowo Dzień Kobiet zawracasz mi gitarę?- Wskakuj do środka i dawaj mi tu szybko jakiś dobry namiar, bo trzeba by gardło przepłukać z okazji święta.A to jest sierżant Grzechu Kowal.- Olkiewicz wskazał na potężnego kierowcę, który z ledwością mieścił się za kierownicą milicyjnej nyski.Dzielnicowy wszedł bocznymi drzwiami i rozsiadł się wygodnie na podwójnym fotelu.- No to co ma być, panowie, i w jakiej kwestii?- Wszystko jedno co, byle było wesoło, bo dziś Dzień Kobiet jest, nie? - odpowiedział chorąży Olkiewicz, a kierowca skinął tylko aprobująco głową.Godzina 17.20Polonez koloru piasek pustyni zaparkował pod dziesięciopiętrowym blokiem na Ratajach.Grażyna Marcinkowska wyjrzała przez poręcz balkonu i dostrzegła męża wysiadającego z auta.Fred jak zwykle po zamknięciu kluczykiem drzwi od strony kierowcy obszedł cały samochód dokoła, sprawdził, czy wszystkie pozostałe drzwi są zamknięte, i dopiero po tym ruszył w stronę klatki schodowej.Kobieta powiesiła na nylonowej lince ostatnią tetrową pieluszkę, wzięła do ręki pustą miskę i wróciła do mieszkania.Wewnątrz panowała absolutna cisza, nie grało radio ani telewizor.Grażyna zdążyła już przyzwyczaić się do tego niezwykłego jak na ich mieszkanie spokoju.Do niedawna jeszcze, to jest do czasu, gdy urodził się mały Filipek, muzyka była wszechobecna w ich domu.Fred uwielbiał rocka i zawsze w jego obecności musiało coś grać.Ale teraz, od miesiąca, wszystko się zmieniło.Dziecko miało mieć spokój i dlatego wydała zarządzenie o ciszy w domu.I ku jej wielkiemu zdziwieniu Fred nawet nie próbował się z nią sprzeczać na ten temat.Przyjął to bez szemrania i, jak jej się wydawało, z całkowitym zrozumieniem.Zauważyła zresztą, że słuchał tej muzyki zdecydowanie mniej.Gdy był w domu, cały swój czas poświęcał dziecku.Przewijał małego, nosił go na rękach albo siadał przy łóżeczku i wpatrywał się w niego jak w obrazek [ Pobierz całość w formacie PDF ]